wtorek, 13 września 2011

STRATOVARIUS - Infinite (2000)

Niemcy mają Helloween i Gamma Ray jeśli chodzi power metal, a Finlandia Stratovarius. Choć są to nieco inne zespoły, to jednak Stratovarius gdzieś poniekąd kojarzył mi się z Helloween. Podobnie jak w tamtym zespole, Tim Tolkki lider zespołu, śpiewał na gitarze i śpiewał. To on miał największy wpływ na ten zespół, to on wytworzył w nim specyficzny styl, który jest nie do podrobienia. Podobnie jak Hansen ma własny styl gry na gitarze, który jest rozpoznawalny bez najmniejszego problemu i podobnie jak Hansen napędza on cały zespół. Podobnie jak Hansen w Helloween, tak również Tolkki w Stratovarius znalazł sobie wokalistę, który świetnie radzi sobie w górnych rejestrach. W sumie Kiske i Koltipelto mają wiele wspólnego. Choć Stratovarius gra nieco inaczej, jest jakby bardziej słodszy co daje do zrozumienia nie raz partia klawiszowca z tego finlandzkiego zespołu. Mamy rok 2000 i światło dzienne ujrzał kolejny album tej formacji, którego tytułem jest „Infinity” i jeśli miałbym wskazać najbardziej Helloweenowy album to właśnie wybrałbym ten album. W porównaniu do poprzednich albumów, jest bardziej przebojowy, ma więcej ciekawych melodii, więcej przyswajalnej muzyki. Choć z drugiej strony, jest to jeden z najsłodszych albumów tej formacji, tutaj mamy nie tylko słodkie melodie, ale tez takie łagodne brzmienie, które pasuje idealnie do muzyki i do wokalisty tego zespołu. Słodki czy nie, jest to mój ulubiony album tego zespołu i jeden z nie wielu albumów Statovarius, które potrafię wysłuchać od początku do końca.

Najlepszym utworem tego zespołu jest „Hunting high and low” klasyk i utwór do którego nakręcili klip. Nie ma się czemu dziwić, że to właśnie ten utwór promuje album. Jest przebojowy, skoczny i bardzo melodyjny i co ważne łatwo wpada w ucho. Tutaj najwięcej słychać tego Helloween z ery Kiske. Szybki i dynamiczny riff, którego by się nie powstydził Hansen i refren wyśpiewany przez Koltipelto nie odbiega od tych wyśpiewanych przez Kiske wyśpiewane na Keeperach. Tolkki dał upust swojemu geniuszowi i słychać tutaj ten jego charakterystyczny styl. Jednak to dopiero jest pierwszy utwór, a historia zespołu i ich wcześniejsze albumy przyzwyczaiły mnie że najczęściej otrzymujemy kilka dobrych utworów i na tym koniec. Więc, wolałem powstrzymać się od wczesnej radości. Ku mojemu zaskoczeniu dostałem kolejny killer w postaci „Millenium” i to jest czyste Stratovarius, szybkie bardzo melodyjne, gdzie jest idealna chemia i zrozumienie między Timo Tolkim, a Jensem Johansonem. A Koltipelto to kolejny nieodzowny element tej finlandzkiej układanki. Najbardziej spodobał mi się ten energiczny riff, a także odrobina ciężkości i ostrości, która wyszła tutaj na dobre. Na plus jest także wokal Koltipelto, który wyczynia tutaj niesamowite cuda, a to wyciąga niezwykłe górki, a to śpiewa bardzo łatwo wpadający w ucho refren. Zespół lubi się zagłębiać w dłuższe kompozycje, takie z odrobiną progresji. Taki”Mother Gaia” nie zbyt zachwyca. No bo jak może to robić, kiedy większość czasu prezentuje się jako ballada. Średniej klasy, bez ciekawego motywu. Atrakcją są solówki, ale przez 8 minut powinno się jednak więcej dziać. To jest kolejny przykład tego, że ten zespół najlepiej sprawdza się w szybkich kompozycjach i powinien unikać takiego No i proszę „Phoenix” to kolejna szybka petarda, gdzie zachwycają te popisy i ta chemia jaka panuje między klawiszowcem, a Tolkkim. Podoba mi się tutaj moment przed skocznym refrenem, kiedy to słychać uderzającą sekcję rytmiczną i ostry riff Tolkkiego. Tak jak przystało na power metal jest szybko, melodyjnie i słodko. Kolejny mocny punkt na albumie. Typowym rasowym kawałkiem dla Stratovariusa jest „Glory of The World” i choć minęło 11 lat od tego albumu to podobne patenty Tolkki dzisiaj stosuje w swoim nowym zespole Symfonia. Prosty i łatwo wpadający w ucho riff i tutaj na plus wychodzi partia Johannsona i to dowód że bez niego Stratovarius nie brzmiał by tak melodyjnie tak jak brzmi. Jak dla mnie kolejny killer z ciekawą aranżacją w wykonaniu klawiszowca. Stratovarius lubi zapychać albumy taki lajtowymi kawałkami jak „A million light years away” gdzie można się do szukać nieco hard rocka, nieco ciepłego grania, ale to dziś towarzyszy temu zespołowi. Ciekawy główny motyw i refren, a reszta pozostawia niedosyt. Mogło być lepiej, a tak jest co najwyżej bardzo dobrze. Dobrze, że na tym albumie dominuje jednak szybkie granie takie jak w „Freedom”gdzie główny motyw jest wyjęty jakby z Freedom Call. Jasne jest słodko, jasne jest energicznie, jest melodyjnie, ale grunt to przyjemność z odsłucha, a ta tutaj jest. W przypadku tego zespołu, można w ciemno strzelać, że tytułowy utwór jest najdłuższy na albumie. Tak jest i tym razem „Infinity” trwa prawie 10 minut. Najbardziej rozbudowana kompozycja w której dominuje wolne tempo i taki tajemniczy klimat. Można do szukać się wiele ciekawych melodii, motywów, ale totalnego zniszczenia nie uświadczyłem. Zakończenie w postaci balladowego „Celestial Dream” to lekki nie dosyt. Choć kompozycja bardzo udana, to jednak mogli się pokusić o kolejną szybką petardę.

Stratovarius najczęściej kojarzy mi się ze słodkością, specyficznym klimatem i stylem Tolkkiego, a także z nierównym materiałem, gdzie często trafia się na typowe wypełniacze. Tym razem materiał jest równy i bije na łeb większość albumów Stratovariusa. Najlepszy album tej finlandzkiej formacji, który pokazuje jak grać słodki, melodyjny power metal, a także ukazuje 100 % stylu Stratovariusa. Oczywiście o potędze tego albumu stanowi fakt, że zdominowany jest on przez szybkie utwory, które porywają energię i melodyjnością i po tym względem Infinity wypada najlepiej z dyskografii Stratovariusa. Album, który jest idealny do rozpoczęcia przygody z tym zespołem. Nota: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz