Jedną z najbardziej wyczekiwanych płyt roku 2019 dla wielu fanów melodyjnego power metalu, czy też symfonicznego metalu jest bez wątpienia najnowsze dzieło Rhapsody of Fire. Przez ostatnie lata wiele się działo w szeregach Rhapsody of Fire. Cofnijmy się do roku 2016. Wtedy ukazał się jeden z ich najlepszych albumów, czyli "Into the Legend". Kiedy band znów się odrodził, nagle coś się zaczęło psuć. Fabio Lione będący w zespole od początku odszedł by poświecić się innym kapelom jak choćby Angra. Zaraz po nim odszedł też Alex Hozwarth. Ze starego składu już został tylko Alex Staropoli. Wiele fanów nie widziało sensu, by Rhapsody dalej funkcjonował pod nazwą Rhapsody of Fire. Po co ciągnąć coś z innymi muzykami, kiedy nie będzie to już to samo? Też takie miałem myśli. Zmienił się tok myślenia kiedy band wydał "Legendary Years" gdzie band odświeżył w nowym składzie najlepsze kawałki zespołu z początków kariery. Pojawiła się nadzieja, że ten band jeszcze może nas zaskoczyć. Rozpoczęło się odliczenie do premiery najnowszego dzieła w postaci "The Eighth Mountain". Czas zacząć nową sagę i nowy rozdział Rhapsody of Fire. Cała akcja marketingowa i próbki nowego krążka nastawiały bardzo optymistycznie. Jak jest naprawdę?
To co dzieje się z marką Rhapsody troszkę śmieszy, bowiem już mamy dwa obozy Rhapsody. W jednym jest Rhapsody of Fire z Alexem Staropoli, a w drugim Turilli/Lione Rhapsody gdzie grają pozostali dawni muzycy Rhapsody. Kto wyjdzie z tej batalii cało zobaczymy....
"The Eighth mountain" to płyta która oddaje to co najlepsze w tej kapeli. Podniosłe motywy, dużo symfonicznych ozdobników, różne ciekawe orkiestrowe aranżacje, złożone motywy, klimat fantasy i ta lekkość w tworzeniu kompozycji. Obawy były czy nowi muzycy wpasują się w styl Rhapsody of Fire, czy podołają i czy udźwigną legendę. Giacomo Voli to nowy głos Rhapsody i ma coś z Fabio Lione, ale ma swój własny styl. Jest szeroki wachlarz jego możliwości, a w dodatku znakomicie radzi sobie z wysokimi rejestrami. Wnosi on świeżość i nową energię do zespołu. Alex Staropoli też mógł postawić na nieco inne rozwiązania. Sekcja rytmiczna, którą tworzą Sala i Lotter to też mocny punkt tej płyty. Jest szybko i do przodu, ale nie jest to bezmózga łupanina. Ciężko uwierzyć, że ten band tworzą nowi ludzi, bo muzyka mówi nam jakbyś wrócili do korzeni i podali to w nowoczesnej oprawie.
Alex Charleux stworzył znakomitą okładkę i jest pełna miłych dla oka motywów. Jest chłód i klimat fantasy. Świetne dopełnienie znakomitego materiału, który od początku do końca porywa słuchacza. Jest podniosłe otwarcie w postaci "Abyss of Pain", który już przyprawia słuchacza o ciarki. To dopiero początek.Rhapsody of Fire to specjalista w symfonicznym power metalu i czasami brakowało takiego mocnego kopa i energii. Brakowało nieraz pary i jakiegoś pomysłu by kawałek brzmiał atrakcyjnie. Kiedy wkracza "seven Heroic deeds" to od razu słychać ten power z początków działalności Rhapsody, jest powiew świeżości i takie nowoczesne opakowanie. To właśnie tak ma brzmieć Rhapsody w naszych czasach. Giacomo daje tutaj popis swoich umiejętności i pokazuje, że nie jest żółtodziobem, który stawiał kroki w talent show. Więcej, więcej power metalu jest w rozpędzonym "Master of Peace" i znów słychać takie pozytywne zagrywki Staropoliego i tą słodkość z pierwszych płyt. Mocna rzecz. "Rain of Fury" to kawałek, który promował album i to w najlepszy sposób. Jest pazur, jest ciekawy riff i aranżacje orkiestrowe. Przebojowość bije z tego kawałka na kilometr. Nieco inaczej zaczyna się "White Wizzard", bowiem spokojnie, nieco balladowo, ale to utwór bardzo urozmaicony. Nie można mu odmówić podniosłości i orkiestrowej oprawy. Tak to wciąż kompozycja w power metalowym stylu. Bajkowy klimat i folkowe patenty to zalety "Warrior Heart", który ukazuje jak świetnym wokalistą jest Voli. Prawdziwy diament! Mocny riff atakuje nas w "The courage to forgive", który jest bardziej stonowany i marszowy. Nie ma tutaj szybkości, a mimo to jest to killer. Ta lekkość znów sprawia, że ta muzyka po prostu płynie i wciąga słuchacza. Na płycie mamy 2 kolosy, które stawiają na epickość i prawdziwą symfoniczną ucztę, gdzie roi się od ciekawych motywów i aranżacji. "March Against the Tyrant" jak sama nazwa wskazuje to prawdziwy bojowy marsz w kierunku bitwy. Znakomite przejścia i dawkowanie power metalu sprawiają że utwór trzyma w napięciu jak dobry thriller. Niesamowite przeżycie. "Clash of Titans" to podręcznikowy przykład power metalu i to tego najwyższej próby. Jest szybkość, dobra współpraca gitarzysty i Alexa. Nie ma się do czego przyczepić, choćby się chciało. Echa pierwszych płyt Rhapsody mamy też w rozpędzonym "Legend goes on", który też band pokazuj światu na długo przed premierą. Nic dziwnego, bowiem to taki klasyczny Rhapsody jaki kocham. Całość zamyka drugi kolos czyli "Tales of Hero's Fate", który jest prawdziwą ucztą dla uszu. Jest tutaj dużo power metalu i przeplatają się naprawdę ciekawe motywy. Przede wszystkim klimat wciąga, a wisienką na torcie jest narracja świętej pamięci Christophera Lee. Łezka w oku się zakręciła.
Same "ochy" i "achy" tu wypisuje i nic negatywnego. Tak się składa, że band dopracował każdy detal. Zarówno oprawa, brzmienie jak i zawartość są na wysokim poziomie. Band zabiera nas do korzeni swojej twórczości, ale też stara się odświeżyć zużytą formułę. Mamy w efekcie jeden z najlepszych albumów tej formacji. Znakomita kontynuacja "Into the Legend" i miłe zaskoczenie. Ciekawe co na to Turilli i Lione? Czekamy na ich odpowiedź.
To co dzieje się z marką Rhapsody troszkę śmieszy, bowiem już mamy dwa obozy Rhapsody. W jednym jest Rhapsody of Fire z Alexem Staropoli, a w drugim Turilli/Lione Rhapsody gdzie grają pozostali dawni muzycy Rhapsody. Kto wyjdzie z tej batalii cało zobaczymy....
"The Eighth mountain" to płyta która oddaje to co najlepsze w tej kapeli. Podniosłe motywy, dużo symfonicznych ozdobników, różne ciekawe orkiestrowe aranżacje, złożone motywy, klimat fantasy i ta lekkość w tworzeniu kompozycji. Obawy były czy nowi muzycy wpasują się w styl Rhapsody of Fire, czy podołają i czy udźwigną legendę. Giacomo Voli to nowy głos Rhapsody i ma coś z Fabio Lione, ale ma swój własny styl. Jest szeroki wachlarz jego możliwości, a w dodatku znakomicie radzi sobie z wysokimi rejestrami. Wnosi on świeżość i nową energię do zespołu. Alex Staropoli też mógł postawić na nieco inne rozwiązania. Sekcja rytmiczna, którą tworzą Sala i Lotter to też mocny punkt tej płyty. Jest szybko i do przodu, ale nie jest to bezmózga łupanina. Ciężko uwierzyć, że ten band tworzą nowi ludzi, bo muzyka mówi nam jakbyś wrócili do korzeni i podali to w nowoczesnej oprawie.
Alex Charleux stworzył znakomitą okładkę i jest pełna miłych dla oka motywów. Jest chłód i klimat fantasy. Świetne dopełnienie znakomitego materiału, który od początku do końca porywa słuchacza. Jest podniosłe otwarcie w postaci "Abyss of Pain", który już przyprawia słuchacza o ciarki. To dopiero początek.Rhapsody of Fire to specjalista w symfonicznym power metalu i czasami brakowało takiego mocnego kopa i energii. Brakowało nieraz pary i jakiegoś pomysłu by kawałek brzmiał atrakcyjnie. Kiedy wkracza "seven Heroic deeds" to od razu słychać ten power z początków działalności Rhapsody, jest powiew świeżości i takie nowoczesne opakowanie. To właśnie tak ma brzmieć Rhapsody w naszych czasach. Giacomo daje tutaj popis swoich umiejętności i pokazuje, że nie jest żółtodziobem, który stawiał kroki w talent show. Więcej, więcej power metalu jest w rozpędzonym "Master of Peace" i znów słychać takie pozytywne zagrywki Staropoliego i tą słodkość z pierwszych płyt. Mocna rzecz. "Rain of Fury" to kawałek, który promował album i to w najlepszy sposób. Jest pazur, jest ciekawy riff i aranżacje orkiestrowe. Przebojowość bije z tego kawałka na kilometr. Nieco inaczej zaczyna się "White Wizzard", bowiem spokojnie, nieco balladowo, ale to utwór bardzo urozmaicony. Nie można mu odmówić podniosłości i orkiestrowej oprawy. Tak to wciąż kompozycja w power metalowym stylu. Bajkowy klimat i folkowe patenty to zalety "Warrior Heart", który ukazuje jak świetnym wokalistą jest Voli. Prawdziwy diament! Mocny riff atakuje nas w "The courage to forgive", który jest bardziej stonowany i marszowy. Nie ma tutaj szybkości, a mimo to jest to killer. Ta lekkość znów sprawia, że ta muzyka po prostu płynie i wciąga słuchacza. Na płycie mamy 2 kolosy, które stawiają na epickość i prawdziwą symfoniczną ucztę, gdzie roi się od ciekawych motywów i aranżacji. "March Against the Tyrant" jak sama nazwa wskazuje to prawdziwy bojowy marsz w kierunku bitwy. Znakomite przejścia i dawkowanie power metalu sprawiają że utwór trzyma w napięciu jak dobry thriller. Niesamowite przeżycie. "Clash of Titans" to podręcznikowy przykład power metalu i to tego najwyższej próby. Jest szybkość, dobra współpraca gitarzysty i Alexa. Nie ma się do czego przyczepić, choćby się chciało. Echa pierwszych płyt Rhapsody mamy też w rozpędzonym "Legend goes on", który też band pokazuj światu na długo przed premierą. Nic dziwnego, bowiem to taki klasyczny Rhapsody jaki kocham. Całość zamyka drugi kolos czyli "Tales of Hero's Fate", który jest prawdziwą ucztą dla uszu. Jest tutaj dużo power metalu i przeplatają się naprawdę ciekawe motywy. Przede wszystkim klimat wciąga, a wisienką na torcie jest narracja świętej pamięci Christophera Lee. Łezka w oku się zakręciła.
Same "ochy" i "achy" tu wypisuje i nic negatywnego. Tak się składa, że band dopracował każdy detal. Zarówno oprawa, brzmienie jak i zawartość są na wysokim poziomie. Band zabiera nas do korzeni swojej twórczości, ale też stara się odświeżyć zużytą formułę. Mamy w efekcie jeden z najlepszych albumów tej formacji. Znakomita kontynuacja "Into the Legend" i miłe zaskoczenie. Ciekawe co na to Turilli i Lione? Czekamy na ich odpowiedź.
Ocena: 9.5/10