sobota, 30 listopada 2013

ROYAL HUNT - Alife To Die For (2013)

Dotychczas Royal Hunt postrzegałem jako zespół, który potrafi umiejętnie zmieszać progresywny rock, neoklasyczny metal. Na nowym albumie tej duńskiej formacji oczywiście słychać elementy wyjęty z tych gatunków, z tym że nie one zdominowały płytę, nie one decydują o jej kształcie. Tym razem Royal Hunt zapuścił się w nieznane im rejony, które można zaliczyć do symfonicznego metalu. Nic dziwnego, skoro ich dawny wokalista DD Cooper który w 2011 zastąpił Marka Boalsa miał kontakt z takim graniem już w Silent Force. Kto pamięta „Walk The Earth” ten zrozumie o co chodzi. „A life To die for” zagrany w innym składzie niż poprzednie albumy i w dodatku jeszcze innym klimacie. Jedno z największych zaskoczeń tegorocznych, tak w skrócie można by opisać nowy album Royal Hunt.

W tym roku oczekiwano że to Rhapsody Of Fire nagra epicki, pełen symfonicznych elementów album, który rozłoży konkurencję, a tu wychodzi na to że Royal Hunt, który pierwszy raz bawi się tymi elementami nagrywa właśnie taki album. Tutaj symfoniczność jest podniosła, epicka, pełna emocji i muzycznego piękna. Oczywiście to właśnie ten element przoduje na nowym krążku, ale nie zagłusza w żadnym wypadku to co zawsze było w muzyce Royal Hunt. W dalszym ciągu słychać fascynację progresywnym metalem czy neoklasycznym graniem. Znakomicie to wszystko zostało połączone i ukształtowane. O tej płycie można mówić w kategoriach arcydzieła i nie bójmy się używać tego słowa. Motywy proponowane przez muzyków na nowym albumie nasuwają filmowe soundtracki czy muzykę poważną i wystarczy wsłuchać się choćby taki melodyjny „One Minute Left To Live” czy epicki „Wont Trust, Wont Fear, Won't beg”.Wszystko ładnie jest prowadzone, bez nachalności, a zespół dalej jest wierny swoim patentom i dalej stara się tworzyć piękną, emocjonalną muzykę, przez którą przemawia progresywność i neoklasyczne granie. W tych utworach to wszystko słychać, a nawet więcej. Larsen i Anderssen jak zawsze nie poprzestają na jakiś prostych motywach i solówkach. Upiększają warstwę instrumentalną na wszelkie różne sposoby i pod tym względem album też się wyróżnia na tle innych. Sporo jest ozdobników i upiększeń, przez co płyta działa na zmysły. Royal Hunt od lat imponował wokalistami i miło usłyszeć w ich muzyce DD Coopera, którego głos bardzo lubię. Potrafi śpiewać czysto, emocjonalnie i co więcej pasuje do tego typu grania. „Walk The Earth” znakomicie to obrazował i właśnie w takim graniu chciałem go jeszcze usłyszeć. Odwala tutaj kawał dobrej roboty i już w rozbudowanym, trwającym przeszło 9 minut otwieraczu „Hell Comes Down From Heaven” pokazuje klasę. Śpiewa łagodnie, ale słychać w tym moc i energię. Znakomity motyw i łagodny klimat, sprawiają że utwór zapada w pamięci. Troszkę szybsze tempo zespół utrzymuje w „A Ballets Tale” i jest to kolejna mocna kompozycja. Royal Hunt zawsze imponował pomysłowością i zawsze potrafił wykreować nie tuzinkowe motywy. Rockowy „Sign Of Yestarday” pokazuje jak istotne są na płycie popisy gitarowe, zaś całość zamyka „A life to Die For” , który zachwyca klimatem i emocjonalnym charakterem.

Jeśli Royal Hunt chciał zaskoczyć to im się udało. Nie takiego albumu się po nich spodziewałem, ale miło mnie zaskoczyli tym symfonicznym charakterem. Pasuje do nich taki styl, bo jednocześnie dalej są słyszalne elementy progresywnego i neoklasycznego grania. Sporo też na nowym albumie wniósł DD Cooper i po raz kolejny pokazuje jak znakomitym jest wokalistą. Płyta jest skierowana do tych co szukają czegoś więcej niż tylko chwytliwych melodii i prostych refrenów. To co się nie udało stworzyć Rhapsody Of Fire na nowym albumie udało się Royal Hunt. Jeden z najciekawszych tegorocznych albumów.


Ocena: 9/10

1 komentarz:

  1. TAK!
    Choć nie zaskoczyli niczym, poprzedni album był również super-duper.
    Płyta powinna zmieścić się w tegorocznej 30-tce.

    OdpowiedzUsuń