poniedziałek, 16 stycznia 2012

MANIAC - Look Out (1989)

Historia austriackiego MANIAC wygląda identycznie jak większości kapel heavy metalowych, a więc została założona na początku lat 80, a dokładniej 1983 zaczynając od grania w klubach, grania różnego rodzaju coverów. Potem podpisują kontrakt płytowy wydają debiut „Maniac” który ukazał się w 1985 roku. Na kolejny trzeba było czekać aż 4 lata i to przełożyło się z kolei na kosmetyczne zmiany personalne. Kontrastując „Look Out” z 1989 r z debiutem mamy nową sekcję rytmiczną, który brzmi o wiele bardziej urozmaicenie, bardziej energiczniej i bardziej żywiołowo aniżeli na poprzedniczce. Zmiany na lepsze można dostrzec gołym okiem patrząc  na bardziej malowniczą okładkę, a także wsłuchując się w bardziej dopieszczone brzmienie, które jest na poziomie innych albumów wydawanych w końcowym okresie lat 80. Są wyostrzone partie poszczególnych instrumentów i nie ma jakiś nie dopracowań, ze mamy trzaski, albo że coś jest głośniejsze niż cała reszta. Wszystko jest odpowiednio wyważone, a to w połączeniu z bardziej dojrzałym pod względem kompozytorskim jak i aranżacyjnym materiałem daję niesamowity efekt. Christoph Just to nie jakiś przeciętny wioślarz i o tym świadczą choćby jego dryg do zadziornych riffów, do energicznych, zbudowanych w oparciu o melodyjność solówki. Tak, to on jest motorem całego albumu i bez niego to nie byłoby to samo. Jednak nie jest to album jednej osoby. I swoje 3 grosze dorzucił też Mark Waderell który ma coś z maniery Kaia Hansena z „Walls Of Jerycho” a także z Roba Halforda z lat 70 . Potrafi śpiewać zadziornie, potrafi krzyknąć kiedy trzeba, a więc jest na usługi całego zespołu. Jednak kogo tam obchodzą takie detale? Liczy się argument w postaci materiału, jak dużo jest przebojów, jak dużo utworów niszczy obiekty, jak dużo utworów jest spisana na straty. To wszystko ma znaczenie przy ostatecznym werdykcie. Na 9 utworów nie ma ani jednego gniota, co daje oczywiście 9 różnorodnych killerów. Mamy głównie speed metalową łupaninę czasami ocierającą się o hard rock jak to ma miejsce w „Fighting”, który robi za najbardziej stonowany utwór. Stonowane tempo, ciepły nieco nostalgiczny nastrój i do tego gdzieś echa ACCEPT, czy też JUDAS PRIEST. A czasami ocierającą się o power metal co słychać w rozpędzonym „Armageddons Day”, który łączy w sobie coś z ACCEPT i HELLOWEEN z ery „Walls Of Jerycho” świetnie to słychać w finezyjnej solówce, która stanowi jeden z ważniejszych momentów na płycie. Sporo też można się doszukać wpływów amerykańskiej sceny, słychać to choćby w otwierającym „Evil” gdzie mamy akustyczne wejście godne thrash metalowej kapeli. Również motoryka „Bell Of doom” i jego złożona struktura kieruje skojarzenia z zespołem ATTACKER. Sporo jest tutaj kompozycji wzorowanej na działalności JUDAS PRIEST i śmiało można tutaj wymienić melodyjny „City's Burn”, dynamiczny „Lambs To slaughter” czy też nawiązującej do „Jawbreaker” JUDAS PRIEST - „Power Metal Addicts”. Fani ACCEPT zaś powinni się zainteresować rozpędzonym o zabarwieniu hard rockowemu „Hot Shots”. Przebój goni przebój, ostry riff tnie kolejny melodyjny, zadziorny riff i właściwie nie ma czasu na nudę. Materiał jest bardzo dobrze przyrządzony, nie ma zbędnych wstawek, nie ma smęcenia, nie ma też wolnych kompozycji, co przyczyniło się do tego, że mamy naprawdę energiczny, pełny wigoru album. Co ciekawe wraz z tym genialnym album nastał też koniec zespołu i znikli oni ze sceny.  Czyżby już wysoka pozycja JUDAS PRIEST, ACCEPT czy też innych kapel zrobiła swoje, że nie był potrzebny jakiś bliźniak? Hmm uważam, że dobrego speed/ heavy metalu nigdy za wiele. Wstyd nie znać. Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz