niedziela, 17 listopada 2013

DEATH ANGEL - The dream Calls for Blood (2013)

Amerykański Death Angel miało sen o nagraniu wyjątkowej płyty, która zaskoczy wszystkich ładunkiem agresji, dynamiki, czy też zadziorności. Sen, w którym nagrywa album, który połączy tradycję starych albumów i nutkę nowoczesności. Czy udało się zrealizować sen? Czy udało się nagrać taki album, który powali na kolana swoją agresją i charakterem? Taki właśnie miał być „The Dream Calls For Blood”, ale czy rzeczywiście zadanie zostało w pełni wykonane i czy nowy album tej amerykańskiej grupy jest godne ich marki?

Mówili że ten album będzie agresywny, dziki, pełen zadziorności, bez kompromisowych dźwięków i że będzie to płyta utrzymana w stylistyce „The Ultra Violence”. Część z obietnic się i sprawdziła, bowiem jest to album dynamiczny, pełen agresji, w dodatku nie zapomniano o melodyjnym aspekcie krążka. Stylistycznie gdzieś tam słychać echa debiutu, ale tutaj mamy przede wszystkim kontynuacje ostatniego albumu. Z jednej strony może to cieszyć bo poprzedni album był solidny, ale większe wrażenie zrobiłby materiał w stylu „Killing Season”. Brakuje bowiem elementu zaskoczenia, takie swobody i punkowego feelingu, który jest takim znakiem rozpoznawczym kapeli. Od strony technicznej nie ma się do czego przyczepić, bo jest to płyta dobrze zrealizowana od tej strony. Brzmienie jest soczyste i takie dopieszczone, szkoda tylko że muzycy nie zaskakują nas niczym. Przez cały album Mark śpiewa w jednym stylu i brakuje tutaj urozmaicenia, podobnie zresztą jak w przypadku partii gitarowych. Zarówno Ted i Rob potrafią grać i znają się na rzeczy, tylko czegoś brakuje w tych ich partiach gitarowych. Nutki zaskoczenia? Urozmaicenia? Bardziej zapadających motywów? Płyta się słucha całkiem znośnie, szkoda tylko że nie wiele z tego materiału zapada w pamięci. Ciężko wyróżnić jakikolwiek utwór, bo wszystko zmywa się w jedną całość i to jest największy minus tej płyty. Na co zwrócić uwagę? Na dynamiczny „Empty” , nieco rockowy „Detonate”, stonowany „Execution/ Don't Save Me”, który nieco kojarzy mi się z Anthrax. Płytę zdominowały szybkie utwory jak „Fallen”, z tym że tego typu utwory są takie bez przekonania. Co robi na mnie wrażenie to otwieracz w postaci „Left For dead” z mrocznym wejściem. Wszystko ładnie opakowane, ale czy naprawdę o to w tym wszystkim chodzi?

Death Angel pozostaje dalej wierny thrash metalowi, dalej gra swoje, ale gdzieś w tym wszystkim uleciał element zaskoczenia i pomysłowość. Wystarczy zapuścić „Killing Season” by zrozumieć o co mi chodzi. Jest to ostry thrash metalowy album o którym szybko zapomnimy, a szkoda bo miało być tak pięknie. Płyta skierowana do maniaków Death Angel i thrash metalu.

Ocena: 5/10

1 komentarz:

  1. Też nastawiłem się na coś bardziej kopiącego po dupsku troche za dużo naobiecywali...

    OdpowiedzUsuń