środa, 5 marca 2025

DEATHLESS LEGACY - Damnatio Aeterna (2025)


 Kto by pomyślał, że włoski deathless legacy jest już z nami 19 lat. Nagrali w sumie 6 albumów, a ten najnowszy zatytułowany "Damnatio Aeterna" ukaże się 7 marca nakładem Scarlet Records. To wciąż ten sam band, który łączy mroczny feeling z klimatem grozy i symfonicznym heavy metalem. Deathless Legacy przyciąga uwagę i imponuje świeżym podejściem do tematu. W ich muzyce można doszukać się pewnych wpływów Kinga Diamonda, Mercyful Fate, Nightwish czy Apostalica. Mają pomysł na siebie i ten pomysł się sprawdza. Nowy album jest tego potwierdzeniem.

Band zadbał o to, żeby ten klimat mroku i grozy był odczuwalny. Już sama okładka i nieco przybrudzone brzmienie robią robotę. To miłe dodatki do całości. Sam materiał dobrze wyważony, przemyślany i przebojowy. Deathless legacy miesza gatunki i potrafi urozmaicić swój materiał, co jest dodatkowym atutem. Kto przekonał się do nich wcześniej, ten będzie miał ucztę. Ci co nie mieli styczności z zespołem mogą doznać lekkiego szoku, ale jest to band który dotrzeć do szerokiego grona słuchaczy. Trzeba mieć otwarty umysł.

Całą uwagę słuchacza skupia na sobie wokalistka Steva Deathless, która ma naprawdę ciekawą i wyrazistą barwę. Potrafi wykreować odpowiedni klimat grozy i wprowadzić mrok do utworu. Bez niej to nie byłby ten sam zespół. Ważną rolę odgrywa też Alexa Van Eden, która odpowiada za partie klawiszowe. Razem z gitarzystą Stg Bones tworzą zgrany duet i potrafią oczarować słuchacza pomysłowością i chwytliwymi melodiami. Nie ma miejscu na nudę.

Piękny jest otwieracz w postaci "Damnatio Aeterna", który trochę zalatuje Apostalica czy Powerwolf. Poniosły i przebojowy kawałek, który pokazuje na co stać Deathless Legacy. Nastrojowy, nieco rockowy "Get on Your kness", potrafi przeszyć słuchacza swoim nastrojem i tajemniczością. Marszowy, bardziej epicki "communion" przemyca sporo patentów symfonicznych. Więcej energii i takiego power metalowego kopa można znaleźć w "Oblivion", a potem jeszcze imponuje mroczny i epicki "Spiritus Sanctus Diabolicus" to taki ukłon w stronę Apostalica czy Powerwolf. Godny uwagi jest również energiczny "Mother of God", przebojowy "Nightshade" w klimacie Nightwish. Całość wieńczy nieco progresywny "gehenna".

Deathless Legacy wciąż trzyma formę. Mają ciekawe pomysły, wyszukane melodie i styl, który łączy w sobie mrok, symfoniczny metal i klimat grozy. Duży plus za urozmaicony materiał i bogate aranżacje. Band po raz kolejny pokazał, że mają  pomysł na siebie i potrafią grać na wysokim poziom. Każdy kto zna poprzednie wydawnictwa, ten szybko po lubi nowe dzieło.

Ocena: 8/10

wtorek, 4 marca 2025

HARTLIGHT - The Triumph of Metal (2025)


 Symfoniczny Power metal z elementami progresywnymi, z nutką epickości i dużą dawką przebojowości. Tak można by opisać w skrócie to co gra szwajcarski Hartlight. Band czerpie garściami z Symphony X, Dream theater, within temptation czy epica. Band działa od 2019r i właśnie wydał 28 lutego swój drugi album zatytułowany "the triumph of Metal". To kawał solidnego grania, który może znaleźć swoich zwolenników. Wszystko zależy od tego co nam gra w duszy.

Warto wspomnieć, że w roku 2024r dołączył perkusista Guillaume Remih i gitarzysta Adrien Guingal. Nowe twarze, ale stylistyka nie uległa zmianie. Band dalej gra swoje i jest to kawał solidnego granie, ale nic ponadto. Troszkę brakuje w tym świeżości, drapieżności, ale przede wszystkim nie wszystkie aranżacje czy pomysły w 100 procentach do mnie przemawiają. Może za dużo elementów progresywnych? Wokalistka Noemie Allet potrafi śpiewać, ale jej głos jest taki trochę łagodny i gubi się w tej warstwie instrumentalnej.  Na pewno ma odpowiednie wyszkolenie i potrafi odnaleźć się w wysokich rejestrach. Band pokazuje swój potencjał już w pierwszym utworze zatytułowanym "The Triumph Of Metal". Jest pełno elementów symfonicznego metalu, jest też sporo patentów progresywnych i całość prezentuje się okazale. Nastrojowy i bardziej taki rockowy jest "Polymorphia" choć jak dla mnie taki bez energii i ikry. Bardzo dobrze prezentuje się bardziej power metalowy i bardziej energiczny "The Scales of Rebis". Szkoda, że nie ma tutaj więcej tego typu utworów. Coś zaczyna się dziać!  "Midnight" za bardzo przekombinowany i za dużo tutaj progresywności jak dla mnie. Więcej symfonicznego metalu uświadczymy w rozbudowanym "The city of tears", a całość wieńczy kolos " A song of Blood and Steel" i to taki Hartlight w pigułce i jeden z najciekawszych utworów na płycie, gdzie pojawiają się ciekawe pomysły i można znaleźć pomysłowe zagrywki gitarowe.

Fani symfonicznego metalu i progresywnego metalu na pewno poczują się w świecie Hartlight niczym ryba w wodzie. Band umiejętnie łączy obie stylizacje i potrafią postawić na ciekawe pomysły i wyszukane melodie. Troszkę momentami wieje nudą, czasami jest przerost formy nad treścią, do tego wokalistka śpiewa dość łagodnie, ale jest też kilka godnych uwagi momentów. Każdy musi posłuchać i wyrobić swoją opinię.

Ocena: 5.5/10

poniedziałek, 3 marca 2025

OWLBEAR - Feather & Crawl (2025)


 
Czas się przekonać, czy amerykański Owlbear to tylko sezonowa atrakcja roku 2023, czy band faktycznie stać na coś więcej i czy jest to gwiazda młodego pokolenia? Minęły 2 lata od debiutu, a teraz amerykańska formacja wydała swój drugi album zatytułowany "Feather & Claw". Płyta ukazała się za sprawą wytwórni Alone Records 28 lutego 2025r. Co cieszy to na pewno fakt, że dalej zostajemy w stylistyce klasycznego heavy metalu, z nutką epickości, a nawet doom metalu.  Znajdziemy tutaj wpływy Visigoth, Crystal Viper, Manilla Road czy Iron maiden. Band czerpie garściami z najlepszych i sam stając się kapelą wyjątkową, która potrafi siać zniszczenie i dostarczyć materiał najwyższej jakości. Owlbear potwierdza, że to band który staje się gwiazdą młodego pokolenia.

Brawa dla zespołu za nazwę zespołu i wykreowanie własnej maskotki, która pojawia się na okładkach płyt. Jest klimat fantasy, który swoje odzwierciedlenie znajduje w zawartości. Zadbano o to, żeby brzmienie było nieco przybrudzone, takie true heavy metalowe i wprowadzało trochę mroku i klimat lat 80. Zabieg się udał.  Sekcja rytmiczna znów dba o to, żeby była odpowiednia dynamika i szybkość. Jeff Taft i Katy Scary tworzą zgrany duet gitarowy, którego pojedynki na solówki są główną atrakcją Owlbear na nowej płycie. Sporo drapieżności i przebojowości w tym uświadczymy. Co na pędza ten band, to bez wątpienia wyjątkowy i charyzmatyczny głos Katy scary. Co za moc, co za talent, no robi to wrażenie.

Nowy album to 10 starannie przygotowanych kompozycji. Każda zasługuje na uwagę, każda niesie coś ze sobą. Otwieracz "As Arrows hail" to skoczny kawałek, o przebojowej konstrukcji. Utwór fajnie buja, a przy tym przemyca elementy nwobhm, ale nie tylko. Majstersztyk. Echa Crystal Viper czy też Running wild można uchwycić w rozpędzonym "Shadow Of the Dragon", który kipi energią i pomysłowością. Choć nie ma tu nic odkrywczego, to brzmi to świeżo i bardzo chwytliwe. Kawałek szybko wpada w ucho. Nieco wolniejsze tempo dostajemy w stonowanym "Crawl from the Carcass" i tutaj mamy troszkę hard rocka i troszkę doom metalu. Kawałek nastawiony na mroczny klimat i mniej agresywną formułę. Dalej dostajemy rozpędzony "Altar Of Earth" i jest w tym troszkę iron maiden, troszkę visigoth, troszkę Heavy Load. Utwór oddaje hołd dla lat 80 i to jest rasowy killer. Pozytywne emocje wywołuje klimatyczny "Song of the Grey Witch", który zaczyna się tajemniczo i epicko. Utwór nabiera rozpędu i drapieżności w dalszej części. Klasycznie brzmi też "Hawkriders of The Wasters", który też niczym wehikuł czasu przenosi słuchacza do lat 80, gdzie powstawały wielkie rzeczy. Rasowy hicior, który pokazuje potencjał Owlbear. Band przyspiesza w "Wild Shape" i tutaj band pokazuje też pazur i agresję. Mocna rzecz! Dużo energii niesie ze sobą " Devastation Be My name" i to również pełen true heavy metalowego pazura utwór. Płyta nie nudzi i tutaj hit goni hit. Album bardzo wyrównany, pełen energii i znakomitych motywów. Coś z Manowar można uchwycić w "Bloodsilver" i ten utwór po prostu sieje zniszczenie. Na sam koniec zostaje nastrojowy i marszowy "The Fall of Netheril", w którym band stawia na klimat i epickość. To tylko pokazuje, jak elastyczny jest Owlbear.

Owlbear rośnie na prawdziwą gwiazdę, która zna się na rzeczy i jest w stanie przygotować materiał wysokiej jakości. Nowy album jest jeszcze bardziej dopracowany i każdy element ze sobą współgra.  Dostajemy album, gdzie znajdziemy szybkie killery, ale też klimatyczne kompozycje, gdzie jest miejsce na mrok i epickość. Sporo tutaj klasycznych patentów, a Owlbear błyszczy pod względem kompozytorskim jak i aranżacyjnym. To było do przewidzenia, że Owlbear nie zawiedzie i nagra album, który będzie godnie prezentował się w roku 2025.

Ocena: 9.5/10

niedziela, 2 marca 2025

DAN BAUNE'S LOST SANCTUARY - Harbringer of Chaos (2025)


 Debiut Lost Sanctuary prowadzonego pod wodzą Dana Baune'a nie przypadł mi do gustu. Minęły 4 lata od wydania debiutanckiego "Lost Sanctuary" i przyszedł czas na "Harbringer of Chaos". Płyta miała premierę 28 lutego nakładem Rock of Angels Records.  Czas przekonać czy coś się zmieniło i sprawdzić jak radzi sobie utalentowany Dan Baune, którego można kojarzyć z świetnego monument, który już nie istnieje.

Płyta zawiera muzykę z kręgu melodyjnego metalu, thrash metalu i power metalu. Troszkę w tym muzyki z pogranicza In Vain, Mystic prophecy, Arthemis, a nawet czasami jakieś echa Running wild można wyłapać. Band stara się brzmieć świeżo i nowocześnie, a mroczny klimat daje się we znaki. Band stara się wepchać też patenty nowoczesne, bardziej agresywne, przez co pojawiają się skojarzenia choćby z takim Bullet for my vallentine. Pomysł na styl jest. Tym razem poparty został pomysłowymi aranżacjami, ciekawymi pomysłami na melodie i chwytliwe refreny. Nowy album brzmi o wiele lepiej niż debiut, a przynajmniej trafił w mój gust.  Warto wspomnieć, że w 2022r do zespołu dołączył basista Jonathan Murphy i gitarzysta Oli Rossow.  Grać panowie potrafią i nie raz o tym nas przekonują. Wokal Dana Baune imponuje i zapewnia nam bardziej współczesny wydźwięk. Również warto pochwalić duet gitarowy tworzony przez Rossow/ Baune, którzy stawiają na zróżnicowanie i mroczny feeling. Nie ma może tutaj niczego odkrywczego i w sumie ideału też tutaj nie uświadczymy. Jest zapał i kawał dobrze skrojonego heavy/power metalu z nutką thrash metalu, który jest miły w odbiorze i potrafi zapaść w pamięci.

Przede wszystkim ten album ma świetny początek. Od razu atakuje nas rozpędzony "Callaused Heart" i tutaj czuć energię i pomysłowość zespołu. Brzmi to na pewno lepiej niż utwory z debiutu. Jest coś z In vain czy Arthemis. Przepiękna jest melodia przewodnia w "Chasing the Dragon" i jakoś zaleciało mi Gamma ray czy Helloween. Bardzo przebojowy i godny pochwały utwór. Jeszcze lepszy jest rozbudowany klimatyczny "Lamias Call", który przemyca elementy Running Wild. Tutaj band pokazuje jak ogromny potencjał w nich drzemie. Band potrafi też wtrącić elementy thrash metalowe, co potwierdza "Ocean Grey" i to również kawał solidnego heavy/power metalu z nutką thrash metalu. Ciężki riff, mroczny klimat dostajemy w zadziornym "harbringer of Chaos", który również zaliczyć do tych najciekawszych utworów na płycie. Rasowy hicior. Troszkę zbyt przekombinowany jest "Eye of The Storm", gdzie band stara się brzmieć nowocześnie i trochę wychodzi to na siłę. Jest jeszcze bardziej rockowy "Not Alone" i troszkę to utwór za długi jak na taką stylistykę. Bardzo dobrze prezentuje się też nieco marszowy "Unbeliever" , gdzie wtrącono heavy metalowe patenty i thrash metalowe. Mieszanka wybuchowa i wyszedł naprawdę godny uwagi utwór.

Tym razem Dan Baune i Lost Sanctuary zaskoczyli mnie bardzo pozytywnie. Dostałem energiczny, zróżnicowany i przebojowy materiał. Pełno tutaj naprawdę dopracowanych utworów i nie ma uczucia zmęczenia czy zażenowania. Kawał bardzo dobrej roboty i to słychać od pierwszych dźwięków. Znajdziemy tutaj i coś z mrocznego heavy metalu, coś z thrash metalu, jak i power metalu. Płyta może trafić do szerokiego grona słuchaczy. Dobra robota!

Ocena: 8/10

sobota, 1 marca 2025

AVANTASIA - Here be dragons (2025)


 Gdyby się tak cofnąć do roku 2001 to kto by pomyślał, że poboczny projekt muzyczny Tobiasa Sammata o nazwie Avantasia wyprze i w pewnym momencie zastąpi Edguy. Jednak tak właśnie się stało. Nie ma Edguy i nie wiadomo kiedy wróci. Jest za to Avantiasia i od 2006r nie przerwanie ukazują się nowe płyty. Do ery "The Metal Opera" powrotu nie ma, choć Tobias nie zapomina o swoich korzeniach i power metalowej stylizcji. Jednak Avantasia to miks power metalu, hard rocka, melodyjnego metalu, nutki symfoniczności, opery i nawet czasami popu. Jest zróżnicowanie i dla jednych to spory plus, a dla innych minus. Tobias ma wolną rękę i może tworzyć to na co ma ochotę. Gdyby tak przyjrzeć się ostatnim płytom to taki "Ghostlights" czy "Moonglow" to płyty który zyskują po czasie i w tej nowej odsłonie Avantasii nie są takie złe, a nawet mogą się podobać. Po czasie np zaczął podobać mi się taki "The mystery of Time".  Album z 2022 r wypadł jakoś z pamięci i został kawałek z Ralfem Scheepersem. . Teraz po 3 latach przyszedł czas na "Here Be Dragons" którego premiera odbyła się 28 lutego za sprawą Napalm Records.

Okładka w klimatach fantasy, który przypomina czasy metalowej opery, a przede wszystkim "The mystery of Time". Ma to coś i zapada w pamięci i przede wszystkim daje nadzieje na bardziej power metalowe klimaty. Jak rzeczywiście jest? Trzeba trzymać się myśli, że czasy metalowej opery nie wrócą i z tą myślą wyruszamy w podróż w głąb nowego materiału.  10 utworów, do tego nie ma już kilku gości w jednym utworze. Troszkę dobija to że w kółko pojawiają się ci sami goście, które są jakby ostoją Avantasia, Idzie to przeboleć, bo na szczęście pojawiają się też nowe twarze. Na pewno cieszy fakt, że album faktycznie przemyca trochę power metalu, jest też sporo patentów Edguy, jest zróżnicowanie i nawet kilka takich ukłonów w stronę metalowej opery. Przede wszystkim pojawiają się gdzieniegdzie te kiczowate partie klawiszowe Tobiasa. Jest nawet utwór zatytułowany "Return to the Opera", który jest w formie bonusu, ale faktycznie to taki stary dobry power metalu i słychać echa faktycznie pierwszych płyt. Magii i tego ognia tu nie uświadczymy, ale naprawdę dobrze się tego słucha i jest ta radość co przy odsłuchu klasycznych płyt Avantasia. To poszukajmy tego power metalu na nowej płycie. Jest rozpędzony i epicki "the moorland at twilight", który jest stworzony idealnie pod głos Michaela Kiske. Słychać stare płyty Helloween, no i Avantasia z pierwszych płyt. Jest energia, przebojowość i świetnie brzmiący Kiske. Tobias potrafi wykorzystać jego głos by tworzyć power metalowe petardy.  Te kiczowate klawisze i nutka drapieżności stanowią trzon przebojowego "Phantasmagoria". Tutaj gościnny występ zalicza Ronnie Atkins i ten utwór ma odpowiedniego kopa i pazur. Czuć tutaj heavy/power metalowy miks. Nijako może się zaczyna "Unleash the Kraken", ale to najostrzejszy utwór na płycie. Jest duch edguy z czasów "Space Police" czy "Hellfire Club". Echa metalowej opery można doszukać się w rozpędzonym i przebojowym "Againts the Wind", gdzie pojawia się Kenny Leckremo. Razem z Tobiasem sieję zniszczenie i pokazują piękno power metalu. Stary dobry Tobias powraca i szkoda, że nie ma więcej tego typu utworów. Dobra, to teraz zobaczmy co kryje reszta utworów. Jest singlowy "Creepshow" , czyli kiczowaty, hard rockowy hicior, który przypomina stare czasy Edguy, kiedy potrafili przekazać taki radosny nastrój i rozbawić swoją formułą. Ten utwór spełnia się w tej kategorii. Uwagę przykuwa na pewno nastrojowy i bardziej epicki "here Be dragons". Marszowe tempo, tajemniczy klimat i rockowe oblicze partii gitarowych potrafią oczarować słuchacza. Tobias ma smykałkę do tworzenia kolosów to fakt. Jednak czy robi furorę jak np taki "Scarecrow" czy "Ravenchild"? Raczej nie, ale to również wysokiej klasy epicki kolos. Wielkim hitem jest tutaj na pewno "The Witch", gdzie błyszczy Tommy Karevik. Kawałek nastrojowy, podniosły i z nieco mrocznym klimatem. Wpływy Kamelot są słyszalne. Refren to oczywiście popis geniuszu Tobiasa. Taki rasowy hit Avantasia. Szczerze już troszkę męczy mnie ten Bob Catley na każdej płycie Avantasia. "Bring on the Night" to taki hard rock, który jest wzorowany na latach 80. Jest to utwór wzorowany na twórczości Magnum i na szczęście nie jest to kolejna ballada z Bobem w roli głównej. Nastrojowy utwór, który broni się przebojowym charakterem. Kolejne miłe skojarzenia z metalową operą to "Avalon". Motyw przewodni z folkowym zacięciem przypomina "Farewell". Nie ma może w duecie Sharon, ale jest równie utalentowana Adrienne Cowan. Znów jest epicko, marszowo, przebojowo. Avantasia w bardzo dobrej formie i to słychać. Znalazło się miejsce na balladę z gościnnym udziałem Roya Khana. "Everbody s here utnil the end" i to klimatyczna i piękna ballada, która nie nudzi i potrafi poruszyć. Dobra robota Tobias.

Nie jest to najlepsze dzieło Tobiasa, ale wstydu nie przynosi, a nawet powiem więcej. Można dumnie postawić obok tych najlepszych. Płyta może nie jest bez wad, może nie jest idealna, ale zawiera wszystko to co składa się na styl Avantasia, na styl komponowania Tobiasa. Mamy elementy, które przypominają czasy metalowej opery, jest też sporo z "The mystery of Time", "ghostlights" czy 'moonglow". Naprawdę bardzo dobrze się tego słucha, duety wokalne też przykuwają uwagę i każdy utwór potrafi zapaść w pamięci. To już spory postęp względem ostatniego wydawnictwa. Będę wracał do tej płyty na pewno nie jeden raz. Miło widzieć, że Avantasia wciąż ma się dobrze, ale chętnie bym posłuchał nowej muzyki od Edguy. Nadzieja umiera ostatnia.

Ocena: 8.5/10