Po przeżyciach z Panzer
i Witchblade, wokalista Freddy Alexis postanowił w końcu poświęcić
swoją uwagę solowej karierze. Tak o to w 2009 roku narodziła się
kapela o nazwie Alexis Birds Of Prey. Do tej pory udało się nagrać
dwa albumu pod tym szyldem, z czego debiut „Birds Of Prey” ukazał
się w 2010 roku.
Nie trzeba być
specjalistą, żeby dostrzec w tej płycie raczej album niskich
lotów. Od strony technicznej ciężko dostrzec jakieś minusy.
Mamy bowiem soczyste, wpisujące się w standardy power metalu
brzmienie, a także przykuwającą okładkę. Również muzycy
grać potrafią, a jak to już inna kwestia. Problem tej płyty tkwi
gdzie indziej. Bez wątpienia pierwsze skrzypce na płycie gra
oczywiście lider formacji, a mianowicie Freddy Alexis. Manierą
nasuwa mi Andre Matosa, z tym że górne rejestry nie są jego
specjalnością. Spisuje się dobrze w takim heavy/power metalu z
elementami progresywnymi jak w przypadku „Shadows”,
który nie kryje zapędów pod Angra, czy Pegans Mind.
Nie brakuje klawiszowych ozdobników czego przykładem dobrym
jest „Golden Path”.
Gitarzyści starają się jakby na siłę wykreować ambitne i
bardziej wyszukane melodie i motywy, jednak ten styl nie sprawdza
się. Wszystko za sprawą niezbyt trafionych pomysłów i
chaotycznych aranżacji co wybrzmiewa w takim „Birds Of Prey”
czy też „Killing Truth”. Warto zwrócić
szczególną uwagę na ostrzejszy „Metalizer II”
czy „The Witchblade” w których nie brakuje
wpływów Judas Priest. Są to bez wątpienia najjaśniejsze
punkty tej płyty, które ukazują że zawartość jest nie
równa i nie przemyślana.
„Birds Of Prey” to
płyta o której szybko się zapomina i nie warto dyskutować.
Bowiem nie ma nawet o czym. Całość brzmi jakby nagrano wszystko na
siłę, bez pomysłu, a to nie sprzyja wchłanianiu dźwięków
z tej płyty. Można sobie darować.
Ocena: 3/10
P.s Recenzja przeznaczona
dla magazynu HMP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz