niedziela, 9 marca 2025

THRONE OF IRON - Adventure Two (2025)


 Amerykański Throne of iron nie należy do pierwszej ligi, jeśli chodzi o kapele obracające się w heavy metalowej konwencji. Troszkę brakuje im do ideału. Działają od 2017r i póki co zmajstrowali dwa albumy, z czego najnowsze dzieło "Adventure Two" miał premierę 7 marca za sprawą No remorse Records. Stylistycznie band stara się grać taki epicki, rycerski heavy metal w amerykańskim wydaniu, a przy tym próbują naśladować trochę Manilla Road, Visigoth czy Eternal Champion. Jest w tym wszystkim potencjał, ale do ideału trochę zabrakło.

Okładka niestety kiczowata i nie do końca pasuje mi do zawartości. Bardziej odstrasza niż zachęca. O wiele lepiej prezentuje się brzmienie i klimat, gdzie wszystko mocno wzorowane na latach 80. To akurat bardzo dobra cecha, która nieco uspokaja.  Liderem grupy jest Thucker Thomasson, który sprawuje funkcję wokalisty i gitarzysty. Napędza ten band i nadaje mu odpowiedniego charakteru. Wokal ma odpowiedni do takiej stylistyki i od razu czuć rycerski klimat. Wokal to jeden mocny atut, a inny to bardzo dobra forma gitarzystów. Praca na linii Thomasson - Deckard układa się pomyślnie. Panowie stawiają na klasyczne rozwiązania, na klimat lat 80, na proste i chwytliwe riffy, a całość ma ten rycerski klimat. Dobrze się tego słucha od początku do końca i panowie odwalają kawał dobrej roboty. Tak wiem, jest to wtórne i oklepane. Póki jest to zagrane z pomysłem i hołdem dla wielkich zespołów, z których czerpie się inspiracje, to jestem za.

Płyta zawiera 11 kawałków i tak naprawdę każdy kawałek ma coś do zaoferowania. Piękne wejście gitar dostajemy w zadziornym "Denied". Od razu dostajemy mocny kawałek na dzień dobry. Marszowe tempo, elementy true heavy metalu, elementy nwobhm a wszystko w rycerskim klimacie.  Brzmi to naprawdę bardzo dobrze i chce się usłyszeć więcej z tej płyty. Płytę promował "The Oath" i nic dziwnego, bo ta rasowy hicior. Słychać w tym wszystkim wpływy również takiego Crystal Viper czy Judas Priest. "Divine Smite" przesiąknięty mrokiem, a "the Final rage" to rasowy hicior i jak dla mnie najlepszy kawałek na płycie. Jest w tym pomysłowość i dbałość o detale. Przewodni motyw i melodia sieją tutaj zniszczenie. Coś z czasów "Walls of Jericho" Helloween słychać w rozpędzonym "Upon o Bloody Shore" i tutaj dostajemy rasowy killer. Band pokazał pazury! Dużą dawkę przebojowości dostajemy w melodyjnym "Detect evil" i też nie ma do czego się przyczepić. Nastrojowy jest "The City of brass", gdzie postawiono na epickość i bardziej ponury klimat. Robi to wrażenie. Całość wieńczy rozpędzony "the ninth level" i znów band pokazuje się w bardziej rozpędzonej formule. Dają czadu!

Drugi album amerykanów bardziej do mnie przemawia niż debiut. Materiał jest bardziej dopracowany, muzycy bardziej ograni i już są pewniejsi w tym co robią. Płyta ma klimat i oddaje pięknego rycerskiego heavy metalu. Miły hołd dla takich formacji jak choćby Manilla road czy Eternal Champion. Jest w tym wszystkim pomysł i umiejętność wykorzystania swojego talentu. Warto było czekać 5 lat na nowe dzieło.

Ocena: 8.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz