poniedziałek, 15 kwietnia 2013

OPEN FIRE - Lwy Ognia (2013)

Polski speed/power metal z elementami wczesnego HELLOWEEN, RUUNNING WILD czy OVERKILL brzmi jak mało śmieszny dowcip, jednak mało kto wie, że w latach 80 na ziemi polskiej powstała kapela, która właśnie miała być odpowiedzią na te wyżej wymienione zespoły i miała pokazać, że w Polsce też może powstać świetna kapela grająca speed/power metal, a tą kapelą był OPEN FIRE. Okazją aby wspomnieć o nich jest oficjalnie wydanie ich debiutanckiego albumu, który właściwie został zarejestrowany 25 lat temu. Czy słusznie zespół zapisał się w historii polskiego metalu jako legenda za sprawą „Lwy ognia”?

Ten legendarny zespół powstał w 1985 roku i już w 1987 roku miał zarejestrowany materiał na swój debiutancki album, jednak „Lwy ognia” nie został oficjalnie wydany. Mimo tego faktu, owe demo szybko zostało przyjęte przez polskich, a także zagranicznych fanów i szybko zyskało status klasyka. Dlaczego? Z jednej strony pokazał, że w naszym kraju też może powstać kapela, która gra speed/power metal i to na poziomie światowym, który może konkurować z najlepszymi. Z drugiej strony sam materiał i wykonanie sprawiało, że inaczej o tym materiale nie można było pisać jak w kategoriach klasyka. Jednak mimo owego statusu, mimo tego, że zespół okrzyknięto legendą, to jednak wciąż nie było oficjalnego wydania i teraz po upływie 25 lat miało to ulec zmianie, a wszystko za sprawą wydawcy KLUB PLYTOWY „RAZEM”, który postanowił wydać owe dzieło w digipacku z nową okładką i innymi bajerami, których wcześniej nie miało demo. Muzyka jednak pozostała nie zmieniona i dalej jest to materiał z lat 80, który wyróżnia się na tle nowoczesnych wydawnictw z kręgu heavy/speed/power metal.

Nie jestem fanem polskiego heavy metalu, albo inaczej mało która nasza polska kapela potrafi mnie tak oczarować jak zagraniczne zespoły, ale OPEN FIRE to inna bajka. Kij z tym, że śpiewają po polsku, że nie dotrą ze swoim przesłaniem do zagranicznych fanów metalu, ale muzyka to za nich zrobi. Właśnie wykonanie, pomysłowość, styl, który przesiąknięty starym HELLOWEEN z okresu mini albumu czy „Walls of Jerycho” jak i RUNNING WILD potrafią przełamać wszelkie lody, wszelkie granice i bariery językowe. Podobieństwa do tych kapel, zwłaszcza HELLOWEEN można uświadczyć w samej sferze riffowania, dynamiczności, stawiania na szybkie tempo, czy też śpiewanie wokalisty w wysokich rejestrach i Mariusz Sobiela ma specyficzną manierą i choć nie powala techniką, to jednak niczym młody Kai Hansen stara się zachwycić swoją charyzmą, temperamentem i zaangażowaniem. Jest on istotnym elementem muzyki OPEN FIE. Jednak największym atutem HELLOWEEN jest to, że od samego początku zaprezentowali się jako maszyna do tworzenia hitów. Tą cechę też udało się odtworzyć polskiemu zespołowi i w tej dziedzinie „Lwy Ognia” też niszczy konkurencję.

Choć okładka nie jest wysokich lotów, choć brzmienie pozbawione nowoczesnych trików i ulepszeń, to jednak ta naturalność i dopracowanie, jak i sam materiał zagrany z zachowaniem zasady szybko, melodyjnie i do przodu. Jazda bez trzymanki, z mocną, energiczną i rozpędzoną sekcją rytmiczną i ciętymi, zaskakująco dobrymi, wręcz rewelacyjnymi partiami gitarowymi duetu Kowalczyk/ Różycki to najlepszy opis tego co nas czeka podczas słuchania całości. Można się tutaj zachwycać rozbudowanym otwieraczem „Dzień Tysiąca Słońc” , melodyjnym „Open Fire” z pewnymi wpływami NWOBHM, instrumentalnym „Ognie Sw Elma” utrzymany w stylu starego HELLOWEEN, szybki „Metal Top 20” z chwytliwym refrenem, czy też nieco thrash metalowy „Widmowy Władca”. Utwory pędzą i nie ma męczenie długimi kolosami, czy też eksperymentami, co jest zaletą tego wydawnictwa. Kolejną szybką petardą jest tutaj „Twardy jak skała” i „Ogień i Stal Zwycięża” , które nasuwają choćby „Judas” HELLOWEEN. Więcej stonowanych dźwięków i mrocznego klimatu można uświadczyć w „Oddech śmierci” a urozmaicenie w zamykającym „Lwy Ognia”. Nie ma słabych utworów, tylko same killery, co już najlepiej świadczy o tym krążku.

Koniec czekania. Można się w końcu delektować oficjalnym wydawnictwem OPEN FIRE, które można śmiało nazwać klasyką polskiego heavy/speed/ power metalu. 25 lat czekania to kawał czasu , ale warto było, bo płyta to prawdziwa perła. Atrakcyjne popisy gitarowe na poziomie światowy, specyficzny wokalista i masa przebojów nie gorszych niż te wykreowane przez HELLOWEEN czy RUNNING WILD to właśnie cały OPEN FIE i ich jedyny album „Lwy Ognia”. Czy to oficjalne wydania zmieni sytuację zespołu, który tak marnie skończył w latach 80? Czy to przyczyni się do ożywienia legendy? Czas to zweryfikuje, a ja wyczekuję odpowiedzi na te pytania. Każdy fan heavy/speed/power metalu, każdy fan metalu lat 80 powinien to znać, zwłaszcza kiedy teraz pojawiło się oficjalne wydanie. Gorąco polecam!

Ocena: 9.5/10

2 komentarze:

  1. jezusie brodaty, doszło do tego, że upływajacy czas podnosi wartość byle badziewia.Było to przaśne i kiepskie wtedy i nic sie w tej materii nie zmieniło.Po pamietnej metalmanii zamknąłem za nimi i Stos-em drzwi i lepiej niech za nimi pozostana . Fajna mieli przygode i chyba tylko w tym kontekscie można owo zjawisko rozpatrywać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kolega przedmówca bardzo krytyczny.
    Trzeba uwzględnić warunki kiedy i gdzie płyta była nagrywana. Remastering z reguły nie wiele daje.
    Przaśne, nieprzaśne, ważne, że miłe dla ucha.
    Zespół mógłby się zreformować celem nagrania nowego materiału, ewentualnie ponownego nagrania lepszej jakości starszych nagrań, w tym niepublikowanych lub publikowanych w wersjach live.

    OdpowiedzUsuń