Czy ktoś przypuszczał, że pewien brytyjski band o nazwie Iron Maiden stanie się taka marką i jednym z najbardziej rozpoznawalnych zespołów? Tyle lat minęło, tyle hitow powstał od czasu debiutu " iron maiden" i choć były też trudne momenty to kapela przetrwała i stała się ikona. Piękna historia o wyrtwalosci podążaniem za marzeniem i własnymi ambicjami." Final frontier" miał być ostatnim albumem, potem mija 5 lat i dostajemy klimatyczny i bardziej oldscholowy "book of souls". To byłoby piekne zwieńczenie bogatej historii iron maiden. Jakieś było moje zaskoczenie kiedy band rozpoczął zabawę z fanami i miła zapowiedź nowego krążka o nazwie "senjutsu". Znów rozpoczął się ta cała machina oczekiwań i wypatrywania nowego dzieła swoich idoli. Każdy z nas poczuł się jak dziecko i to piękne zjawisko. Teraz czas zmierzyć się z rzeczywistością i własnymi demonami.
Eddie od pierwszych płyt przyciągał uwagę i budził grozę , a okładki iron maiden imponywaly pomysłowością i pięknymi szczegółami. Eddie samuraj na nowej okładce to tak naprawdę taki miks Eddiego z book of souls i maiden japan. No jest to pomysłowe i miłe dla oka, ale czemu znów tło jest takie ubogie? Cieszy fakt z czerwonego loga tylko też jakoś inaczej je zaprezentowano. No i sam tytuł, które tworzy jedno słowo to ukłon w stronę np killers. Udany zabieg i sam tytuł budzi niepokój i wzbudza tajemniczość co mi się bardzo podoba. Płyta na pewno ma minus w postaci brzmienia, które troszkę jest stłumione i przygaszone. Dla niektórych słuchaczy może stać się murem nie do przebicia. Fani"the x factor" czy "a matter of life and death" prędzej się odnajdą w tym brzmieniu oraz ponurym klimacie, który jest jednym z ważniejszych czynników. Ciekawe jakby za brzmienie odpowiadał ktoś inny niż Shirley? No i drugie pytanie czy album by nie zyskał gdyby tu zaśpiewał Blaze? Tego nigdy się nie dowiemy.
17 album Iron maiden to znów dwu płytowy album i znów band postawił na długie, rozbudowane kolosy i progresywne patenty. Nie jest to wycieczka do lat 80, choć słyszę coś z power slave gdzie nie gdzie. Band robi nam wycieczkę do ostatnich płyt i przypomina nam jaki szok wzbudzał "the x factor". "Senjetsu" też wywoła szok i podzieli fanów i tylko pytanie czy ten album przetrwa próbę czasu i będzie tak samo świetnym albumem jaki właśnie stał się "the x factor". Powiem, że mimo obaw i narzekania na single ta płyta ma potencjał. Band niby wykorzystuje sprawdzone patenty, ale też stara się szokować. Na przykład partie klawiszowe czy bardziej urozmaicona gra Nick Mcbraina. Daje czadu na tym albumie i to jest fakt.
Odpalamy pierwsze cd i znów jest świetny otwieracz jaki panowie popełnili na poprzedniku. "if eternity should fail" miał klimat plemienny i był pełen magii. Tytułowy "senjutsu" ma podobny charakter. Mrok, odgłosy dżungli i uderzenie w bębny. No jest taki filmowy charakter i band szokuje. Przypomina mi się styl judas priest z czasów "Nostradamus". Riff też jest ciężki i pełen mroku. Band tu czerpie kie tylko z "book of souls" bo jest też era błaze, a czy czasy "a matter of life and death". Ciekawie wpasowaly się też klawisze, które dobrze są nam znane z singlowego "stratego". Zupełnie inne oblicze Iron maiden, ale mnie powaliło na kolana.
Teraz kiedy wiem jak brzmi otwieracz to singlowy "stratego" nabrał innego wydzwieku. Jest bardziej spójny i kontynuuje klimat z otwieracza. Owe klawisze znakomicie łącza te dwa kawałki. Sam riff troszkę kojarzy mi się z okresem "powerslave". Jest galopada i refren na miarę "Brave new world". Punkt karny za chaotyczna solówkę Janicka i schowany wokal Bruce'a. Utwór zyskał słuchając całości to na pewno.
Fani narzekali na powtarzające refreny na wcześniejszych plytach. Pełno ich było np na "Brave new world". Tego typu refren mamy w kolejnym singlu tj "the writing on the wall". Pamiętam jak narzekałem na ten utwór że względu na jego rockowy feeling. Jednak co mnie tutaj porwało to takie typowe solówki w starym stylu i spore nawiązania do płyty " a matter of life and death", która tak uwielbiam. Czy tylko ja tu słyszę echa "the Legacy"?
Ja od samego początku czekałem na te 4 kolosy Harrisa, który zawsze ma smykałkę do tego typu kawałków. Pierwszy to "lost in a lost world". Szokuje na pewno akustyczne intro pokroju "the Journeyman". Sam riff i dalsza część kawałka to ukłon w stronę "the x factor" i brzmi to świetnie. Refren bardziej koncertowy i taki bardziej oldscholowy. Już gdzieś to słyszałem. Fani "when the wild wind blows" pokochają solówki w tym kawałku, bo to istne kopiuj wklej z tamtego utworu. Mnie to nie przeszkadza bo kocham tamten utwór i linie melodyjna z niego. Jest to killer i nic tego nie zmieni. Stary dobry Iron maiden.
Piękne wejście gitar mamy w "days of future past", który jest jednym z tych krótszych utworów na płycie. Ten utwór ma wszystko za co pokochałem ten band i pewni fani starych plyt liczyli na album w takim stylu. Jednak czy wtedy byśmy nie narzekali, że to już było? Band gra swoje, ale dalej słychać że to żelazna dziewica. Kolejny killer na płycie i już widzę jak się sprawdzi na koncertach.
Pierwszy cd zamyka "time machine" autorstwa Gersa i to nieco słabszy punkt "Senjetsu". Dziwny i pokręcony riff, a sam refren też ciężko strawny. Plus za klimat rodem "the talisman" czy "the Legacy". Co ratuje ten kawałek to świetnie rozegrane solówki. Dzieje się w tym zakresie.
Druga płyta zaczyna się od klimatycznego "Darkest hour", który ma bardziej charakter ballady. Ja tu słyszę echa "wasted love", zwlaszcza kiedy Bruce śpiewa podniosły refren. To drugi utwór, który wg mnie troszkę odstaje od reszty.
Końcówka płyty to popis kompozytorski Harrisa. Wkracza "death of the celts" i już czuje się jakbym słyszał zaginiony track z ery Blaze'a. Tym razem Harris nawiązuje do kultowego "the clansman" i nie trzeba chyba pisać, że efekt jest zachwycający. Iron maiden w pełnej okazałości. Raj dla fanów.
Bardziej zaskakuje mroczny i tajemniczy "the parchment" i ten arabski klimat troszkę nasuwa mi "nomad" czy ponadczasowy "to tame a land". Jest tu też sporo z "the x factor" i sam utwór jest mocno pokręcony i cięższy w odbiorze. Intryguje i ciągnie by do niego nieustanne wracać i odkrywac jego piękno na nowo. Solówki przenoszą do innej rzeczywistości i czarują klimatem.
Finał płyty to "hell on earth" i to jest majstersztyk. Harris to geniusz i to wiadomo od pierwszych płyt Iron maiden, a ten utwór to kolejny tego dowód. Jest tu coś z"no more lies" coś "when the wild wind blows" czy nawet z "for the greater of the gods". To kolejna perełka, która mogłaby zdobić płytę z lat 80 i nie przyniosłaby zespołowi wstydu. Definicja stylu Harrisa i Iron maiden.
Dziadki znów nagrali płytę i znów wydłuża utwory i wykorzystuje outra i intra do granic możliwości. Starsi panowie realizują dalej swoją wizję progresywnego grania i się w tym spełniają. Od pierwszych płyt ciągnęło ich do rozbudowanych utworów i to są najpiękniejsze momenty płyt. Nic dziwnego że poszli w takim kierunku. Ja tam ich kocham za te kolosy. Dziękuję za ich twórczość, za to że im się jeszcze chce i że potrafią wciąż tworzyć muzykę na wysokim poziomie, grać swoje i na dodatek zaskoczyć czymś nowym. Takie jest oblicze żelaznej dziewicy roku 2021. Jedni będą w szoku i oburzeni, a inni będą zachwyceni. Zrobili swoje i nagrali album godny ich historii i geniuszu który przez tyle lat błyszczał. Jasne płyta ma swoje wady typu na siłę wydłużanie, powielanie motywów czy udziwnianie melodii. Mimo pewnych niedociągnięć płyta przyciąga uwagę i zostaje w pamięci. Dziwny to album, ale ma to coś.
Ocena: 8.5/10