czwartek, 25 września 2025

FINAL FORTUNE - Resurrected (2025)


 

Uwielbiam niemiecką scenę metalową i staram się być na bieżąco z nowościami, które się tam pojawiają. 13 września ukazał się debiutancki album Final Fortune zatytułowany Resurrected. Zespół istnieje już od 2013 roku, lecz dopiero teraz udało mu się zaprezentować pełnoprawny longplay – i to od razu w wielkim stylu. Krążek jest wyraźnym ukłonem w stronę klasycznego heavy metalu, z nutą speed metalu i hard rocka. Inspiracje latami 80. słychać tu na każdym kroku – pobrzmiewają echa Warlock, Steelover, a nawet Iron Maiden czy Judas Priest. Jedno jest pewne: tej płyty absolutnie nie można zignorować.


Na uwagę zasługuje już sama okładka – komiksowa, pełna klimatu, przywodząca na myśl film Re-Animator, który swego czasu królował w wypożyczalniach kaset VHS. Idealnie współgra to z zawartością albumu i stylistyką grupy. Final Fortune to przede wszystkim charyzmatyczny i klimatyczny wokal Johna. Nie imponuje techniką, ale nadrabia pasją i autentyczną miłością do heavy metalu. Dodaje całości energii i drapieżności. Duet gitarowy Joe i Jörg radzi sobie znakomicie – serwując mieszankę heavy metalu, hard rocka i speed metalu. Panowie stawiają na klasyczne zagrywki, przebojowość i chwytliwe riffy. Może nie odkrywają nowych lądów, ale słuchanie sprawia ogromną frajdę. W szybszym, bardziej dynamicznym graniu kapela wypada wręcz rewelacyjnie.


Album trwa 50 minut i oferuje spory wachlarz nastrojów. Już otwierający go „Hunt for Gold” to mocne uderzenie – energetyczne, pełne pazura i przebojowości, z wyraźnym klimatem lat 80. To kawałek, który natychmiast wpada w ucho. Z kolei melodyjny „Learn to Fly” przywołuje skojarzenia z Judas Priest czy Heavy Load. To rasowy hit, pokazujący najbardziej przebojowe oblicze zespołu. Najdłuższy, siedmiominutowy „Never Surrender” imponuje mocnym riffem, szybszym tempem i ciekawymi przejściami – kolejny numer, który zostaje w pamięci na długo.


Lekko i nastrojowo rozpoczyna się „Lying”, początkowo sprawiający wrażenie ballady. Z czasem jednak utwór nabiera mocy i pazura. „Electric Lover” to z kolei ukłon w stronę Scorpions czy Dokken – klasyczny hard rock w najlepszym wydaniu. Stylistykę speedmetalową otrzymujemy w rozpędzonym „Fight for Freedom”, gdzie prosty, nośny motyw i chwytliwy refren oddają hołd latom 80. Podobnie „Suicide Attack” – szybki, energetyczny, zagrany z pasją, pełen radości czerpanej z grania. Na finał dostajemy przebojowy, pełen oldschoolowych smaczków „Crying in the Night” – kawałek, który świetnie buja i udowadnia, że zespół potrafi błysnąć pomysłowością.


Final Fortune pokazuje niemiecką precyzję i dbałość o detale – od produkcji, przez kompozycje, po klimat całości. Choć konkurencja wśród młodych zespołów nurtu NWOTHM jest ogromna, formacja z Niemiec udowadnia, że potrafi się wyróżnić i dostarczyć album pełen hitów. To świetny początek kariery i mam nadzieję, że to dopiero zapowiedź kolejnych znakomitych wydawnictw.


Ocena: 8/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz