wtorek, 13 września 2011

PRETTY MAIDS - Planet Panic (2002)

Pretty Maids nagrał sporo albumów i sporo w różnych klimatach. Pierwszy to taki heavy/ hard rock z wpływami NWOBHM, dalej mieliśmy typowe hard rockowe wcielenie zespołu, potem heavy metalowo było, potem nawet jakieś udziwnienia i próba nowoczesnego grania. To teraz przyszedł czas na najcięższy album tej duńskiej formacji. „Planet Panic” i to nie tylko próba cięższego grania, ale też bardziej nowoczesnego. Album rodził się w ciągu dwóch lat i pozostała melodyjność z poprzednich albumów,ale tym razem zespół zrobił krok na przód w celu grania cięższego heavy metalu z domieszką hard rocka. Choć jest to 10 album tej formacji, to jednak słychać, ze zespół wciąż potrafi nagrywać solidne krążki, a ten taki właśnie jest. Jest dobry, solidny, ale nic ponadto. Nie ma geniuszu, nie ma też konsekwencji i stabilności na tym albumie, a to by się bardzo przydało.



Mamy to co zwykle na albumach Pretty maids, a mianowicie dynamiczny i ostry otwieracz. „Virtual Brutality” szybko stał się hitem zespołu i nic dziwnego skoro mamy tutaj chwytliwą melodię, ostry i dość ciężki riff, a wszystko jest utrzymane w stylu do jakiego zespół nas przyzwyczaił zmieniło się tylko to, że zespół brzmi nieco ciężej i nowocześniej. Słychać to choćby w nowocześnie zagranych partiach klawiszowych. Do tego ten mroczny i ciężki riff Hammera, tak o to mamy jeden z najlepszych utworów na płycie. Równie genialny jest „Playing God” gdzie klawisze poszły w odstawkę, zamiast tego mamy paradę Hammera, który wygrywa dynamiczny i bardzo melodyjny riff, a także wygrywa jedną z najlepszych solówek na tym albumie. Poza warstwą instrumentalna mamy tez typowy dla Duńczyków refren, który chwyta od samego początku. Coś starego i zarazem coś nowego i o to chodzi. Dalej mamy „He who never lived” dalej mrocznie i ciężko. Jest troszkę to nijaki utwór, gdzie jest kilka ciekawych motywów, ale to wszystko. Raczej zawód i rozczarowanie i dowód na to, że ciężar nie gwarantuje nam killera. „Face of My Enemy” to dość dobry utwór, gdzie jest prosty i to bardzo ciężki riff, ale kawałek też przepełniony jest melodyjnością i potrafi zauroczyć, a to już coś. Podoba mi się to hard rockowe zacięcie podczas zwrotek. Solidny utwór, ale daleko mu do dwóch pierwszych utworów, które są po prostu killerami. Podoba mi się też taki 'Not What You Think' który ma łatwo wpadający w ucho riff, a także takie bujające tempo. A przecież nie ma tutaj ani atrakcyjnej melodii, ani jakiegoś ciekawego motywu, a mimo to utwór przypadł mi do gustu. Nawet fajny refren tutaj leci w tym utworze. Znów bardzo dobry kawałek, ale znów poziom dwóch pierwszych utworów nie osiągalny. Pretty Maids nie tylko mnie przyzwyczaiło do ostrego otwieracza na albumach, ale też do pięknych i solidnych ballad i to są ich stałe punkty programu. Tym razem „Natural High” to solidna ballada, ale bez ogródek. Zespół miał swojej karierze lepsze łamacze serc. Coś na miarę dwóch pierwszych utworów jest kolejny killer na albumie „Who's gonna change Our World ” . Mamy tutaj nie tylko ciekawy riff,który nasuwa klasyczne albumy tego zespołu, a najbardziej”Red Hot and Heavy” a to już nie małe wyróżnienie. Kawałek ma sporo energii i do tego warto tutaj zwrócić uwagę na ciekawą partię gitarową Hemmera, a także Micheala Festa. Kolejny killer na albumie, szkoda tylko, że cały album nie jest w takim stylu rozegrany. „Worthless” to też nieco nijaki kawałek, gdzie znów jest coś z hard rocka, coś z ballady, ale też heavy metal daje osobie znać. Więc taka hybryda z której nic nie wynika. Dobrym kawałkiem jest „One Way To Rock” ale też tylko dobrym , bo gdzieś daje o sobie znać wieśniactwo i brak pomysłów. Na plus bujający riff,a także rockowy refren, reszta pozostawia wiele do życzenia. Na szczęście na koniec mamy jeszcze jedną perłę, a mianowicie „Enter Forever”, który jest balladą, do tego klimatyczną i bardzo romantyczną, a tak powinno właśnie brzmieć ballada. Zespół jak słychać nie zapomniał jak skręcić świetną balladę.

Po dwóch pierwszych killera można było się spodziewać wszystkiego, że będzie to najostrzejszy album tej formacji, będzie to album tak dobry jak poprzednie. No ale, że będzie gorszy od poprzednich? No cóż rzeczywistość bywa okrutna. Naliczyłem 3-4 perełki, reszta to dobre lub słabe kompozycje i znów mamy to co zespołowi zawsze towarzyszy, a mianowicie nierówny materiał, a także wypełnianie albumu na siłę. Jest krok w dobrą stronę, jest pomysł na granie, jest też styl do jakiego zespół nas przyzwyczaił, ale znów gdzieś zabrakło pomysłów na więcej niż 4 kompozycje. Album nie jest tragiczny, ale jest nieco nudny i bardzo nie równy, to też więcej niż 5/10 nie mogę dać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz