czwartek, 1 września 2011

SKULL FIST - Head of The pack (2011)

Dość często ostatnio trafiam na debiutanckie albumy, które nie brzmią jak debiuty. Weźmy taki Kanadyjski Skull Fist. Ich debiutancki album „Head of the Pack” w ogóle nie brzmi jak albumów żółtodziobów, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z muzyką. Ta przygoda właściwie zaczęła się w 2006 roku. Wydali demo „No false metal” i zostali zauważeni, ba wygrali nawet nagrodę Rock the nations w 2010, którą wcześniej wygrał choćby Steelwing, która pomogła być zauważonym przez innych. Tak jest tym razem. W roku 2010 zespół wydaję Ep „Heavier Than Metal” i większość tych utworów znalazło się na debiutanckim albumie. Słuchając debiutu od razu nasunął mi się inny młody zespół, który w podobnej muzyce się obraca, a mianowicie White Wizzard, gdzie tez mamy szczery heavy metal, z domieszką speed metalu, nawet power metalu. Nasuwa się także Striker, czy tez Enforcer. Zespoły, które mocno czerpią z lat 80, zespoły które stawiają na zabawę, na szaleństwo i dobre melodie, nie bawiąc się zbytnio w bycie oryginalnym i co zginęły? Nie, fani lubią takie retro klimaty, gdzie zespoły grają opierając się o sprawdzone patenty. Z tym, że tym powyższym zespołom wychodzi to bardzo dobrze, bo są też inni którzy robią to nagannie. Jednak jeśli o mknie chodzi, to uważam Skull Fist nagrał mocniejszy materiał niż te powyższe zespoły. Jasne, że jest to proste i odtwórcze granie, gdzie słychać Accept, iron Maiden, Helloween i wiele innych znanych lub mniej znanych zespołów. Ale czy tym się zajmujemy przy ich muzyce? Wyłapywaniem plagiatów? Nie, bawi się razem z zespołem.

Już od pierwszych minut słychać radość i pomysłowość. Gdzie w „Head of the Pack” połączono nieco speed metalowego grania spod znaku Warlock. Słychać coś z Helloween i Gamma Ray. No i nawet wokalista Jackie Slaughter brzmi jak młody Kai Hansen z Walls of Jerycho. Co ciekawe wśród tej speed metalowej jazdy bez trzymanki znalazło się miejsce na tak zwane shredowe granie i nie razi, nie psuje to efektu, nie ma chaosu, a owe popisy gitarowe dodają tylko więcej melodyjności utworowi. Szczerze na początku mi zespół raczej kojarzył się z Japonią niż Kanadą, widocznie wokalista i solówki zrobiły swoje. Proste, szczere i szybkie granie do przodu. Riff i melodie w „Rise the Beast” mogą nasuwać Iron maiden, ale słychać także coś z metalu granego przez Kai'a Hansena. Tempo, wokal i riff właśnie jakoś mi się z nim skojarzyło. Co mnie interesuje to nie jaki zespół słyszę, czy są atrakcyjne melodie, porywający refren, a takowe są tutaj. Zespół gra luźno, swobodnie bez jakiś udziwnień, bez udawania bycia nowoczesnym. Kolejny killer, który nie trwa nawet 4 minut. No i to też jest zaleta muzyki Skull Fist, nie ciągną jakieś motywu, solówki Bóg wie ile minut, kończą w najlepszym momencie. Coś z Judas Priest można usłyszeć w „Commanding the Night” i znów podobna stylistyka, a więc szybka sekcja rytmiczna, chwytliwe partie gitarowe. Co mnie też imponuje w muzyce młodego zespołu, to ze w ciągu niecałych 4 minut potrafią zawrzeć tyle melodii co niektóre zespoły nie potrafią zawrzeć w ciągu 5 czy 7 minut. Refren z kolei nasuwa mi Accept. Jasne wtórność, ale ileż w tym gracji, ileż w tym radości i nie ma kopiuj wklej. Jest to wizja Skull Fist jak powinno się grać pod lata 80 i ta wizja mi się podoba. Kolejną rzeczą, w której zespół zaimponował, to granie na tym samym poziomie. Kiler goni killer. Mamy „Get fisted” to petarda w czystej postaci. Znów kawałek brzmi znajomo, znów mamy dość znajomo brzmiący riff, znane tempo, ale co z tego? Oni robią to z głową. Dają sporo od siebie, a nie jak którzy biorą czyjś riff i nic od siebie nie dają. Tutaj jest inaczej. W tym gatunku tj heavy/speed metal już prawie wszystko zostało powiedziane, jeśli nie wszystko, to tez ciężko błysnąć, zaistnieć w tym gatunku, jedni pękają, inni zmieniają styl grania, a inni walczą Alltheniko – Millenium Re-burn to chyba jedyna taka godna konkurencja dla Skull Fist, nawet nieco w podobnym stylu grają. Tam też petarda goni petardę, też speed metal i poziom nawet taki sam. Kolejny killer, trwający oczywiście 3 minuty - „Cold Night”. Zimna tutaj nie da się wyczuć, bo ostra pędząca sekcja rytmiczna z melodyjnymi partiami gitarowymi rozgrzewa do czerwoności słuchacza. Znów świetne solówki, które mimo krótkiego czasu trwania, potrafią zapaść w pamięci. Szczerze już zaczynam wątpić, czy na albumie znajdę jakąś wadę. Fajnie wypada nieco mroczniejszy „Tear Down the walls” i od razu wyprostowuje zamieszanie. Dalej jest szybko, energicznie. Nie ma zalotów pod jakieś dziwaczne rejony. Ale tym razem riff jest bardziej ponoru i jest bardzo atrakcyjny. Jeden z najkrótszych kawałków na płycie. I ktoś by powiedział, co można zagrać przez nie całe...3 minuty?Ano można zagrać, jedną z dłuższych solówek, który należy wyróżnić z tego albumu. Można też zagrać dość oryginalny riff, a także za śpiewać nieco koncertowy, nieco w stylu Accept refren. Nie wierzycie? Proszę posłuchać, nie jedni tyle nie potrafią rozegrać w 5 minutach. Hurra zespół zmienił stylistykę w „Commit To Rock”. Jednym może przez to podpaść. Jednak gdzie jest napisane, że muszą cały czas pędzić? Chwila odpoczynku nawet jest wskazana. Jest bardziej rockowo, bardziej luzacko, ale nie powiem złego słowa o tym kawałku, bo czemu niby miałbym to robić. Bo jest inny? Bo jest bardziej luzacki, bardziej przebojowy i nastawiony jakby na stacje radiowe? Ani ni myślę, bo kawałek fajnie buja. Jeśli już miałby nieco ponarzekać i już wskazać, nie co słabszy moment na płycie, wybrałbym „Ride on”. Kawałek tez nieco inny stylistycznie od tego co grali na początku. Jest tutaj taki melodyjne metal z hard rockowym fellingiem. Jest dość ciekawy pomysł, jest rytmicznie, ale czegoś mi tu brakuje. Brakuje mi ognia i jakiegoś porywającego motywu. Jest dobrze,m poprawnie, jest przebojowo, ale ja chcę zniszczenie, jak chce demolkę. Brawo za refren do Ride on bo brzmi to fantastycznie. No i minus za 5minut. Zespół czuje się fantastycznie w krótkich, prostych i pędzących do przodu niczym pociąg pośpieszny, czyli w takich utworach jak „Like a Fox” i znów mamy to co grali na początku. Jest dynamicznie, znów są piękne partie gitarowe, które imponują polotem i finezją. Tutaj też słychać coś z hansenizmu, a solówki nasuwają mi najlepsze lata Helloween. Nie mogło zabraknąć hymnu zespołu - „No false metal” i choć zespół wykroczył poza 4 minuty to i tak nie przynudza, a ten kawałek świetnie oddaje styl zespołu. No i mamy zakończenie w postaci „Attack, Attack”, który ładnie wszystko podsumowuje i jeszcze raz przypomina co słuchaliśmy, co było na albumie a co było? Szybkie speed metalowe granie oparte o stare sprawdzone patenty. Jednak zespół nie odgrzał ich, on użył starych receptur, przepisów, ale danie ugotował sam, wg własnego gustu, własnego pomysłu zdając się na swój smak i pomysłowość, a danie podane przez zespół w postaci „Head Of the Pack” nie smakuje jak odgrzewany kotlet, gdzie nie ma smaku, jest za to sztuczność i nie świeżość. Debiut roku już znalazłem i uważam, że każdy fan heavy metalu, powinien tego posłuchać i zweryfikować swoje rankingi płyt roku 2011, bo warto. Należy mieć nadzieje, że o zespole jeszcze w przyszłości usłyszymy. Nota : 9.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz