sobota, 30 października 2021

BEAST IN BLACK - Dark Connection (2021)


 Gdzie jest granica między zachwytem, a kiczem? Gdzie jest granica między muzyką disco a heavy metalem? Na pewno fiński Beast in Black balansuje na granicy tych światów. O ile dwa pierwsze albumy miały dużo heavy metalowego pazura, o tyle najnowsze dzieło "Dark Connection" faktycznie może wzbudzać większe kontrowersje.  Jest Anton Kabanen, jest wokalista Yannis i gitarzysta Kasperi i co mogło pójść nie tak?

Okładka wieje kiczem i wygląda niczym okładka jakieś składanki techno. Dziwny zabieg i raczej odstraszy wielu fanów heavy metalu. Jednak każdy wie co gra Beast in black i to się nie zmienia. Tak więc produkt jest skierowany do tego samego grona odbiorców. Niby stylistyka ta sama, niby dalej panowie imponuje swoim doświadczeniem i umiejętnościami. Płyta jest o tyle dziwna, że wywołuje skrajne emocje. Z jednej strony fajnie się tego słucha, bo jest bardzo melodyjne i przebojowo. Jednak rozum podpowiada, że to tandetny kicz i muzyka rodem z płyt 2 unlimited czy E-rotic, albo jakieś innej formacji grającej dance, czy eurodance. Zła informacja dla maniaków heavy metalu, no chyba że ktoś miał do czynienia z taką muzyką. Z drugiej strony jest tu pełno hitów i słucha się tego nadzwyczaj dobrze. Pytanie czy dalej mówimy o płycie stricte heavy metalowej? Można rozczulać się i rozkładać na czynniki pierwsze, a i tak nic to nie zmieni. Jednym przypadnie ta muzyka do gustu, a innym nie. Z Beast in black już tak było od samego początku. Teraz trzeba sobie zadać pytanie do której grupy należysz? Tych co gardzą tym zespołem, czy słuchaczem który ceni sobie dobrą zabawę i chwytliwe melodie? Dla tych drugich na pewno płyta będzie mieć jakąś wartość.


Płytę otwiera przebojowy "blade Runner". Jest to w sumie beast in black jaki znamy czyli melodyjny, nieco kiczowaty, ale jest dobrze. Brawa się należą za chwytliwy refren w "Bella donna", który momentami brzmi niczym abba. Klawisze ociera ja się o dance i to slychac w lekkim "highway to mars". Niby wszystko jest ok i jest to hit, tylko pytanie czy to jeszcze metal? Dobrze wypada mocniejszy "hardcore" i ten refren tutaj po prostu wymiata. To zawsze była mocna strona tej kapeli. Wejście "one night in tokyo" to od razu kojarzy się z zespołami euro dance typu 2 unlimited czy e-rotic. To nie jest dobry znak dla kapeli heavy metalowej. Reszta utrzyma jest w podobnych klimatach. Troszkę dyskotekowo, melodie są i jest to chwytliwe, ale mało w tym jakoś metalu. Najdziwniejsze jest to że w głowie zostały mi covery. Świetny "battle hymn" z repertuaru Manowar i "dont care about us" czyli klasyk Micheala Jacksona.

Beast in black jest sobą i dalej miesza dyskotekowe melodie z metalem. Tylko propozycje nie zostały odpowiednio zachowane i troszkę band poszedłl w stronę disco. Nie powiem lubię taneczna muzykę, ale w przypadku metalu to raczej tego typu klawisze odpadają. Plus taki ze płyta jest łatwa w odbiorze i dostarcza frajdy. Nie jest to ich najlepszy album, ale to wciąż dobra rozrywka.

Ocena:6 /10

2 komentarze:

  1. EEE przesadziłeś z tym 6/10. Kupiłem poprzednie i tę również kupię bo wysłuchałem 2 razy i nic na minus nie znalazłem. Ta kapela tak gra. Byłem na ich koncercie w Proximie przed Rhapsody występowali i nie zawiodłem się. Jest dobrze i tak ma być. Dla mnie spokojna 8/10. Jest energetycznie melodyjnie i z kopem. Nie dam więcej niż 8 ale poprzednie tez tak miały. Pozdrawiam wasz powermetal

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli ktoś poszukuje albumu heavymetalowego, to niech sięgnie po coś innego. Ale jeśli komuś zależy na dobrej muzyce, to 'Dark Connection' jest świetną opcją.
    Według mnie album-petarda. Łączy gatunki, przełamuje schematy i wieje świeżością.

    OdpowiedzUsuń