niedziela, 2 lutego 2025
MARKO HIETALA - Roses From the Deep (2025)
Doczekaliśmy się w końcu nowej muzyki od utalentowanego Marko Hietala, którego nikomu nie trzeba przedstawiać. Znakomity basista, kompozytor, wokalista i utalentowany muzyk, którego stać na wiele. Błyszczał w Nightwish, napędzał Tarot i współtworzył nieco zapomniany Sinergy. Miał troszkę problemów, ale w końcu daje upust emocjom w nowej muzyce. "Roses From the Deep" ukaże się 7 lutego nakładem Nuclear Blast. Skład tworzy oczywiście Marko w roli basisty i wokalisty, Tumoas Wianola jako gitarzysta, Villa Ollila/Bob Engstrand odpowiadają za klawisze, a Anssi Nykanen odpowiada za partie perkusyjne. Doświadczeni muzycy i w efekcie dają ciekawy miks hard rocka, rocka, heavy metalu i troszkę to przypomina momentami ostatni solowy album Bruce'a Dickinsona, gdzie panowało podobne zróżnicowanie muzyki.
W tym wypadku okładka nie wiele zdradza i tutaj magnesem jest nazwisko muzyka, która od razu zachęca by zapoznać się z wydawnictwem. Brzmienie takie idealnie dopasowane do hard rockowej stylistyki. Marko mimo swojego wieku wciąż zachwyca i wciąż potrafi oczarować swoim talentem. Zawartość zróżnicowana i każdy znajdzie coś dla siebie. Płytę otwiera przebojowy "Frankenstein's Wife" i tutaj mamy znakomity miks heavy metalu i hard rocka. Jest troszkę odesłań do lat 70, do tego lekki mrok, a wszystko rozegrane z pomysłem. Piękne otwarcie. Marko i Tarja jednoczą siły w rockowym i nieco progresywnym "Left on Mars", który pokazuje nieco łagodniejsze oblicze. Tym razem utwór nastawiony na emocje. Nowocześnie zagrany "Proud whore' imponuje mrocznym klimatem i ciężkim riffem. Tutaj słychać trochę podobieństwa do ostatniego albumu Dickinsona. Utwór robi wrażenie i nie brakuje mu przebojowości. Dobrze prezentuje się też ballada "two soldiers" i nie zanudza na śmierć, co tylko potwierdza że Marko odnajduje się na każdej płaszczyźnie. Ciekawie wypada orientalny motyw w "Dragon Must Die" i to rozbudowana kompozycja o progresywnym zacięciu. Dużo ciekawych pomysłów tutaj upchano. Intryguje i potrafi poruszyć. Lekki, rockowy "The devil you know" też miły jest w odsłuchu. Sporo patentów z lat 70 można wyłapać w zadziornym "Rebel of the North", gdzie nawet coś z Deep purple słychać. Dalej znajdziemy hard rockowy "Tamikku i podniosły i nastrojowy "Roses From the Deep".
Przychodzi taki dzień, że ma dość ciężkich dźwięków i chce się odprężyć przy lekkich, rockowych dźwiękach. Potrzeba wyciszenia i relaksowanie się przy lekkich, nastrojowych dźwiękach nie raz jest potrzebne i nowy album Marko Hietala sprawdza się w takim momencie. Płyta nastrojowa, rockowa i zróżnicowania. Coś innego i jakże miłego dla ucha. Pozycja godna uwagi i to nie tylko dla fanów talentu Marko.
Ocena: 7.5/10
MAJESTICA - Power Train (2025)
Nie ma nowego Twilight Force, ostatni album Rhapsody of Fire też nie jest idealny, podobnie jak ostatnie dzieło Fellowship, a nowy Gloryhammer nie wiadomo kiedy ukaże się. Nadchodzi za to nowy krążek szwedzkiego Majestica. Tommy Johansson skupił się całkowicie na Majestica, tym samym porzucając bycie w Sabaton. Może nie taka głupia decyzja, bo można całą swoją uwagę skupić na zespole, które jest jego dzieckiem. Talent i pomysły Tommy'ego są dobrze znane i to jeden z najbardziej uzdolnionych muzyków, który nie tylko zachwyca pięknym głosem, świetnymi zagrywkami gitarowymi, ale też świetnymi pomysłami na kompozycje. 5 lat czekania i o to jest "Power train", czyli 3 studyjny album Majestica. Premiera 7 lutego nakładem Nuclear Blast.
W składzie drobne zmiany, bowiem w 2021r dołączył gitarzysta Peter Hjerpe z Mad Hatter. To z nim zmajstrowano nowy materiał. Jego współpraca z Tommym układa się znakomicie i to słychać od pierwszych dźwięków. Pełno tu chwytliwych melodii, troszkę w tym nutki neoklasycznego grania, ale przede wszystkim dominuje podniosłość i epickość. Wszystko w celu utrzymania się przy stylistyce symfonicznego power metalu. W dalszym ciągu czuć taki klimat fantasy, taki świat magii i to taki znak rozpoznawczy Majestica. Tommy to wiadomo geniusz i potrafi dostarczyć power metal najwyższych lotów. Tak tez jest i tym razem. Każdy aspekt płyty robi ogromne wrażenie. Począwszy od znakomitej okładki, który na długo zapada w pamięci. Pełno detali i smaczków, a do tego jeszcze mocne, czyste brzmienie, które uwypukla każdy dźwięk. Majstersztyk.
Płyta jest zróżnicowana, naładowana hitami, wyrazistymi riffami, chwytliwymi melodiami i nie sposób oderwać się od tej muzyki. Całość przemyślana i dojrzała. Kto kocha takie klimaty, to od razu poczuje zachwyt. Płyta trwa 47 minut i zawiera 10 kawałków. Pierwszy to rozpędzony "Power Train" i to rasowy killer w stylizacji symfonicznego power metalu. Co za energia, przebojowość i tutaj brzmi to obłędnie. Klasa sama w sobie. Znajomo brzmi motyw przewodni w "No pain, No gain", który przypomina najlepsze hity Gamma ray, Stratovarius czy Helloween. Prawdziwe cudo i sieje zniszczenie. Podobne emocje wzbudza drapieżny "Battle cry" i sam refren troszkę zalatuje Hammerfall. Cudo i można słuchać na okrągło. Niby brzmi to wszystko znajomo, ale jest zagrane z polotem i pomysłem. Początek niszczycielski i zobaczymy co jest dalej. "Megatrue" stonowany, bardziej marszowy i epicko. Słychać wpływy Sabaton, ale też coś z Manowar, czy też Black Sabbath ery Tony Martina. Klimat fantasy i pełen słodkości symfoniczny power metal wraca w "My epic Dragon", który mocno inspirowany jest twórczością Rhapsody of Fire czy Twilight Force. Kolejny szybki power metalowy killer to "Thunder Power" , a "Story in the night" potrafi podziałać na zmysły i emocje. Słychać w tych kawałkach wpływy Stratovarius. Nieco słodszy jest "Victiorious" przemyca elementy Sonata Arctica, Stratovarious czy właśnie Victiorious. Taki pozytywnie zakręcony power metal. Na koniec mamy "Alliance Anthem" i znów prawdziwa dawka power metalu z najwyższej półki i tutaj jest wszystko. Energia, ostry riff, niszczący refren i przepiękne solówki. Uczta dla fanów gatunku.
Majestica już zagrzała swoje miejsce w power metalowym światku i Tommy znów pokazał swoją klasę. To prawdziwy czarodziej, który potrafi stworzyć coś niezwykłego, a do tego jest utalentowanym gitarzystą i charyzmatycznym wokalistą. Prawdziwy lider, który wie co chce i jak to zrealizować. "Power Train" to faktycznie rozpędzony pociąg, który nie zatrzymuje się i niszczy wszystko na swoje drodze. Prawdziwa perełka!
Ocena: 10/10
sobota, 1 lutego 2025
BLACKSLASH - Heroes, Saints & Fools (2025)
Czas nieubłaganie szybko leci i taki Blackslash nie tak dawno był młodym zespołem debiutującym na niemieckiej scenie metalowej. Teraz po 18 latach mają już jakąś renomę i wydali w sumie 5 albumów, z czego najnowszy zatytułowany "Heroes, saints & fools". Tu nie ma niespodzianki, bowiem Blackslash dalej trzyma się swojego opracowanego stylu. Klasyczny heavy metal z nutką speed metalu i dużo patentów Iron maiden, co było ich takim znakiem rozpoznawczym. Cieszy na pewno fakt, że band dalej gra na wysokim poziomie i nie próbuje się na siłę zmieniać. Skoro formuła się sprawdza to po co to zmieniać.
Podobieństwa do poprzednich płyt można już dostrzec patrząc na frontową okładkę nowego dzieła. Samo brzmienie również nie zmienia się i dalej jest zadziorne i mocno wzorowane na latach 80. Ten schemat się powtarza i to akurat spory plus. Nikt nie liczył na zmiany, a właśnie na kontynuacje. Lata lecą, a wokalista Clemens Haas wciąż śpiewa z pasją i dbałością o detale. Dzięki niemu czuć ten klimat lat 80. Sekcja rytmiczna mocno wzorowane na scenie brytyjskiej, zwłaszcza Iron maiden i to słychać od pierwszych dźwięków. Nowy album to też nowe partie gitarowe duetu Christian Haas/ Daniel Holderle, którzy grają swoje i skupiają się na chwytliwych melodiach i prostych motywach. Nie ma w tym za grosz oryginalności, ale zabawa jest przednia. Słucha się tego bardzo przyjemnie i każdy dźwięk jest dopracowany.
Zawartość to 44 minuty materiału, który oddaje to co najpiękniejsze w muzyce Blackslash i już otwierający "Heroes, Saints and fools" od razu daje wyraźny sygnał, czego mamy się spodziewać. Dalej mamy rozpędzony "Tokyo", który jest dobrym hołdem dla twórczości Iron maiden z pierwszych płyt. Heavy metal pełną gębą i do tego ten klimat lat 80. "Sacrificed" zachwyca pracą gitar, drapieżnością i przebojowym stylem. Murowany hit! Nieco stonowany i marszowy "Life After Death" to kolejny dobrze przemyślany i zaaranżowany kawałek. Znów band odsyła nas do twórczości Iron maiden. "The Watcher" promował album i czuje się jakby słyszał zaginiony klasyk "Seventh son of the seventh son". Co za energia, pomysłowość i wykonanie. Rasowy killer i jeden z najlepszych momentów na płycie. Rozpędzony "Die by the blade" też zachwyca i pokazuje, że można wykorzystać ograne patenty i dostarczać sporo frajdy słuchaczowi. "Where are we heading to" to nastrojowa ballada o rockowym zacięciu i potrafi złapać za serce. Zamykający "Maniacs and madmen" to kolejny energiczny hicior. Stara szkoła heavy/speed metalu rządzi.
Blackslash robi swoje i znów sieje zniszczenie. Klasyczne patenty, sporo energii, przebojowości i chwytliwych melodii, a do tego pełno wpływów Iron maiden. Kolejny świetny album w dyskografii Niemców.
Ocena: 9/10
Subskrybuj:
Posty (Atom)