wtorek, 30 kwietnia 2013

HORACLE - Horacle Ep (2011)

Nie zauważalnie w 2007 roku narodził się na ziemi belgijskiej zespół Horacle, który należy do tych kapel, które chce grać heavy/ speed metal i to na światowym poziomie, nie kryjąc swoich zamiłowań do takich kapel jak Crossfire, czy Killer znane z wytwórni Mausoleum, a także takich kapel jak Liege Lord, Blind Guardian, Helloween czy Iron Maiden. Po kilku roszadach ukształtował się skład który pozwolił zarejestrować w końcu pierwszy mini album w postaci „Horacle”, który ujrzał światło dzienne w 2011 roku.

Kapela nie zrobiła ogromne szumu,ani wzrosło jakieś większe zainteresowania wokół samego zespołu, a to trochę przykre, zwłaszcza że muzycznie nie wypadają wcale gorzej od tych bardziej doświadczonych kapel i choć zespół wydał tylko mini album to już na podstawie jego można stwierdzić, że Horacle zna się na swojej robocie i gra na wysokim poziomie. Z czego wynika to? Zgrany zespół, pomysłowość które przejawia się w kompozycjach i w aranżacjach, przebojowość, która nadaję całości atrakcyjności, dopracowanie, dbałość o szczegóły, czy też w końcu sami muzycy, którzy dobitnie starają się przekonać słuchacza, że drzemie w nich potencjał i że stać ich na więcej niż tylko wtórne, przesycone latami 80 heavy/ speed metal. Jednak mimo oparcie swojego stylu na sprawdzonych patentach, na prostych patentach, dynamicznej sekcji rytmicznej, przesyconej heavy metalem lat 80, w tym NWOBHM, na ostrych partiach gitarowych wygrywany przez Dyno i Davida, którzy skupiają się na melodyjności i dynamice, a wszystko świetnie współgra z wokalem Terry'ego Fire'a, który brzmi jak rasowy wokalista z lat 80. Jak na debiutanckie dzieło to trzeba przyznać, zespół wykreował mocne i dopracowane brzmienie, co zresztą przejawia się w 4 kompozycjach, które znalazły się na płycie. Zacznę od przebojowego „To Face The Fire” który nasuwa stare zespoły typu Crossfire czy Killer, a także Iron Maiden zwłaszcza kiedy wsłucha się w ową galopadą. Utwór śmiało można określić mianem przeboju. „Disturbing The Light” utrzymany jest w podobnych klimatach, z tym że jest szybciej, jest większe urozmaicenie, bardziej wyraźna gra basisty L. Sabathana. O dziwo kapela nie pozostawia słuchacza na pastwę znudzenia i stara się wybrać nawet w rejony true metalu w stylu Manowar co słychać w takim rytmicznym „Blaze”. Jednak co przykuwa uwagę to ponad 10 minutowy „A Scream of Glory” w którym dzieje się sporo i zespół daje upust swojej pomysłowości i składa hołd jakby Iron Maiden, który słynie z takich kolosów.

Taki krótki mini album trwający około 10 minut, a tyle radości. Zachwyca naturalność, dopracowane kompozycje, które kipią energią, przebojowością i wykonaniem i choć kapela nie gra niczego oryginalnego, to jednak potrafią zrobić bardzo pozytywne wrażenie. Pozycja obowiązkowa dla maniaków heavy/speed metalu w stylu lat 80 z wyraźnymi wpływami Iron Maiden.


Ocena: 8/10

P.s Recenzja przeznaczona dla magazynu HMP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz