środa, 26 września 2012

HELLLANDER - In The battle (2012)

W tym roku młodych zespołów, którzy wydali swoje pierwsze albumy nie brakowało i pojawiło się wiele ciekawych propozycji heavy/power metalowych i na pewno warto wspomnieć w tej kwestii o szwajcarskim HELLLANDER. Kapeli grającej heavy/ power metal, kapeli która została założona w 2010 roku przez muzyków grających w kapelach black metalowych w celu grania energicznego, melodyjnego, przesiąkniętego epickością, utrzymanych w konwencji heavy/power metalowej, nie kryjąc jednocześnie zamiłowania do takich kapel jak IRON MAIDEN, GAMMA RAY, DREAM EVIL, METALIUM, czy też GRAVE DIGGER. Po kilku demach przyszedł czas na debiutancki album „In The Battle” i w swojej stylistyce nie wyróżnia się od nich albumów z tego gatunku, jednak mimo swojego wtórnego charakteru zapada w pamięci. Z czego to zjawisko wynika? Na pewno nie tyle z materiału, kompozycji, co bardziej z charakteru, z stylu, z tego jakie umiejętności prezentują muzycy. Van Raiser to lider grupy i to jest jeden z tych powodów, który sprawia że płyta pomimo wtórnego charakteru i niezbyt wysokiego poziomu muzycznego zapada w pamięci. To właśnie Van poprzez swój mroczny, wręcz black metalowy wokal i ciężką grę na gitarze, sprawia że płyta ma swój charakter. Wokal Vana nie jest jakimś technicznym zjawiskiem, nie potrafi też zaskoczyć, urozmaicić, a jednak ciekawie to brzmi na tle heavy/power metalowych riffów wygrywanych przez duet Van/ Blake Strife. Może ich partie nie brzmią świeżo ani pomysłowo, ale solidności, staranności wykonania, energii,zadziorności czy też pazura nie można im odmówić. Do tego dochodzi rozpędzona i mocna sekcja rytmiczna, która jest tutaj motorem napędowym.

Choć okładka jest tandetna i niskobudżetowa, choć brzmienie jest nieco przybrudzone, to jednak to co kryje zawartość jest tutaj prawdziwą niespodzianką. Mogłoby się wydawać, że album będzie wiać nudą, że będzie granie na jedno kopyto i że będzie ciężko o dobre kompozycje, a tutaj jest wręcz przeciwnie i słucha się tego nawet przyjemnie. „Prelude” to intro która przenosi nas do lat 80, przypominając MANOWAR, choć klimat również przypomina taki STORMWARRIOR. Wymieszanie epickiego charakteru, true metalu i power metalu, wyszło zespołowi na dobre i taki miks brzmi nawet atrakcyjnie co już słychać w „Trip In Fire”. Jest to proste granie, z mocnym riffem i chwytliwym refrenem sławiącym heavy metal i fani STORMWARRIOR, MANOWAR będą tym utworem zachwyceni. „La Dame Blanche” to dobry przykład tego że liczy się tutaj melodyjność i prostota, a także dobra zabawa. Epicki charakter, klimat bitwy, zadziorność, bardziej rozbudowana forma, większa dawka melodii, motywów to cechy które odnoszą się do „Bleed By Steel”, „Feel The Power”, „Heavy Metal” sławiący najlepszy rodzaj muzyki jaki istnieje, a owe apogeum epickości czy też rozbudowania zostaje osiągnięte w trwającym 8 minut „The Sword in the Stone” . Tak te długie kolosy stanowią trzon tego albumu i słychać że zespół dość dobrze sobie radzi w takim stylu, nie nudzi, nie kombinuje, tylko po prostu dostarcza słuchaczowi to czego chce, czyli dobrej muzyki, której da się słuchać bez zażenowania. Warty wspomnienia jest również instrumentalny „Iron horse” a także power metalowy „Avenger” który jest bodajże najszybszym utworem na płycie i jeżeli zespół następnym razem stworzy więcej takich utworów, to na pewno ich popularność i liczba fanów wzrośnie.

Jeżeli nie przeszkadza wam wtórność, jeżeli nie przeszkadza wam oklepane granie, jeżeli cenicie sobie dobrą zabawę, melodyjność, prostotę i mocne granie, jeżeli lubicie mocny wokal, ocierający się o black/death metal, jeżeli lubicie epicki metal, melodyjny power metal i chwalenie metalu na każdym kroku to jest to idealna pozycja dla was. Nie ma mowy o jakimś genialnym albumie, ale o solidnym, energicznym, który miło się słucha i owszem. Warto poświęcić chwilę na ten album, na pewno każdy coś znajdzie dla siebie.

Ocena: 6/10

1 komentarz:

  1. Taki drugi Lonewolf i dobrze się prezentuje w debiucie.

    OdpowiedzUsuń