Dotychczas Royal Hunt
postrzegałem jako zespół, który potrafi umiejętnie
zmieszać progresywny rock, neoklasyczny metal. Na nowym albumie tej
duńskiej formacji oczywiście słychać elementy wyjęty z tych
gatunków, z tym że nie one zdominowały płytę, nie one
decydują o jej kształcie. Tym razem Royal Hunt zapuścił się w
nieznane im rejony, które można zaliczyć do symfonicznego
metalu. Nic dziwnego, skoro ich dawny wokalista DD Cooper który
w 2011 zastąpił Marka Boalsa miał kontakt z takim graniem już w
Silent Force. Kto pamięta „Walk The Earth” ten zrozumie o co
chodzi. „A life To die for” zagrany w innym składzie niż
poprzednie albumy i w dodatku jeszcze innym klimacie. Jedno z
największych zaskoczeń tegorocznych, tak w skrócie można by
opisać nowy album Royal Hunt.
W tym roku oczekiwano że
to Rhapsody Of Fire nagra epicki, pełen symfonicznych elementów
album, który rozłoży konkurencję, a tu wychodzi na to że
Royal Hunt, który pierwszy raz bawi się tymi elementami
nagrywa właśnie taki album. Tutaj symfoniczność jest podniosła,
epicka, pełna emocji i muzycznego piękna. Oczywiście to właśnie
ten element przoduje na nowym krążku, ale nie zagłusza w żadnym
wypadku to co zawsze było w muzyce Royal Hunt. W dalszym ciągu
słychać fascynację progresywnym metalem czy neoklasycznym graniem.
Znakomicie to wszystko zostało połączone i ukształtowane. O tej
płycie można mówić w kategoriach arcydzieła i nie bójmy
się używać tego słowa. Motywy proponowane przez muzyków na
nowym albumie nasuwają filmowe soundtracki czy muzykę poważną i
wystarczy wsłuchać się choćby taki melodyjny „One Minute
Left To Live” czy epicki „Wont Trust, Wont Fear,
Won't beg”.Wszystko ładnie jest prowadzone, bez
nachalności, a zespół dalej jest wierny swoim patentom i
dalej stara się tworzyć piękną, emocjonalną muzykę, przez
którą przemawia progresywność i neoklasyczne granie. W tych
utworach to wszystko słychać, a nawet więcej. Larsen i Anderssen
jak zawsze nie poprzestają na jakiś prostych motywach i solówkach.
Upiększają warstwę instrumentalną na wszelkie różne
sposoby i pod tym względem album też się wyróżnia na tle
innych. Sporo jest ozdobników i upiększeń, przez co płyta
działa na zmysły. Royal Hunt od lat imponował wokalistami i miło
usłyszeć w ich muzyce DD Coopera, którego głos bardzo
lubię. Potrafi śpiewać czysto, emocjonalnie i co więcej pasuje do
tego typu grania. „Walk The Earth” znakomicie to obrazował i
właśnie w takim graniu chciałem go jeszcze usłyszeć. Odwala
tutaj kawał dobrej roboty i już w rozbudowanym, trwającym przeszło
9 minut otwieraczu „Hell Comes Down From Heaven”
pokazuje klasę. Śpiewa łagodnie, ale słychać w tym moc i
energię. Znakomity motyw i łagodny klimat, sprawiają że utwór
zapada w pamięci. Troszkę szybsze tempo zespół utrzymuje w
„A Ballets Tale” i jest to kolejna mocna
kompozycja. Royal Hunt zawsze imponował pomysłowością i zawsze
potrafił wykreować nie tuzinkowe motywy. Rockowy „Sign Of
Yestarday” pokazuje jak istotne są na płycie popisy
gitarowe, zaś całość zamyka „A life to Die For”
, który zachwyca klimatem i emocjonalnym charakterem.
Jeśli Royal Hunt chciał
zaskoczyć to im się udało. Nie takiego albumu się po nich
spodziewałem, ale miło mnie zaskoczyli tym symfonicznym
charakterem. Pasuje do nich taki styl, bo jednocześnie dalej są
słyszalne elementy progresywnego i neoklasycznego grania. Sporo też
na nowym albumie wniósł DD Cooper i po raz kolejny pokazuje
jak znakomitym jest wokalistą. Płyta jest skierowana do tych co
szukają czegoś więcej niż tylko chwytliwych melodii i prostych
refrenów. To co się nie udało stworzyć Rhapsody Of Fire na
nowym albumie udało się Royal Hunt. Jeden z najciekawszych
tegorocznych albumów.
Ocena: 9/10
TAK!
OdpowiedzUsuńChoć nie zaskoczyli niczym, poprzedni album był również super-duper.
Płyta powinna zmieścić się w tegorocznej 30-tce.