poniedziałek, 8 września 2025

STEELPREACHER - Gimme some Metal (2025)


Od 23 lat niemiecki Steelpreacher funkcjonuje na scenie i dorobił się statusu rozpoznawalnej marki – szczególnie wśród miłośników mieszanki hard rocka i heavy metalu. Stylistycznie zespół przywodzi na myśl takie formacje jak Krokus, Motörhead czy Saxon. Potrafi nagrać solidny album, ale wciąż brakuje mu iskry, która pozwoliłaby stworzyć coś ponadczasowego, zapadającego w pamięć. Tak właśnie prezentuje się najnowsze wydawnictwo „Gimme Some Metal”, które ukazało się 5 września.


To pierwsza płyta z udziałem perkusisty Kevina Kurta, który bardzo dobrze odnalazł się w nowej roli. Jego gra pasuje do charakteru zespołu i nadaje kompozycjom odpowiednią dynamikę. Na gitarach wciąż rządzi duet Andi The Wicked oraz Jens Hubinger – panowie opierają się na klasycznych patentach i rockowej energii, choć miejscami brakuje im świeżości i odrobiny odwagi w poszukiwaniu nowych rozwiązań. Najmocniejszym ogniwem grupy pozostaje bez wątpienia sam Hubinger, tym razem także w roli wokalisty. Jego głos idealnie sprawdza się w takiej stylistyce – jest charyzmatyczny, zadziorny i pełen ekspresji. Niestety, sama zawartość albumu jest nierówna i pozbawiona większej przebojowości. W pewnym momencie pojawia się nawet znużenie.


Całość trwa 47 minut i mieści kilka wyraźniejszych momentów. Na plus wyróżnia się energetyczny „Hell Ain’t What It Used to Be”, w którym słychać echa AC/DC. Do tańca i do kufla zachęca prosty, ale chwytliwy „Drinking the Night Away”, przywodzący na myśl Krokus. Utwór tytułowy „Gimme Some Metal” napędza cięższy riff, choć całość wypada dość topornie. Dużo słabiej prezentuje się wtórny i mało wyrazisty „Hell Is on Fire”. Za to „Heart of Darkness” to klimatyczna perełka, w której Steelpreacher uderza w bardziej klasyczne, niemieckie heavy metalowe brzmienia rodem z Grave Digger. Mniej udany okazuje się „Green Bottled Beer” – wesołkowaty i bardziej kiczowaty niż wart uwagi. „Forever Free” rozczarowuje swoją nijakością, ale ostrzejszy „Dawn of War” przywraca wiarę w zespół – to numer z rycerskim klimatem i mocniejszym riffem. Z kolei „Hell Awaits” broni się zadziornością i energią.


Steelpreacher nie eksperymentuje i gra według sprawdzonych schematów. To bezpieczne podejście, ale też ograniczające – szkoda, bo potencjał jest widoczny. Nuda i powtarzalność sprawiają, że album traci na atrakcyjności. „Gimme Some Metal” to płyta solidna, ale przeciętna – skierowana głównie do wiernych fanów formacji.


Ocena: 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz