środa, 26 września 2012

BLACK MAJESTY - Stargazer (2012)

Moim ulubionym zespołem wywodzącym się z Australii nieustannie jest power metalowy BLACK MAJESTY. Kapela która została założona w roku 2001 zaimponowała mi dwoma pierwszymi albumami, gdzie była świeżość, intrygujące podejście do melodyjnego power metalu, stawiając na patenty może i znane, lecz podane jakby w nowej formie. Była energia, ciekawe pomysły, dopieszczone i ambitnie brzmiące aranżacje, a wszystko było utrzymane w power metalowej formule z nawiązaniami do klasycznych zespołów jak HELLOWEEN, a także tych nieco nowszych typu MASTERPLAN, INSANIA. Tak było na dwóch albumach, potem było nieco mniej ambitnie na „Tommorowland”, zaś „In Your Time” był totalną porażką i kompromitacją zespołu, ukazując że zespół gdzieś zatracił swój charakter, styl. Czy coś zmieniła premiera piątego albumu zatytułowanego „Stargazer”? Stylistycznie nie, bo jest to co zespół grał przez cały czas, a mianowicie melodyjny, dynamiczny power metal z pewnym progresywnym zacięciem zbudowany na energicznym podwójnym basie, dynamicznej sekcji rytmicznej, na dobrze dopasowanych i przemyślanych partiach gitarowych duetu Steve Janevski / Hanny Mohamed, który po nie udanym albumie, w końcu zaczyna brzmieć jak zgrany duet, w którym gitarzyści się uzupełniają, tworzą chemiczny związek który w efekcie daje słuchaczowi prawdziwą ucztą gitarową i należy przez to rozumieć mocne riffy, przesiąknięte melodyjnością i rytmiczne, pełne finezji i emocji solówki, a przecież bez tego nie można mówić o dobrym albumie power metalowym. Styl BLACK MAJESTY w dalszym ciągu oparty jest na genialnym wokalu Johna Cavaliere'a, który dominuje na tym albumie, który buduje klimat, nadaje utworom uczuciowy charakter i brzmi on bardzo dobrze. Jeżeli ktoś lubi Dickinsona i Kiske, to też pokocha manierę Johna, który na tym albumie znów zalicza zwyżkę formy. Może stylistycznie nie ma takiej ambicji co na pierwszych dwóch albumach, takiego poziomu, ale jest to o wiele ciekawszy album pod względem kompozycyjnym aniżeli poprzedni krążek.

Soczyste brzmienie przypominające albumy z muzyką z kręgu symfonicznego power metalu to nie jedyny plus obok dobrej formy muzyków i ich umiejętności. Tak, warto tutaj wspomnieć o zawartości. Jasne poziom nie ten co na pierwszych dwóch albumach, ale w dalszym ciągu jest to miks europejskiego power metalu, z tradycyjnym heavy metalem pokroju IRON MAIDEN z pewnymi elementami progresywnego metalu. Co łączy ten album z tymi najlepszymi? Że tutaj też pojawiają się kompozycje, które zapadają w pamięci, a to już połowa sukcesu. Melodyjność, chwytliwość, dynamika, przebojowość daje już o sobie znać w otwierającym „Falling” mający wyraźne cechy rocka, progresywnego metalu no i oczywiście power metalu pokroju MASTERPLAN, czy też HELLOWEEN. Nie jest to jakiś znakomity utwór, ale jest to już bardzo dobry kawałek przypominający o najlepszych dokonaniach tego zespołu. Mocnym punktem albumu są tez: lekki, przebojowy „Lost Highway”, szybki, rozpędzony, utrzymany w stylistyce HELLOWEEN „Voice Of Change”. Niczym im nie ustępuje solidny, rytmiczny „Killing Hand”, lecz tutaj tempo i przebojowość nieco siada. Też tylko przyzwoity jest melodyjny „Journey To The Soul”, gdzie momentami nie potrzebnie postawiono na wolniejsze tempo i mniej energiczne partie gitarowe, za to duży plus za chwytliwy główny motyw. Energia, dynamit, atrakcyjne pojedynki na solówki, chwytliwość to cechy, który sprawiają że taki „Holy Killers” należy do grona tych najlepszych kompozycji na albumie. Nie do końca mi się spodobał pomysł na „Symphony of Death” gdzie postawiono na bardziej rockowy feeling, na progresywne zacięcie. Urozmaicony i rozbudowany „Stargazer” ma ciekawe melodie, motywy i skojarzenia z BLIND GUARDIAN sprawiają że kompozycja też staje się o wiele atrakcyjniejsza i czyni ją jedną z najatrakcyjniejszych na płycie. Skoro mowa o atrakcyjnych kawałkach to nie mogę pominąć najlepszego z nich a jest nim dla mnie rozpędzony „Edge Of The World” przypominający mi najlepsze lata HELLOWEEN, czy też GAMMA RAY, zaś najgorszy utworem na płycie jest balladowy „Shine”, który wystąpił w formie bonusa.

Nowy album BLACK MAJESTY nie wnosi niczego nowego do gatunku i jest tutaj właściwie sporo nawiązań do tego co już było. Również w kategoriach samego zespołu nie ma tutaj niczego nowego, a raczej próbę powrotu do korzeni i poniekąd ta sztuka im wyszła. Może nie jest to „Silent Company”, może nie jest to aż takie ambitne granie, lecz „Stargazer” to bardzo przemyślany album, który został dobrze przyrządzony zarówno pod względem technicznym o czym może świadczyć mocne, dynamiczne brzmienie czy też umiejętności muzyków, a także pod względem kompozytorskim o czym świadczy sam materiał, który jest energiczny, melodyjny i przebojowy. Udany powrót BLACK MAJESTY i mam nadzieję, że teraz będzie tylko tendencja zwyżkowa jeśli chodzi o ich poziom muzyczny.

Ocena: 8/10

2 komentarze:

  1. Chłopcy z Australii trzymają poziom.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dla mnie zbyt jednowymiarowe.Wokalista ze świetnym głosem, który ma problem z budowaniem ciekawych linii melodycznych.7/10

    OdpowiedzUsuń