Moim ulubionym zespołem wywodzącym
się z Australii nieustannie jest power metalowy BLACK MAJESTY.
Kapela która została założona w roku 2001 zaimponowała mi
dwoma pierwszymi albumami, gdzie była świeżość, intrygujące
podejście do melodyjnego power metalu, stawiając na patenty może i
znane, lecz podane jakby w nowej formie. Była energia, ciekawe
pomysły, dopieszczone i ambitnie brzmiące aranżacje, a wszystko
było utrzymane w power metalowej formule z nawiązaniami do
klasycznych zespołów jak HELLOWEEN, a także tych nieco
nowszych typu MASTERPLAN, INSANIA. Tak było na dwóch
albumach, potem było nieco mniej ambitnie na „Tommorowland”, zaś
„In Your Time” był totalną porażką i kompromitacją zespołu,
ukazując że zespół gdzieś zatracił swój charakter,
styl. Czy coś zmieniła premiera piątego albumu zatytułowanego
„Stargazer”? Stylistycznie nie, bo jest to co zespół
grał przez cały czas, a mianowicie melodyjny, dynamiczny power
metal z pewnym progresywnym zacięciem zbudowany na energicznym
podwójnym basie, dynamicznej sekcji rytmicznej, na dobrze
dopasowanych i przemyślanych partiach gitarowych duetu Steve
Janevski / Hanny Mohamed, który po nie udanym albumie, w końcu
zaczyna brzmieć jak zgrany duet, w którym gitarzyści się
uzupełniają, tworzą chemiczny związek który w efekcie daje
słuchaczowi prawdziwą ucztą gitarową i należy przez to rozumieć
mocne riffy, przesiąknięte melodyjnością i rytmiczne, pełne
finezji i emocji solówki, a przecież bez tego nie można
mówić o dobrym albumie power metalowym. Styl BLACK MAJESTY w
dalszym ciągu oparty jest na genialnym wokalu Johna Cavaliere'a,
który dominuje na tym albumie, który buduje klimat,
nadaje utworom uczuciowy charakter i brzmi on bardzo dobrze. Jeżeli
ktoś lubi Dickinsona i Kiske, to też pokocha manierę Johna, który
na tym albumie znów zalicza zwyżkę formy. Może
stylistycznie nie ma takiej ambicji co na pierwszych dwóch
albumach, takiego poziomu, ale jest to o wiele ciekawszy album pod
względem kompozycyjnym aniżeli poprzedni krążek.
Soczyste brzmienie przypominające
albumy z muzyką z kręgu symfonicznego power metalu to nie jedyny
plus obok dobrej formy muzyków i ich umiejętności. Tak,
warto tutaj wspomnieć o zawartości. Jasne poziom nie ten co na
pierwszych dwóch albumach, ale w dalszym ciągu jest to miks
europejskiego power metalu, z tradycyjnym heavy metalem pokroju IRON
MAIDEN z pewnymi elementami progresywnego metalu. Co łączy ten
album z tymi najlepszymi? Że tutaj też pojawiają się kompozycje,
które zapadają w pamięci, a to już połowa sukcesu.
Melodyjność, chwytliwość, dynamika, przebojowość daje już o
sobie znać w otwierającym „Falling” mający wyraźne
cechy rocka, progresywnego metalu no i oczywiście power metalu
pokroju MASTERPLAN, czy też HELLOWEEN. Nie jest to jakiś znakomity
utwór, ale jest to już bardzo dobry kawałek przypominający
o najlepszych dokonaniach tego zespołu. Mocnym punktem albumu są
tez: lekki, przebojowy „Lost Highway”,
szybki, rozpędzony, utrzymany w stylistyce HELLOWEEN „Voice
Of Change”. Niczym im nie
ustępuje solidny, rytmiczny „Killing Hand”,
lecz tutaj tempo i przebojowość nieco siada. Też tylko przyzwoity
jest melodyjny „Journey To The Soul”, gdzie
momentami nie potrzebnie postawiono na wolniejsze tempo i mniej
energiczne partie gitarowe, za to duży plus za chwytliwy główny
motyw. Energia, dynamit, atrakcyjne pojedynki na solówki,
chwytliwość to cechy, który sprawiają że taki „Holy
Killers” należy do grona
tych najlepszych kompozycji na albumie. Nie do końca mi się
spodobał pomysł na „Symphony of Death”
gdzie postawiono na bardziej rockowy feeling, na progresywne
zacięcie. Urozmaicony i rozbudowany „Stargazer” ma
ciekawe melodie, motywy i skojarzenia z BLIND GUARDIAN sprawiają że
kompozycja też staje się o wiele atrakcyjniejsza i czyni ją jedną
z najatrakcyjniejszych na płycie. Skoro mowa o atrakcyjnych
kawałkach to nie mogę pominąć najlepszego z nich a jest nim dla
mnie rozpędzony „Edge Of The World”
przypominający mi najlepsze lata HELLOWEEN, czy też GAMMA RAY, zaś
najgorszy utworem na płycie jest balladowy „Shine”,
który wystąpił w formie bonusa.
Nowy
album BLACK MAJESTY nie wnosi niczego nowego do gatunku i jest tutaj
właściwie sporo nawiązań do tego co już było. Również w
kategoriach samego zespołu nie ma tutaj niczego nowego, a raczej
próbę powrotu do korzeni i poniekąd ta sztuka im wyszła.
Może nie jest to „Silent Company”, może nie jest to aż takie
ambitne granie, lecz „Stargazer” to bardzo przemyślany album,
który został dobrze przyrządzony zarówno pod względem
technicznym o czym może świadczyć mocne, dynamiczne brzmienie czy
też umiejętności muzyków, a także pod względem
kompozytorskim o czym świadczy sam materiał, który jest
energiczny, melodyjny i przebojowy. Udany powrót BLACK MAJESTY
i mam nadzieję, że teraz będzie tylko tendencja zwyżkowa jeśli
chodzi o ich poziom muzyczny.
Ocena:
8/10
Chłopcy z Australii trzymają poziom.
OdpowiedzUsuńJak dla mnie zbyt jednowymiarowe.Wokalista ze świetnym głosem, który ma problem z budowaniem ciekawych linii melodycznych.7/10
OdpowiedzUsuń