środa, 14 września 2011

RHAPSODY - Dawn of Victory (2000)

Każdy album włoskiej legendy symfonicznego power metalu Rhapsody jest tak przewidywalny jak obiad niedzielny. Zespół od 1997 roku nagrywa to samo, ani nie myśli zmieniać stylu ani tematyki i właściwie przy zespole zostali tylko prawdziwi fani ich stylu. Zespół cały czas gra bardzo bogaty power metal, gdzie poza gitarami i sekcją rytmiczną, mamy też wiele innych instrumentów: flety, wiolonczela i cała plejada nie metalowych instrumentów i wiele innych patentów symfonicznych. Dla jednych powód do śmiechu i wyzywania od pedalskiej muzyki,dla drugich coś więcej niż power metal, coś więcej niż muzyka. Zespół miał znakomity początek kariery, dwa znakomite krążki już za nami, ale to trzeci krążek jest uważany za istotny album, bo udowadnia czy zespół jest w stanie utrzymać siłę przebicia i czy potrafi wciągnąć słuchacza w tą samą rzekę jeszcze raz? Rok 2000 i światło dzienne ujrzał „Dawn of Victory” poprzedzony singlem Holy thunderforce. Wraz z nowym albumem przyszły zmiany personalne i to dość znaczące. Bo o to w zespole pojawił się nowy perkusista – Alex Hozwarth Trzeci album i trzecia część"Sagi o Szmaragdowym Mieczu". Muzycznie właściwie ciężko do szukać się zmian, bo dalej jest power metal, dalej jest symfonika, ale tym razem słychać bardziej wysunięte gitary, a symfonika tutaj zeszła jakby na drugoplanową rolę. Produkcją po raz kolejny zajął się Sascha Peth. Na albumie znalazło się 10 kompozycji utrzymanych w stylu do jakiego przyzwyczaił nas zespół.

Tak więc zaskoczenia nie ma w tym, że album otwiera preludium „Lux Triumphans” gdzie oczywiście jest narrator, który opowiada historię światła zwycięstwa, które ma pomoc mieszkańcom magicznego świata przezwyciężyć najgorsze dni. Oczywiście jest skoczna, epicka melodia i są chórki, czyli to co do czego nas przyzwyczaił zespół. Jeśli chodzi o zaskoczenie to uświadczyłem go w tytułowym „Dawn of Victory”, który jest jednym z najlepszych utworów zespołu i jest mocnym punktem na albumie. Zaskoczenie słyszę w grze Luci, który wygrywa ostrzejszy riff, jakby bardziej energiczny i co ciekawe nie jest on tak przytłoczony symfoniką. Sam utwór należy rozpatrywać w kategoriach hymnu. Sam refren jest bardzo wzniosły, bardzo epicki, normalnie nic tylko iść w jego rytmach na wojnę. Poza nie zwykłym klimatem, mamy też jedne z najlepszych solówkowych popisów Turilli. To jak usłyszałem wstęp do „Triumph for my magic steel” to od razu nasunął mi się neoklasyczny power metal, Turilli wygrywa podobną solówkę. Sam utwór również jest dynamiczny, podniosły i bardzo melodyjny, choć moim zdaniem refren tutaj jest przytłoczony niesamowitą warstwą instrumentalną, z której wydobywa się wiele znakomitych melodii, a także klimat fantasy. Kolejny bardzo dobry utwór. Podoba mi się oczywiście te dialogi między poszczególnymi instrumentami, to akurat jest nie do podrobienia. "The Village of Dwarves" utwór który ciężko ocenić. Ma ciekawą linię melodyjną, ciekawą partię wygrywaną przez flecistę, a także klimat krasnoludkowej wsi. Kawałek jest bardzo przyjemny dla ucha, do tego potrafi zabujać. Nie ma może szybkiego pędzenia, ale jest klimat i niezwykła pomysłowość, a to nie raz ma większą siłę przebicia, jak granie tego samego tylko w inny sposób. Jeden z moich ulubionych kawałków na tym albumie. Na albumie znalazł się też „Dargor, Shadowlord Of The Black Mountain” który jest krótszą wersją tego kawałka z singla. Jest kilka zmian, inny tekst, fabio też nieco inaczej śpiewa. Utwór zaliczyć należy do tych dynamicznych, jednak jest to tylko dobry kawałek, nic ponadto. Na płycie znalazła się też ballada w postaci „The Bloody Rage Of The Titans”. Choć taką typową wolną kompozycją też nie jest. Sporo się dzieje, sporo motywów, ale jakoś nie wiele wyniosłem z tego. Kolejny dobry kawałek, ale jakiś taki mało wyrazisty. Czego nie można powiedzieć o genialnym „Holy Thunderforce” który zaliczam do najlepszych kawałków na płycie. Utwór który posłużył do promowania albumu w postaci singla, utwór do którego nakręcono klip. Utwór w którym to liczy się przede wszystkim partia gitarowa i to słychać, gdzie mamy drapieżną i dynamiczna partie gitarową i melodyjne solówki. Fabio też w ciekawy sposób i to musi się podobać. Szkoda tylko, że ten jak i tytułowy przyćmiewają inne utwory, przebiją je hymnowym wydźwiękiem i wyrazistym wydźwiękiem, którego brakuje nie którym utworom. Świetny kawałek, który pokazuje, że można grać ostro,szybko, melodyjnie i do z gracją i przepychem. Drugi instrumentalny utwór to "Trolls In the Dark" i muszę przyznać, że ciekawy pomysł z tą dziewczynką z początku. Zespół nie co odszedł od klimatycznego przerywnika, na rzecz bardziej ostrego, bardziej power metalowego popisu gitarowego Turilli. No i co jak co, ale te partie gitarowe, te melodie zostają w głowie. Bardzo dobrą kompozycją jest "The Last Winged Unciorn" , który jest kolejną szybką kompozycją. Też słychać, że gitary odgrywają znaczącą rolę, a cała reszta wspiera je. Oczywiście nie zabrakło prostego i chwytliwego refrenu, ani podniosłych melodii. Do tego na tym kawałku jest jedna z lepszych opowieści jak to wojownik ludu został złapany i o tym jak Akron ma zamiar użyć szmaragdowego miecza w następnej bitwie. Tak jak na płytach Rhapsody wstęp należy do krótkiego preludium, tak koniec należy do epickich, rozbudowanych kompozycji. Tym razem jest nie inaczej, gdzie mamy 9 minutowy „The Mighty Ride Of The Firelord”, Trzeba przyznać, że zespół wszedł wprawę w robieniu kolosów i ten do udanych na pewno należy. Ma sporo ciekawych melodii, które najczęściej wygrywa Luca turilli, jest sporo podniosłych momentów, które buduje chór, jest sporo szybkich motywów i ogólnie jest to jedna z najlepszych kompozycji na albumie.

Trzeci album włochów umocnił ich pozycję i udowodnił, że zespół może długo tkwić w tym co robić, grac przepełniony przepychem, bogactwem symfoniczny power metal, pisać powieści fantasy i nagrywać albumy dość w regularnym odstępie. Zespół nie zmienił nic w muzyce, poza tym, że na albumie mamy bardziej wyraziste partie gitarowe, jest bardziej znacząca ich rola niż na poprzednich albumach i pod tym względem album powinien się podobać. Album jest równy, choć jest mała wada, niektóre kawałki są bardziej wyraziste. Zamykający album, singlowy Holy thunderforce, wioska krasnoludków, czy tytułowy Dawn of Victory. Ale reszta nie jest gorsza, czy coś, po prostu nie mają takiej siły przebicia. Poprzedni album był znakomity, genialny, ale ten jest ciut lepszy i poziom jest bliski tego z power of dragonflame, to też jest to mój drugi ulubiony album tej formacji. Ci którzy szukają prawdziwego epickiego, rycerskiego metalu, pełnego podniosłości, niesamowitej opowieści, czy też znakomitej muzyki, w której słychać bogactwo i przepych, to znajdą to w tym albumie. A ci którzy szukają zniszczenia i totalnego rozpierdolu? Też mogą sięgać po ten krążek. Hail Rhapsody! Nota : 9.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz