wtorek, 13 września 2011

GRAVE DIGGER - Heavy metal breakdown (1984)

Niemiecka scena heavy metalowa doczekała się wiele znakomitych zespołów, które przeszły do historii jako legendy heavy metalu. Jedną z nich jest Grave Digger, który został założony w 1980 roku. W tym roku Chris Boltendahl wraz z zespołem w skład którego wchodzili Peter Masson, Willi Lackmann i Elbert Eckardt nagrał pierwszą kompozycję pod tytułem „Violence” która trafiła w 1983r na składankę „Rcok From Hell”. Ta komplikacja pozwoliła Grave Digger podpisać kontrakt płytowy z Noise Records i wydać w 1984 roku debiutancki krążek „Heavy metal breakdown”. Grabarz gra heavy metal taki czysto niemiecki. Jest nieco topornie i czuć tą teutońską surowość. Jest kwadratowość, która jest tak charakterystyczna w muzyce niemieckiej. Słychać przede wszystkim Accept i coś z pierwszych płyt Running Wild i do dziś słuchacze często nadużywają twierdzenia, że Grave Digger to drugi Running Wild, choć podobieństwa za dużo między tymi zespołami nie ma to jednak duch niemieckiego łojenia towarzyszy grabarzowi. Dzisiaj zespół postrzegany jest jako heavy/ power metalowy band, choć początki zespołu były nieco inne. Na debiutanckim „Heavy metal breakdown” z 1984 słychać heavy/ speed metal. Tak całość brzmi jak Accept na sterydach i podobieństwa można się do szukać nie tylko w warstwie instrumentalnej, ale też w wokalu Chrisa Boltendahla, który brzmi niczym Udo i do dziś jest on zaliczany do najbardziej charyzmatycznych wokalistów sceny heavy metalowej. Debiut często jest pomijany przy wymienianiu najlepszych albumów tego zespołu, co wg mnie jest nie słusznym posunięciem.

Oczywiście zespół ameryki nie odkrył takim graniem. Ale to jest heavy metal, ostry, rasowy i szczery, a w takim otwieraczu jak „Headbanging Man” nie sposób odmówić takiemu graniu. Słychać Accept taki znany nam choćby z Fast As shark, są także wpływy Judas priest. Ale to akurat najmniej istotne. Jest ostry, dynamiczny i chwytliwy heavy/speed metal. Może nie jest to taki Grave Digger jaki jest znany nam dzisiaj, gdzie dominują bardziej charakterystyczne refreny, nieco bardziej urozmaicona muzyka. Jest to jeden z klasyków grabarza. W moim przypadku utworem, który przyczynił się do tego, że pokochałem Grave Digger był tytułowy kawałek z tego albumu, czyli „Heavy metal Breakdown”. Utwór jest bardzo chwytliwy i szybko wpada w ucho. Przyczynia się do tego porywająca gra Petera Masson'a, a także hymnowy refren zachwalający heavy metal. Jest to jeden z największych przebojów tego zespołu, który jest grany na każdym koncercie. Tak się gra rasowy heavy metal, który wyzwala trochę szaleństwa i naprawdę fajnie buja, czyli tak jak przystało na miarę przeboju. Wśród tego rasowego i dynamicznego albumu znalazło się miejsce dla bardziej stonowanego utworu, gdzie dominuje klimat grozy, tajemniczości, czy też epickości. Mowa o „Back from the war” i jest to jedno z najwolniejszych temp jakie słyszałem, ale nie świadczy o tym że utwór jest nudny czy coś. Co ciekawe zespół potrafi też tutaj dokręcić śruby i grac ostrzej, bardziej porywająco. Choć trwa to wszystko ponad 5 minut to nie ma czasu na nudy. Wiem, że to nic nowego, że tak grało większość kapel w tamtym okresie, ale grabarz robi to w sposób genialny. Jeszcze innym kalibrem killera jest „Yesterday” i tutaj powiem szczerze zwątpiłem czy to śpiewa ten sam wokalista. Jest wolniej, rockowo i tak o to mamy balladę, która buja i zostaje w pamięci. Słyszałem wiele ballad w wykonaniu tego zespołu, ale to jest bez wątpienia jedna z tych najlepszych jeśli nie najlepsza. Poza chwytającym za sercem refrenem, mamy naprawdę imponujące solówki, które są bardzo ważnym elementem tego utworu. Co ciekawe zespół nie daje poznać po sobie brakiem pomysłów. To jest taki zespół w którym można wytknąć jakieś wady w większości albumach, ale tutaj to jest bardzo trudne, wręcz nie możliwie. No bo czy „We wanna rock you” jest gniotem, wypełniaczem? Nie, to jest kolejny killer, w którym słychać skoczne tempo i taki powiedzmy sobie szczerze hard rockowy refren. Wstęp do „Legion of the lost” iście balladowy i kto by pomyślał, że to kolejny killer, że to kolejny rasowy heavy metalowy kawałek. „Tyrant” to solidny utwór, który niczym nie ustępuje poprzednim utworom, choć tutaj można zarzucić jedno. Bliźniacze podobieństwo do pierwszych kompozycji. Może to być plus lub minus, sami zdecydujcie. “2000 Lightyears From Home” to cover Rolling stones i nie powiedziałbym, że to oni oryginalnie nagrali ten kawałek, bo brzmi on jak macierzysty kawałek Grave Digger, a to oznacza, że odegrali to lepiej niż Stonsi. No i dobry zakończeniem albumu jest „Heart Attack” który pod względem agresji i szybkości, ociera się nawet o thrash metal.

Debiut Grave Digger to znakomity krążek z dużą dawką energii, z masą ostrych i dynamicznych riffów, czy też z kilkoma hymnami, które przeszły do historii zespołu. Można zarzucić wtórność i inne cechy które często przeszkadzają słuchaczom w niemieckim graniu. Można zarzucić wiele, ale jakoś w ostatecznym rozrachunku to co dla kogoś będzie minusem dla mnie będzie plusem. Dla fanów niemieckiej sceny heavy metalowej, dla fanów rasowego heavy/speed metalu pozycja obowiązkowa. Uważam, że debiut tego zespołu to jeden z najlepszych albumów tego zespołu, często nie doceniany, często zapomniany przez fanów, przez słuchaczy, a nie słusznie. Nota: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz