poniedziałek, 12 września 2011

HOLY FORCE- Holy Force (2011)

Ostatnio co raz częściej na potykam się na zespoły złożone z gwiazd muzyki heavy metalowej. Patrząc na ten rok, mamy choćby Symfonia, Dc 4, Fullforce, czy Voodoo Circle. Do tej śmietanki można dodać kolejny zespół w gwiazdorskiej obsadzie, a mianowicie amerykański Holy Force. Zespół powstał z inicjatywy gitarzysty Ango Chen , który wcześniej grał obok Michaela Viscera. Jednak ów muzyk miał wizję i pomysł na własny band i tak się narodził Holy Force. Oczywiście dobrał sobie równie wielkich muzyków z pogranicza progresywnego metalu i power metalu. Tak więc mamy Marka Boalsa (Yngie Malmsteen), basistę Mike'a LePonda (Symphony X),a także perkusistę Kenniego 'Rhino' Earla (Angels of Babylon, Holy Hell, ex-Manowar). Chciałoby się rzec: taki skład, tacy muzycy nie mogli tego spieprzyć. Zespół w tym roku wydał debiutancki album, który się zwie po prostu „Holy force”. Jako muzykę prezentuje ta gwiazdorska formacja? Mamy mieszankę tradycyjnego metalu z power metalem, którego jest jakby więcej. Do tego lider Ango Chen przemyca neoklasyczne patenty jak i te bardziej epickie. Muzycy dają wiele od siebie i to nie raz podwyższa poziom, nie raz ratuje sprawę. Warto podkreślić, że muzyka na tym debiutanckim albumie nie brzmi jak na ten kraj z którego pochodzi. Bo czy można to nazwać US power metal? No nie i więcej tutaj europy jednak jest. Muszę pochylić głowę i oddać hołd talentowi Chena, bo jest on nie bywały. Wcześniej jego dokonania nie były mi znane, ale to co wyprawia na albumie przyprawia słuchacza o zachwyt i zdziwienie. Można rzec, że prawdziwą gwiazdą jest założyciel i lider tego zespołu Ango Chen, który został nieco przyćmiony tymi nazwiskami, które są znane w świecie muzyki metalowej, ale nazwisko to jedno, ale liczy się też talent, a ów gitarzysta go ma.

Otwieracz w postaci „Holy Force” brzmi pospolicie i tak na dobrą sprawę nikt nie powie, że to jest nowatorskie rozwiązanie, że zespół prezentuje coś nowego. No bo słychać choćby Silent Force, słychać też coś z innych zespołów, ale ja się tym nie zajmuje. Nie bawię się w sherlocka, wolę posłuchać tej pięknej muzyki, bo szkoda pominąć takie dźwięki jaki tutaj słuchać. Podoba mi się gra Chena, bo jest taki to ostre granie, melodyjne z domieszką progresji i neoklasycyzmu. Idealnie wyszedł dialog między klawiszami, a gitarą. W tym graniu najwięcej słychać zespołów w których to udzielał się Boals. Jasne każdy tutaj dowalił kawał dobrej roboty, sekcja rytmiczna, w tym zwłaszcza Rhino, który nie wali nudno jak w Manowar i tutaj jego gra jest bardziej finezyjna, jest znakomity Boals, który dopasowuje się tutaj do każdej melodii wygrywanej przez utalentowanego Chena. Ta maszyna jest naoliwiona i pracuje bez zarzutów, ciekawy tylko na jak długo wystarczy energii o to jest pytanie. Chen to mój idol na tym albumie, jego solówki, partie gitarowe są energiczne, efektowne i efektywne zarazem. Nie ma fuszerki i grania dla samej sztuki. Jest melodyjnie i chwytliwe i tak być powinno na power metalowym albumie. No i oprócz znakomitej partii gitarowej, mamy luźny i łatwo wpadający refren, ale Boals to jest spec od tego, żeby refren wciągnął słuchacza. Mocne otwarcie pozwala wróżyć bardzo dobry materiał. Zaskoczenie jest w 'Flying” bo tutaj zespół zboczył w rejony luzackiego hard rockowca. I takie urozmaicenie albumy, jest tutaj jak najbardziej na miejscu, ale czy w odpowiednim miejscu? No chyba nie. A wracając do samej kompozycji, jest skocznie, melodyjnie inie ma tutaj jakiegoś smęcenia i kombinowania. Oczywiście dalej mamy niesamowitą partię Chena, który wygrywa coraz to ciekawsze solówki i są takie autentyczne i takie szczere, że aż nie prawdziwe. Większość gitarzystów leci na ciężar, ostrość, gubiąc dusze, feeling i muzykalną dusze gitarzysty, tutaj jest inaczej. Utwór nieco inny, ale tak samo piękny i melodyjny co otwieracz. Jak dla mnie drugi killer. No skoro neoklasyczne patenty, to nie mogło się obejść bez instrumentalnego popisu Chena. „Breathe” to coś więcej niż popis talentu gitarzysty, to coś więcej niż podlizywanie się fanom. To jest ekspresja, piękno i klimat w czystej postaci. No Chen rozegrał się na maksa. Dla mnie kolejny killer i dowód na to kto jest sercem i płucami tego zespołu. Bez wątpienia atrakcją tego albumu nie są te gwiazdy i te sławne nazwiska, ale właśnie gitarzysta Chen. Znów ciekawe partie klawiszowe dają o sobie znać w „Seasons” i tutaj postawiono na nieco cięższe partie gitarowe, na bardziej posępny klimat, na nieco wolniejsze tempo. Może już nie ma galopad i power metalowej jazdy, ale jest kunszt i nie banalne granie. Podoba mi się jak zespół urozmaica owy utwór, choć momentami jest nieco nudnawo, to i tak przez tą nudę przebija się zdziwienie, że nie ma totalnej porażki. Riff, klawisze, solówka i refren to jest to co trzeba zapamiętać z tego utworu. Prawdziwą petardą power metalową jest „A country good or bad” i tutaj zespół daję upust energii i szaleństwu. Mamy pędzącą do przodu sekcję rytmiczną, ostry i bardzo melodyjny riff. Nie ma mowy o amatorszczyźnie, o nudzie i kopiowaniu innych. Wokal Boalsa jest tutaj wyśmienity i pasuje on praktycznie do wszystkiego. Chen znów wygrywa znakomite melodie w solówkach. Ale parada i dialog z klawiszami to jest coś czego długo nie zapomnę z tego utworu. Klawisze nasunęły mi Symphony X, za którym nie przepadam. Kolejny killer na albumie. Bardziej heavy metalowy jest „Power of Life” , ale power metal też daje o sobie znać. Riff, prosty, wręcz podręcznikowy, a mimo to zaskakuje, zachwyca, porywa i niszczy. Cóż kolejny killer z genialnymi partiami gitarowymi Chena i tak można by pisać bez końca. Oczywiście wzniosły i bardzo klimatyczny jest przerywnik instrumentalny „Sky Etude”. No i niezwykły poziom i klimat nie się ze sobą „We Are the Warriors” i tutaj mamy podniosłość, melodyjność, przebojowość, przepych i piękno w jednym. Podobają mi się te neoklasyczne patenty. Z niedowierzaniem słucham „Moonlight Fantasy” bo choć jest nieco innym utworem, gdzie mamy skoczny bardziej heavy metalowy riff, to jednak zespół ani trochę nie obniżył lotów. Wciąż można się zachwycać prostotą i pomysłowością zespołu. Nie ma jakiegoś kombinowania i jakiegoś udziwnienia. Zespół gra przebojowo, ale nie pedalsko, nie pod stacje radiowe, ale pod fanów melodyjnego power metalu. Zupełnie inaczej brzmi też „The Wings of Forever” gdzie początek może zmylić nawet najbardziej uważającego słuchacza. Progresywne patenty i dobrze że wyszli z tego w rejony pędzącego power metalu. Kolejny mocny kawałek i tutaj jednak mam nie dosyt, bo można było urozmaicić melodie, czy też refren. Bardzo dobry utwór, ale były tez lepsze na albumie. No i geniusz Chen daje o sobie znać w „Cheasing the dream” gdzie znów nieco inny klimat, znów bardziej stonowano, znów nieco bardziej heavy metalowo, nawet momentami hard rockowo i mamy kolejny przebój, który bardzo łatwo wpada w ucho. Kolejnym killerem na albumie jest „Emperor” i znów mamy nieco szybsze granie i znów można się delektować dziką jazdą, gdzie jest sporo atrakcyjnych motywów. „Waiting” to kolejna odsłona instrumentalnego oblicza tego albumu. Uważam, że zamknięcie albumu w postaci „See you in the Future” i znów bardziej heavy metalowy utwór, gdzie nawet trochę epickości się znajdzie. Świetne stonowane tempo i porywający refren to mocne punkty tego utworu.

14 kompozycji i każda warta swojego czasu. Jest heavy i power metal i powodów do narzekania album mi nie dał. Brzmienie soczyste, krystalicznie czyste i pasujące do prezentowanej muzyki. Poszczególni goście rozegrali jedne z najlepszych partii w swoim życiu. Muzyka prezentowana przez Holy Force może nie wyróżnia się przed szeregi, ale aranżacje, sposób zagrania i podania melodii sprawia, że zespół i ich debiut zasługują na uwagę i sławienie. Jest radość, chemia między muzykami, jest urozmaicenie materiału, jest muzyka atrakcyjna dla ucha, jest sporo genialnych solówek, które wymagają osobnego sławienia. Często takie zespoły gdzie jest tyle osobowości, gwiazd prowadzi do chaosu i ostatecznie do rozczarowania. Tym razem jest inaczej. Tym razem muzycy wspólnie osiągnęli o wiele więcej niż w pojedynkę. Otrzymaliśmy nie mal perfekcyjny album. Nota: 9.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz