Do spuścizny Metaliki,
Megadeth czy innych kapel thrash metalowych z Bay Area sięga coraz
więcej młodych kapel, więc dlaczego inaczej miałoby być w
przypadku młodej formacji Final Curse. Ta amerykańska
formacja powstała w 2006 roku i celem było stworzenie muzyki, która
będzie balansować między współczesnym, młodzieżowym
thrash metalem a tym znanym z lat 80. Ta sztuka zespołowi bez
wątpienia wyszła co zresztą słychać na debiutanckim albumie
"Constructing the Destructive" czy wydanym w 2012 roku "Way
of the Accursed".
Ta młoda formacja nie
rozdrabnia się na drobne. Nie bawi się w eksperymentowanie czy też
dokonywanie jakiś rewolucji w dziedzinie thrash metalu. Tak więc
obowiązuje tutaj zasada „szybko, agresywnie i do przodu”.
Nowoczesny wydźwięk znajduje swoje umocowanie w brudnym, ciężkim
brzmieniu, ale także w konstruowaniu kompozycji. Jednak na płycie
dominują elementy thrash/heavy metalu z lat 80. Mocna perkusja,
zadziorny wokal Mike'a Plowmana, który jest pod ogromnym
wpływem Jamesa Hetfielda czy też w końcu agresywne, ostre niczym
brzytwa partie gitarowe to elementy, które jak najbardziej
nasuwają lata 80. Zespół dba o technikę co już słychać w
otwierającym „Corruptor of Innocence” a także o
agresję czego przykładem jest „Reaper of Justice”
. Starania o różnorodność w obrębie kompozycji jest jak
najbardziej na plus. Nie małym zaskoczeniem jest usłyszeć bardziej
metalowy kawałek jak „Bitmore” czy piękny
balladowy instrumentalny utwór o nazwie „Ghostbones”.
Niestety mimo dobrych chęci całość przynudza na dłuższą metę
i wszystko ma dużą wadę, którą jest przemijalność.
Mocne uderzenie, agresja
i dużo nijakich kompozycji, które nie robią większego
wrażenia na wygłodniałym fanie thrash metalu. Tak można opisać
przygodę z Final Curse. Umiejętności grania są, ale nie w pełni
wykorzystane.
Ocena: 5/10
P.s Podziękowania dla
Vlada Nowajczyka za udostępnienie płyty
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz