wtorek, 23 kwietnia 2013

WARLORD - The Holy Empire (2013)

Ostatnio oczy wszystkich fanów heavy metalu, znawców amerykańskiej sceny metalowej lat 80, a także tych co nie gardzą wpływami NWOBHM czy też metalem/ rockiem brytyjskim zwrócone były na Stany Zjednoczone, gdzie po dłuższej przerwie przypomniał o sobie światu niejaki WARLORD. Jedna z tych kultowych kapel powstałych na amerykańskiej ziemi, która zapisała się w historii amerykańskiego metalu za sprawą mini albumu „Deliver Us” i debiutanckiego albumu „And The Cannos of Destruction Have Begun” pokazując że można połączyć epicki heavy metal w stylu MANILLA ROAD czy OMEN z brytyjskim rockiem i NWOBHM spod znaku ANGEL WITCH czy IRON MAIDEN, jednocześnie budując taką nieco mroczną atmosferą przesiąkniętą romantycznością, specyfiką, melancholią i tworząc partie gitarowe pełne finezji, dopieszczenia niczym sam Yngwie Malmsteen i taki WARLORD się zapisał w historii. Potem próby powrotu z wokalistą HAMMERFALL i gdzieś zatracenie swojej tożsamości. Rok 2013 był rokiem gdzie WARLORD miał powrócić z starym wokalistą, a mianowicie Richard M Anderson i miał zespół powrócić do tego z czego był znany i czy „The Holy Empire” spełnia swoją rolę?

Niezwykle trudno jest odtworzyć choć w części stary styl, ale wiele zespołów pokazało że można i nasuwa się tutaj choćby tegoroczny ATTACKER. Wszystkie cechy wyżej wspomniane zespół przemyca i „The Holy Empire” to płyta inna od wszystkich, które słyszałem w tym roku. Ta płyta zachwyca przede wszystkim lekkością, przestrzenią, finezją, romantycznym, melancholijnym klimatem z mrokiem i to jest ciekawa i wyjątkowa mieszanka. Jest słyszalna scena amerykańska, ale też i brytyjska. Do tego dochodzi pomysłowość muzyków i ich subtelność, płynność w przechodzeniu między różnymi motywami i właśnie ta cała zabawa melodiami, motywami, smaczkami jest jedną z głównych atrakcji, bo w utworach dzieje się sporo i te kombinacje są po prostu przemyślane i pełne wdzięku. Jednak by to wszystko sprawnie funkcjonowało muszą być muzycy, którzy udźwigną taki styl, taki charakter kompozycji i trzeba przyznać że każdy odegrał swoją rolę. Bez zagłębiania się w szczegóły trzeba mieć na uwadze nasuwają Wielką Brytanie sekcję rytmiczną, wokalistę Richarda o dość specyficznej manierze i niezłym feelingu, czy też gitarzystę Tsamisa, który wyprawia niezłe cuda na swoim instrumencie i słychać wpływy wielkich gitarzystów i talent, czy też technika nasuwa momentami Yngiwe Malmsteena. Pod względem właśnie partii gitarowych jest to jeden z najlepszych tegorocznych albumów jeśli nie najlepszy. Styl przeniesie nas do lat 80, ale i okładka czy brzmienie też mają w tym zasługę.

Epicki wydźwięk, podniosłość, bojowe chórki, średnie tempo i romantyczny feeling jakby zmieszany z mrokiem to cechy, które wyraźnie wybrzmiewają w otwierającym „70,000 Sorrows” czy w urozmaiconym i przekombinowanym, pełnym różnych smaczków i popisów gitarowych „The Holy Empire”. Warto zaznaczyć, że spośród tych 8 kompozycji jakie znajdziemy na albumie tylko ponury „City Walls of Troy”w klimacie BLACK SABBATH i ballada „Father” są krótkimi utworami, cała reszta to epicki, rozbudowane kompozycje. „Glory” zachwyca niezwykłą melodyjnością i delikatnością, a „Kill Zone” z koeli agresją w stylu ICED EARTH, a „Night of Fury” to krzyżówka lekkości, epickości i NWOBHM w stylu IRON MAIDEN i jest to piękna kompozycja. Nie znajdziecie tutaj żadnych wypełniaczy czy nudnych kompozycji, pomimo że dominuje średnio tempo i melancholijny, nieco ponury klimat.

WARLORD zafundował podróż do lat 80, do czasów kiedy liczył się klimat, pomysłowość i ciekawe aranżacje. Niezwykła atmosfera, epickość, bardziej wyszukane i nie banalne melodie, a także przekombinowane i urozmaicone aranżacje czynią ten album wyjątkowy i jedynym w swoim rodzaju. Smakosze ambitniejszych melodii i finezyjnych popisów gitarowych mogą brać w ciemno. Udany powrót kolejnej amerykańskiej legendy.

Ocena: 8.5/10

3 komentarze:

  1. http://www.reignofthearchitect.com/discography/
    zdobądź, przesłuchaj... zrób "reckę" :D

    Mnie płyta zmiażdżyła.

    Pozdro!!







    OdpowiedzUsuń
  2. Mój album roku!!! Czekałem 11 lat :) Kapitalne kompozycje, wspaniała gitara Tsamisa i boskie bębny Zondera.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystko jest tu ponadczasowe ! Ale dziwne rzeczy, bo coś co było skrojone dokładnie dla mnie, niczym idealny garnitur na miarę, zupełnie było mi nieznane. Aż do płyty z hołdem dla Tsamisa czyli ,,A Crack the Sky,, . Działali od lat 80-tych, a nie było ich w radiu, nie było w czasopismach muzycznych ? Ale cóż, nadrabiam zaległości...

    OdpowiedzUsuń