niedziela, 23 czerwca 2013

AMON AMARTH - Deceiver Of The Gods (2013)

2 lata przerwy wystarczyły szwedzkiemu Amon Amarth na nagranie kolejnego świetnego albumu. Tym razem udało się ponownie nawiązać do tematyki związanej z Asgardem, Thorem i jego przeciwnikiem, a mianowicie Lokim. Mając mitologiczne postacie w sferze lirycznej, a także bojowy wydźwięk kompozycji udało się stworzyć kolejny epicki album tej szwedzkiej kapeli, która działa od roku 1992. Dziewiąte wydawnictwo zatytułowane „Deceiver Of the Gods” to przykład, że kapela wciąż zaliczana jest do czołówki melodic death metalu.

Amon Amarth zawsze potrafił połączyć epicki klimat z agresją, brutalnością, dynamicznością. Wszystko jednak utrzymane w melodyjnym charakterze, który przypomina konstrukcje płyt z gatunku power/ heavy metalu. Taka mieszanka za każdym razem przynosiła zespołowi sukces. Tak więc Amon Amarth nie musiał kombinować z stylem. Na nowym albumie pozostali wierni swojemu stylowi. Za ten agresywny aspekt na płycie jest odpowiedzialny Johan Hegg, który zawsze potrafił przyprawić o ciarki swoim mocnym, mrocznym growlingiem. Bywa i tak, że sekcja rytmiczna na nowym albumie przyczynia się do agresywnego wydźwięku i dobrze to słychać w takim „Blood Eagle” czy bardziej rozbudowanym i urozmaiconym „Under Siege”, w którym jest pełno rożnych smaczków. Za melodyjny aspekt odpowiada duet Söderberg/ Mikkonen. Wygrywają sporo interesujących, a przede wszystkich chwytliwych melodii. To jest główny atut tego albumu, który czyni go jednym z tych najbardziej przebojowych w historii Amon Amarth. Fala początkowych przebojów w postaci „Deceiver Of The Gods” , „As Loke Falls” czy „Father Of The Wolf” jest tego najlepszym dowodem. O epickości albumu najlepiej świadczy „We Shall Destroy” i zamykający album kolos „Warriors Of the North”.

Przemyślany materiał, wypchany przebojami, masa melodyjnych partii gitarowych, mocny, agresywny growling, dynamiczna sekcja rytmiczna w połączeniu z soczystym, wysokobudżetowym brzmieniem i warstwą liryczną na temat Thora i Lokiego czynią ten dziewiąty album prawdziwą ucztą dla fanów gatunku, a także zespołu. Pokuszę się o stwierdzenie, że jest to jeden z ich najlepszych krążków w przeciągu całej działalności.

Ocena: 9.5/10

5 komentarzy:

  1. No nie, ten album nijak się ma do dotychczasowych wydawnictw tej kapeli - brakuje na nim dosłownie wszystkiego - ale przede wszystkim mocy. Jedynym jaśniejszym punktem jest utwór z gościnnym udziałem Marcolina, czyli "Hel". Pozostała część jest nudna i nijaka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie narzekam na brak mocy na tym albumie. Jest epickość, ten bojowy charakter, nawiązanie do mitologii. Duża dawka melodii z której zawsze słynęli jest tutaj jakby jeszcze bardziej podwojona. Nie brakuje przebojów, które zapadają w pamięci. Na brak mocy też nie można narzekać. Ale co kto lubi:P A co wg Ciebie w tym gatunku niszczy w tym roku?

      Usuń
    2. W tym gatunku nie wiem, bo kapel grających mdm, a udających viking metalowe kapele jest niewiele (jeżeli chodzi sam mdm to chociażby Hypocrisy, albo Sons Of Aeon). Ale ten album jest zdecydowanie jednym z najsłabszych w dorobku Amon Amarth. Kiedy pierwszy raz słuchałem "Fate Of Norns" od razu w ucho wpadły mi numery "The Pursuit of Vikings" i "Arson". W "With Oden on Our Side" - "Runes to My Memory" i "Gods of War Arise". Na "Twilight Of The Thunder God" miażdżył kawałek "Guardians of Asgaard", a na "Surtur Rising" numer "Destroyer of the Universe". Natomiast "Deceiver Of The Gods" kompletnie nic - album przelatuje i nic po sobie nie zostawia. Uwielbiam ten zespół i niemalże wszystkie ich dotychczasowe wydawnictwa, ale tutaj ewidentnie czegoś im zabrakło. Zresztą już "Surtur Rising" był ewidentnie słabszy od swoich poprzedników, a "Deceiver Of The Gods" jest niestety jego godnym następcom.

      Usuń
  2. To chyba najsłabsza płytka Amon Amarth. Właściwie nie potrafię sobie dobrze przypomnieć konkretnego riffu, chociaż uwielbiam tych Szwedów to Deceiver jakoś do mnie nie przemawia, zdecydowanie preferuję stare albumy, gdzie było czuć nieład w riffach, brud w muzyce, i ostry ostry growl!

    OdpowiedzUsuń