środa, 2 maja 2012

MERCURY RISING - Upon Deaf ears (1994)


A co powiedzielibyście na mieszankę takich kapel jak TOXIC, DREAM THEATER, QUEENSRYCHE, czy też z bardziej współczesnych kapel typu SYMPHONY X? Brzmi nieco odstraszająco, ale właśnie taki styl reprezentuję wraz ze swoją muzyką amerykański band MERCURY RISING, który nie należy do tych zespołów znanych szerszej publiczności, a wszystko zrobiła fakt silniejszej konkurencji w owym czasie, a także brak odpowiedniej promocji owego zespołu, to też zespół długo nie zagościł na scenie muzycznej. Od momentu powstania tj 1991 r do momentu rozpadu tj. 1999 wydali dwa albumy. Ich debiutancki krążek „ Upon Deaf Ears” ukazał się w 1994 roku i szufladkuje się go do kategorii progressive heavy/power metal i to chyba najbardziej odpowiednia etykieta dla tego albumu.

Wyszlifowane, dopieszczone, aczkolwiek tajemnicze brzmienie w połączeniu z bardzo zróżnicowanym, momentami ubogacona różnymi smaczkami i pokręconymi melodiami. Cała sztuka i atrakcyjność materiału oparta została o umiejętności muzyków, którzy gwarantują odpowiedni poziom prezentowanej muzyki. Bo jest ta gwarancja solidności, precyzji aranżacji, pomysłowości co do samych kompozycji i ich struktur, a także gwarancja odpowiedniego zróżnicowania. Mieszanie thrashu, power metalu i progresywnego metalu słychać w sztandarowym „Upon Deaf Ears” w rozbudowanym trwającym ponad 9 minut kolosie „Where Fear Ends”, jak i zadziornym, urozmaiconym „Light To grow” gdzie dzieje się sporo i pojawiają się proste, szybkie, melodyjne motywy, jak i bardziej pokręcone, z połamanymi melodiami, czy tez marszowym, nieco rycerskim wydźwiękiem podczas refrenu, czy też „Minute Man” gdzie pojawiają się motywy spokojne, wręcz balladowe, pojawia się chwila ekspresji i przemyśleń. Oczywiście także i w tej kompozycji jest masa przeróżnych motywów i są zarówno te proste jak i te bardziej wymagające, sama struktura też cechuje się oryginalnością i zespół w odważny sposób miesza różne gatunki począwszy od progresywnego heavy metalu, power metalu kończąc na thrash metalu. Świetnie w takiej konwencji odnajduje się wokal Clarenca Osborne'a, który śpiewa czysto, bardzo technicznie, a do tego ma spory wachlarz umiejętności, gdzie jego znakiem rozpoznawczym są wysokie rejestry. Oprócz takich długich, rozbudowanych kompozycji znajdziemy też dynamiczny i dość zadziorny i nieco prostszy w strukturze „Halfway to Forever” czy też spokojną, klimatyczną balladę „Prayer” która pozwala poukładać myśli.

Upon Deaf Ears” to dość oryginalnie brzmiący album mało znanej amerykańskiej formacji, który odważnie pomieszała progresywny metal z power i thrash metalem. Owa mieszanka brzmi naprawdę intrygującą, a do tego nie brakuje naprawdę dobrych, nietypowych melodii, ciekawych motywów, różnych smaczków. Można popadać w zachwyt nad precyzją i wyszkoleniem technicznym muzyków, czy też dobrze przyrządzonym brzmieniem, który uwypukla tego różnego rodzaju ozdobniki, których sporo na tym albumie. Jest to wydawnictwo dla bardziej wymagających słuchaczy, którzy szukają czegoś więcej niż tylko przysłowiowy rozpierdol.

Ocena: 8.5/10

4 komentarze:

  1. Kocham Dream Theater, kocham Queensryche - zaintrygowałeś mnie tą kapelą. Szkoda, że się im nie udało dłużej utrzymać w światku.

    OdpowiedzUsuń
  2. No MERCURY RISING no gra bardzo specyficznie i naprawdę wiele tutaj takich połamanych progresywnych melodii, ale co ciekawe jest sporo ognia i ciekawie gdzieś tam wplątano elementy thrash metalu. Tak jak wspomniałem album dla bardziej wymagających słuchaczy. Jeśli faktycznie kochasz progresywny metal to powinieneś brać w ciemno:D Daj znać jakie wrażenie wywarł na ciebie ów album:D

    OdpowiedzUsuń
  3. Specyficznie, ale sympatycznie. Choć perka była wysunięta za bardzo na przód. Z kolei gitary jakby je trochę oczyścić, byłyby bardziej melodyjne. Najbardziej to podchodzi mi wokalista, bardzo dobry zresztą - Queensrychowy w sumie(z okresu "Operation:Mindcrime" i "Empire")a mijescami łudząco podobny do wczesnego LaBriego (jak mi brakuje tamtego głosu). Szkoda, że już nie grają. Słuchając takich rzeczy ze świadomością, że jakiegoś zespołu już nie ma i nie będzie zastanawiam się "co jeszcze siedziało im w głowach".

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak wokalista wyborny, ale ogólnie cały zespół mi zaimponował właśnie owymi pomysłami i aranżacjami. Fakt szkoda że nie grają, bo drzemał w nich ogromny potencjał. Ale cóż może kiedyś natrafię na kolejny podobny zespół?:D

    OdpowiedzUsuń