niedziela, 23 marca 2025

PREDATOR - Unsafe Space (2025)


 Pamięta ktoś amerykański band o nazwie Predator, który w latach 80 wydał jeden album zatytułowany "Easy Prey"?  Teraz po 39 latach zespół powraca z nowym krążkiem, który nosi tytuł "unsafe Space". Płyta została wydana 18 marca za sprawą fighter Records.  Nic się nie  zmieniło i dalej mózgiem całej operacji jest Jeff Prentice, który odpowiada praktycznie za wszystko. Wspiera go basista Frank Forray i to niestety budzi niepokój. Czy taki praktycznie jedno osobowy projekt muzyczny bazujący na nostalgii jest w stanie porwać tłumy?

Okładka jest klimatyczna i przykuwa uwagę. Nie wieje tak kiczem jak na debiucie. Debiut z kolei nadrabiał motoryką, stylistyką i jakością. Do dzisiaj miło wspominam "Easy Prey", który oddaje piękno heavy/speed metalu lat 80. Nowy album daleki jest do tamtego poziomu i jakości. Lata lecą, a głos Jeffa nie  ma takiej mocy jak kiedyś. W partiach gitarowych jest porcja solidnego heavy metalu, gdzie potrafią pojawić się jakieś ciekawe melodie czy zrywy gitarowe. Niestety to wszystko jest wtórne, ale nie to jest bolesne. Szkoda tylko, że same kompozycje i pomysły są średniej jakości. Jeff chciał wszystko sam ogarnąć, a lepszym rozwiązaniem byłoby zebrać zespół z prawdziwego zdarzenia. Jeff troszkę męczy się przy śpiewaniu. Samo brzmienie też jest jakieś takie bez wyrazu i mocy.

Materiał krótki i treściwy. Dostajemy 40 minut, a w tym zadziorny "Savior", który na pewno przypodoba się fanom judas priest. Jest zadziornie, klasycznie i z pazurem. Czuć w tym klimat lat 90. Speed metal pojawia się w energicznym "Ripping the population", który brzmi bardziej jak karykatura, a wszystko przez komiczny styl śpiewania. Nieco punkowy "The Facism Variant" też brzmi komicznie i te próby nawiązania do Anthrax też chybione. Dobrze wypada taki klasyczny i melodyjny "Winter Wars", ostrzejszy "Sons of Liberty", gdzie wszystko jest o wiele ciekawsze. Jest jeszcze mroczny i stonowany "The crow upon the cross", a najlepszym utworem na płycie jest przebojowy "plague of the deceivers".

Jaki jest sens wracać po 39 latach nie bytu, kiedy tak naprawdę nie ma się za wiele do zaoferowania? Amerykański predator, a może bardziej Jeff Prentice wraca z nowym albumem, bazując na nostalgii starych słuchaczy, którzy kupią nowy album do swojej kolekcji. Nowych fanów raczej mu to nie przysporzy. Fajnie, że Predator powrócił do świata żywych, szkoda tylko że w takim stylu.

Ocena: 5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz