Dania
dała światu kilka wielkich zespołów, które zdobyły
światową sławę, a mianowicie MERCYFUL FATE, solowy KING DIAMOND,
CORNERSTONE, PRETTY MAIDS czy DEMONICA. Jednak King Diamond od 2007 roku nic nowego
nie wydał, a tutaj od 2001 roku z dużym sukcesem wdzierał się
nowo powstały band na duńskiej ziemi, a mianowicie VOLBEAT, który
przez ten cały czas wyrobił swój dość wyjątkowy styl,
wyrobił swoją markę i jest to dzień dzisiejszy jeden z
najbardziej znanych i lubianych zespołów z tamtego rejonu. 4
albumy studyjne na koncie, masa singli, koncert dvd i koncertowanie z
wieloma gwiazdami. Mamy rok 2013 i długo wyczekiwany album „Outlaw
Gentleman & Shady Ladies” i czy jest to album na który
warto zwrócić uwagę?
Samym
zespołem nigdy się nie zachwycałem się i nigdy nie byłem jakimś
wielkim fanem, ale kiedy przypadkiem usłyszałem „Still Counting”
to spodobała mi się świeżość w muzyce tej kapeli oraz ich dość
wyjątkowy styl muzyczny, który łączył heavy metal z hard
rockiem i thrash metalem. W muzyce tej kapeli słychać też
inspirację muzyczne z lat 60, co rzuca się kiedy się wsłucha w
linie melodyjne kompozycji. Kapela powstała w 2001 r z inicjatywy
Michaela Poulsena, który bez wątpienia jest gwiazdą i
liderem w VOLBEAT. Ciekawa, wyjątkowa, bardziej rockowa maniera i
specyficzny styl śpiewania czynią go wyjątkowym i rozpoznawalnym
wokalistą. Pracę nad nowym albumem poprzedziło odejście
gitarzysty Thomasa Bredahla, który był w zespole od 2006
roku. Na trasach koncertowych jego miejsce zajął Henk Shermann,
czyli człowiek legenda znany z występów MERCYFUL FATE.
Jednak na pełen etap został zatrudniony Roba Caggiano, który
na początku roku odszedł z innego wielkiego zespołu, a mianowicie
ANTHRAX. Tym większe oczekiwania były względem nowego albumu
VOLBEAT. Duńska formacja wiedziała jak podgrzać emocje fanów,
jak pobudzić wyobraźnię i jak zachęcić słuchaczy do sięgnięcia
po nowe wydawnictwo tego zespołu. Postanowiła zaprosić jako gościa
do jednego utworu samego Kinga Diamonda, który właśnie
cieszy się ze swojego powrotu do metalu po ciężkiej walce z
chorobą. King pierwszy raz wystąpił gościnnie co również
jest warte odnotowania. Oczekiwania wielkie były względem nowego
wydawnictwa i czy je spełnił o to jest pytanie?
„Outlaw
Gentleman & Shady Ladies” to właściwie kontynuacja tego do
czego zespół nas przyzwyczaił, bowiem pojawia się tutaj
rock progresywny, heavy metal, thrash metal, czy rock'n roll, jest
tutaj ten specyficzny wokal Micheala, jest urozmaicony materiał,
jest dopracowane, soczyste, mięsiste, wysoko budżetowe brzmienie,
jest bawienie się akustycznymi patentami. Oczywiście jest
urozmaicenie, jest dobrze wyważony materiał, jest masa chwytliwych
i zapadających w głowie riffów czy melodie, ale przecież
Rob w tym aspekcie świetnie sobie radził w ANTHRAX, zwłaszcza na
ich ostatnim albumie, aczkolwiek tutaj pokazuje wszechstronność i
niezwykłą biegłość w przechodzeniu między różnymi
stylami i charakteryzacją. Dostarcza on kawał porządnej jazdy
gitarowej, która cechuje się zadziornością, lekkością i
melodyjnością. Kto kochał poprzednie albumu, ten z pewnością
przekona się do tego wydawnictwa, ale atut tego nowego krążka jest
taki, że może zarazić słuchaczy nie mających wcześniej
styczności z tym zespołem. Mają w sobie to coś, mają ciekawe
pomysły i grają dość oryginalny heavy metal z elementami hard
rocka. Okładka, brzmienie, aranżacje, konstruowanie utworów
wszystko zostało po staremu, jedynie zmiana gitarzysty i ciekawy
gość w postaci Kinga Diamonda.
Nie
mogło zabraknąć klimatycznego intra, które nasuwa
oczywiście klimaty westernu tudzież muzyki country, co dowodzi jak
zespół lubi mieszać, jak lubi urozmaicać swoją muzykę.
„Pearl Heart” to
utwór, który podkreśla, to że zespół nie ma
zamiaru grać czegoś innego niż do tej pory. Jest to miks heavy
metalu i hard rocka i to całkiem udany. Lekkość, rytmiczność
jest tutaj prawdziwym atutem, który czyni utwór rasowym
przebojem. Brak ognia, brak dynamiki? Poniekąd tak, ale w tej
stylistyce bardziej rockowej zespół też spełnia się, co
nie raz już pokazał. Więcej drapieżności, więcej dynamiki
zespół więcej zaprezentował w „The Nameless
One”, gdzie można znaleźć
wpływy ANTHRAX. Pytacie się gdzie ten heavy metal, gdzie ten ostry
thrash metal? A ja odpowiadam w „Deat But Rising”,
w dynamicznym, ostrym „Doc Holliday”
, w rozpędzonym i bez wątpienia najszybszym na albumie „Black
Bart”. Fani chwytliwych
melodii i zapadającego motywu czy refrenu też powinni być
zadowoleni z „Cape of Out Hero”
. Mocny riff, mocna perkusja są mocnym atutem heavy metalowego „The
hangmans Body Count”. Zespół
potrafi stworzyć ciekawe hard rockowe kawałki, z takim niezłym
feelingiem i świetnie to obrazuje „My Body”,
przebojowy „Lola Montez”
czy „The Sinenr is You”,
które mogłyby spokojnie być emitowane w jakiejś komercyjnej
stacji radiowej. Z całej płyty mam dwa kawałki, które stały
mi się dość bliskie sercu. Pierwszym jest dość komercyjny „The
Lonesome Rider”, który
przypomina „Still Counting”, czyli znów taki rock;n
rollowy kawałek z gościnnym udziałem Sary Blackwood. Drugim
utworem jest oczywiście mroczny, heavy metalowy i przyprawiający o
dreszcze „Room 24” z
gościnnym udziałem Kinga Diamonda, który wypada naprawdę
znakomicie. Śpiewa znacznie lepiej niż na ostatnich swoich solowych
albumach.
Warto
było czekać 3 lata na nowy album duńskiej formacji, która
rośnie w siłę i szybko wyrobiła sobie markę, stając się jednym
z najbardziej rozpoznawalnych kapel z tamtego rejonu. Nowy album mimo
zmiany gitarzysty w pełni kontynuuje styl poprzednich wydawnictw,
kładąc nacisk na przebojowość i hard rockowy feeling. Oczywiście
jest i miejsce na metal i nie brakuje tutaj prawdziwych, ognistych
utworów. Znakomita mieszanka heavy,thrash metalu i hard
rocka, z ciekawymi aranżacjami, z pomysłowymi kompozycjami. VOLBEAT
wciąż zachwyca świeżością, ciekawym stylem i graniem na wysokim
poziomie. Czy tylko mi dzięki tej płycie wzrósł apetyt na
nowe wydawnictwo Kinga? Tak czy siak gorąco polecam nowy album
VOLBEAT!
Ocena:
8/10
"Dania dała światu dwa znane i wielkie zespoły, które zdobyły światową sławę, a mianowicie MERCYFUL FATE, solowy KING DIAMOND, CORNERSTONE czy DEMONICA." - To w końcu dwa czy cztery? :D
OdpowiedzUsuńPrzy okazji zapraszam jeszcze do przeczytania mojej recenzji, niestety mniej entuzjastycznej: http://pablosreviews.blogspot.com/2013/04/volbeat-outlaw-gentlemen-shady-ladies.html
UsuńNo myslałem poczatkowo o mercyful i king dla tego zostało dwa, a potem dopisała kilka i zapomniałem to przerobić:P
UsuńJeszcze Pretty Maids
OdpowiedzUsuń