Kiedy
nad miksem albumu młodej kapeli czuwa Harris Johns znany z produkcji
Sodom czy Kreator to można być spokojnym o ostateczny efekt. Tak
też się stało z koncertowym albumem „Live
Till death”
australijskiej formacji Desecrator,
która powstała w 2008 roku. Ostateczny efekt współpracy
tego zespołu z Harrisem jest zdumiewający, a to dlatego że udało
się stworzyć prawdziwy thrash metalowy krążek, który w
pełni oddaje to co najlepsze w tym gatunku.
Zastanawiacie
się czego można się spodziewać po kapeli, która nie ma
większego doświadczenia ani jednego pełnego albumu na swoim
koncie. Cóż, muzykę Desecrator często się porównuje
z wczesnym Death Angel, czy Testament i nie jest to wcale takie
odległe porównanie. Ostre cięte riffy przez duet
Strong/Anning, rozpędzona sekcja rytmiczna, czy w końcu brutalny
wokal Rilleya znakomicie oddają charakter tych kapel i samego
gatunku thrash metalu. Ostre, nieco przybrudzone brzmienie to taki
miły dodatek to równego, drapieżnego materiału, który
w dużej mierze ma na celu siać zniszczenie za sprawą takich petard
jak „Bred, Fed, Then dead”,
przesiąkniętego death metalem „Rottin Christ”
czy „Serpents Return”.
Miłą odskocznią jest tutaj bardziej rozbudowany kolos w postaci
„Till Death”
czy melodyjny „Little Jimmy black”.
Materiał w żaden sposób nie zawodzi.
Dwa
lata minęły od wydania tego wydawnictwa, a wciąż zachwyca swoją
agresją i autentycznością. Prawdziwy thrash metal, taki naturalny,
nieco surowy i brutalny. Jednak wciąż nie można się doczekać
pełnometrażowego albumu. Zespół podobnie jak i album jest
warty uwagi, pytanie tylko czy nie będzie wam przeszkadzać kolejny
thrash metalowy zespół, który zbytnio nie wyróżnia
się z tłumu?
Ocena:
7.5/10
P.s Recenzja przeznaczona dla magazynu HMP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz