czwartek, 8 września 2011

PRETTY MAIDS -Spooked (1997)

Lata 80 to dla formacji Pretty Maids złoty okres, to wtedy powstały dwa największe dzieła:Red hot and Heavy, a także Future World z 1987. Lata 90 to właściwie pasmo nieszczęść. To okres gdzie zespół się pogrążał i sięgnął dna wydając „Scream” w 1995r. Ich album do roku 1997 były nierówne, nie atrakcyjne dla ucha i wszystko praktycznie sprowadzało się do nierównego materiału i kiepskich pomysłów. Coś trzeba było z tym z robić. A najlepszym sposobem na odbicie się od dna, jest powrót do korzeni. I tak o to duński zespół postanawia grać muzykę którą prezentował na epce i na debiucie. I zaryzykuje stwierdzenie, że „Spooked” to najlepsze dzieło od czasu debiutu i jego następcy. Dekadę przyszło czekać na wartościowy materiał, ale warto było. Dlaczego? Bo jest to materiał bardzo wyrównany, przebojowy i nie brakuje tez urozmaicenia, nie brakuje killerów i pięknych ballad no i jest coś czego mi brakowało na poprzednich albumach, a mianowicie klawiszy. A kto mógłby je zagrać jak nie sam Owen. Powiem więcej potem było sporo dobrych albumów, ale poziomu Spooked nie udało się przebić. Album jest przełomowy, bo pozwala wyjść zespołowi z dołka i wrócić do stylu i poziomu, który prezentowali na debiucie. Nic dziwnego, że album zebrał dobre recenzje i prestiżową nagrodę – duńskie Grammy w 1998 roku. Materiał na album skomponował Atkins i Hammer. Okładkę taką dość tajemnicza, ale bardzo heavy metalową stworzył Henrik Juul. Myślę,że fanów ucieszy fakt, że produkcją zajął się znów Tommy Hansen.

Wskrzeszenia trupa i z tym mi się kojarzy wstęp „Resurection”, który dosłownie oddaje sytuację i styl ostatnich płyt duńskiego zespołu i wskrzeszenie uważam, za udane. Trup ożył i odzyskał siłę którą miał na początku kariery. Intro to coś czego zespół dawno nie stosował. Ostatnie intro to było „Fortuna” i właściwie to intro nie wiele tamtemu ustępuje. Jest podniośle, melodyjnie, jest chwyliwie i jest melodia wygrywana przez klawisze, a to napawa optymizmem, że zespół jednak zaprezentuje kawał solidnego heavy metalu, z domieszką hard rocka. Tak też jest. Zespół daje ognia w postaci „Freakshow”. Słychać pozostałości po przednich albumach. Co poziom, nudę? Nie nic z tych rzeczy. Słychać ten ciężar i nieco bardziej nowoczesne granie, ale to wszystko oparte o stare sprawdzone patenty. Tak więc fani obu obliczy zespołu będą zadowoleni. Tak utwór na miarę słynnego :Back to Back”. Szybki, dynamiczny i melodyjny. Atkins w znakomitej formie co słychać od pierwszych sekund. Ale muszę pochwalić Hammera bo w końcu mamy jakieś normalne solówki, które kipią energią i imponują melodyjnością. Jest na czym zawiesić ucho. Riff też ostry i bardzo szybki. To musi się podobać. Ten zespół niegdyś u miał utrzymać poziom na całym krążku, a nie tylko zagrać 3-4 utwory i resztę wypełnić przeciętniakami i najwyraźniej zespół wrócił do planu z lat 80, bo „Dead or Alive” to kolejny killer. Znów bardzo dynamiczny i melodyjny kawałek. Tym razem tutaj zespół znajduje czas, żeby nieco zwolnić i nieco pobawić się melodiami i wychodzi im to znakomicie. No i znowu bardzo łatwo wpadająca w ucho solówka, znów mam skojarzenia z Helloween, a to dobry znak. Co zaskakuje to poziom samych utworów jak i fakt, że materiał jest równy co udowadnia kolejny utwór - „Die With yourd dreams” i tutaj zaczęło mieć wątpliwości. Bo jest tajemniczo, mrocznie i nie wiadomo co może z tego wyniknąć. Ale możecie być spokojni to kolejny killer, który przypomina mi nieco debiutancki lp. Jest tutaj skoczny riff, miłe wsparcie klawiszami Owena, jest kilka balladowych patentów i kawałek brzmi bardziej hard rockowo i łezka się w oku zakręciła, bo taki styl zespół prezentował na „Red hot and Heavy”. Prosty, melodyjny riff, i nieco hard rockowy refren. A ten tutaj jest pierwszej klasy. Tyle lat trzeba było czekać, ale warto było. Kolejny killer. Niczym poprzednim utworem nie ustępuje kolejny dynamiczny utwór - „Fly Me Out”. Czysty dynamit, gdzie jest piękny dialog między partia klawiszowymi, a partią gitarową Hammera. Kawałek opatrzony jest w ciężkie partie gitarowe, ale wszystko zostaje zmiękczone melodyjnością i przebojowością. Znów fani debiutu będą zachwyceni. Materiał jest bardzo urozmaicony o czym świadczy bardziej hard rockowy „Live Until It Hurts”. Kawałek jest luźny, radosny, a przede wszystkim przebojowy. Ma łatwo wpadający w ucho motyw, a pomaga nam w tym Owen. Choć jest hard rockowo to i tak nie brakuje tutaj cięższych partii gitarowych. Znów kawałek który przypomina styl z dwóch największych albumów. Tytułowy „Spooked” może nie którym przypomnieć dwa ostatnie albumy i w sumie się nie dziwię, bo jest to jeden z najcięższych utworów na płycie, jeśli nie najcięższy. Ale w przeciwieństwie do utworów z dwóch poprzednich albumów, jest on bardzo atrakcyjny dla ucha. Jest melodyjnie, a Hammer wygrywa naprawdę atrakcyjne partie gitarowe. Fanom Iron Maiden na pewno przypadnie do gustu kolejny killer i jedna z najlepszych kompozycji w historii zespołu. O jakim utworze mowa? Ano o „Twisted” i to jest petarda z prawdziwego zdarzenia. Szybka, energiczna, rytmiczna i przebojowo. Riff i refren tutaj po prostu demolują. No i kiedy ostatnio zespół grał tak stabilnie i na takim poziomie? No kiedy? !0 lat temu. Gdy pierwszy raz zobaczyłem na tylnią okładkę płyty to przeraził mnie długość kolejnego utworu”If it Can't be Love”. No 6 minut to nie przelewki. Ale zespół wyszedł z tego obronną ręką, nagrywając najpiękniejszą balladę, a na pewno jedno z tych najpiękniejszych w historii zespołu. Kolejne urozmaicenie, ale na plus. Piękny klimat melodie i porywający refren, piękność w czystej postaci. Poziomu też nie obniża hard rockowy „Never too Late” gdzie mamy ciekawą aranżację i porywający dialog między Owenem, a Hammerem. Znów piękne melodie i refren. Znów dałem się porwać muzyce Pretty Maids niczym na debiucie. Nieco emocje i zachwyty opadły przy „Your Mind is Where The Money Is” jest to kolejna ballada. Nie przemówił do mnie styl gry Hammera, no i refren tez tylko dobry. No i bez wątpienia jest to jedyna kompozycja, które nieco odstaję. Bardzo podoba mi się cover Kiss „Hard Luck Woman” i to jest najpiękniejsza kompozycja na tym krążku a tuż za nią ballada „If it Can't Be Love” Piękne partie gitarowe, nie tylko te akustyczne. A całość zamyka kolejny killer - „The one that Sould Not be” i znów dynamit i niezwykła energia, szybkość i melodyjność.

Wow, to jest to to. Dekadę zespół spędził na przemyśleniu i wyciąganiu wniosków z swojej działalności i dobrze. Wrócili do korzeni i to dosłownie. Mamy kompozycje, które klimatem i stylem przypominają te z lat 80. Nie ma nie równego materiału jak to maiło miejsce na ostatnich albumach zespołu, nie ma kombinowania i udawania i grania pseudo ciężko metalu. Jeden utwór nieco odstaje od reszty, a tak od początku do końca same killery. Wiem, że najsłuszniej było by dać 8 czy też 8,5, jednak czuje duży sentyment do tego albumu, jak i zespołu, bo na ich płytach się wychowałem. Tak czy siak, jest to jeden z najlepszych albumów duńskiej formacji, album który pokazał że zespół jeszcze potrafi grać. Album przełomowy dla zespołu, bo wrócił do grania i stylu z lat 80. U mnie nota: 9.5/10 Polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz