czwartek, 18 kwietnia 2013

MAEGI - Skies Fall (2013)

Turcja to wciąż kraj egzotyczny jeśli chodzi o heavy metalową muzyką, zwłaszcza pod względem power metalu. Choć w tym roku miałem okazję podzielić się z wami przemyśleniami od nośnie debiutu SAINTS 'N SINNERS, który gra heavy/power metal i teraz jest okazja by znów przyjrzeć się tamtejszej scenie metalowej, bowiem na szerokie wody wypływa gitarzysta, wokalista Oganalp Canatan, który w tym roku debiutuje ze swoim projektem MAEGI, który został założony w 2012 roku. Skąd u mnie fascynacja tym zespołem? Dlaczego dałem się skusić na zespół dziwnie brzmiący, z tamtego rejonu? Jak prezentuje się sama płyta? Ciekawi was dlaczego? To zapraszam do dalszej części tekstu...

Oganalp Canatan to postać bardziej znana z DREAMTONE, a przynajmniej niektórym, bo mi i tak nic to nie mówiło, tak więc na pewno nie osoba założyciela owego projektu mnie przyciągnęła. Również nie podziało to, że zespół jest z Turcji, ani też że jest to muzyka z kręgu progresywnego power/ heavy metalu. Z pewnością jakiś procent mojej decyzji by zapoznać się z tym albumem stanowiła klimatyczna i utrzymane w tematyce s-f okładka, ale główny czynnikiem była tutaj lista gości, którzy wystąpili na owym debiutanckim albumie zatytułowanym „Skies fall”. Hansi Kursch, Chris Boltendahl, Zak Stevens czy Tim Ripper Owens to nie byle jacy goście, to przecież znakomici wokaliści wielkich zespołów, osoby których nie trzeba nikomu przedstawiać. Jestem fanem twórczości owych wokalistów, to też nie zastanawiałem się długu czy sięgnąć po debiutancki album MAEGI. Oczekiwałem solidnego albumu przesiąkniętego wpływami KAMELOT, SYMPHONY X, CIRCLE II CIRCLE i innymi podobnymi rzeczami, jednak przyszło mi się stawić z brutalną rzeczywistością, która wygląda tak: nie ma tutaj super ciekawego albumu, który rzuca kolana, nie ma przebojowego charakteru, nie ma się zbytnio czym zachwycać. Oczywiście mamy tutaj progresywny power metal, jednak jakiś taki bez polotu, bez zaangażowania, bez pomysłu i taki odegrany na niskim poziomie. Wykonanie poszczególnych kompozycji mimo licznych gości sprawia wrażenie amatorskiego grania zrobionego za nie wielkie pieniądze. Brzmienie może i soczyste, ale perkusja która brzmi jak automat i dyskotekowe klawisze nie robią dobrego wrażenia. Mimo chórków i wielu gości to wszystko brzmi skromnie i największym minusem są same pomysły na kompozycje i nie skłamię, jeżeli napiszę, że uwagę przykują wyłącznie kawałki z gośćmi wspomnianymi przeze mnie. Otwieracz w postaci „Skies Fall” z gościnnym udziałem Chrisa brzmi momentami jak GRAVE DIGGER i pasuje do maniery wokalnej Chrisa, ale jest to też kawałek solidny i nie powala na kolana. „Communications breakdown” z gościnnym udziałem Zaka Stevensa przypomina twórczość CIRCLE II CIRCLE, ale brakuje tutaj ciekawej melodii, ciekawej aranżacji i metalowego ognia. Mogło to lepiej brzmieć, oj mogło. Klasę za to pokazał Hansi Kursch, który zaśpiewał w akustycznej balladzie „We've Left Behind”, która oczywiście ma zaloty pod BLIND GUARDIAN, z tym że tutaj jest ciekawa melodia i klimat, które sprawiają, że kawałek się broni na tle innych. Z kolei występ Tima w „Demise of Hopes” nasuwa jego udział w ICED EARTH i jest to kolejny udany kawałek na tym wydawnictwie, szkoda tylko, że reszta utworów pozostaje w tyle i już tak nie intryguje. „No response” ma ciekawe solówki i klimat s-f, a „In Silence” zaskakuje rozbudowaną formę, ale to też tylko solidne kawałki, bez polotu i mogłoby to brzmieć znacznie lepiej. A może to ja wybrzydzam i nie doceniam tego albumu?

Ten debiut prosto z Turcji, pokazuje że znakomici goście nie gwarantują wysokiego poziomu muzycznego płyty i szkoda tylko, że bardziej nie dopracowano tego albumu, tych kompozycji,b o są przebłyski, są ciekawe elementy, ale całościowo jest to nudne i męczące na długą metę. Posłuchać i zapomnieć.

Ocena: 4/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz