wtorek, 19 kwietnia 2022

CRISIX - Full HD (2022)


 "Full HD" to już 6 album w dorobku hiszpańskiej formacji Crisix. Całkiem niezły dorobek patrząc na fakt, że panowie działają od 2011r, Najnowszy album ukazał się 15 kwietnia nakładem wytwórni  Listenable Records. Okładek dziwna i może nawet odpychająca słuchacza. Dałem szansę i nie żałuje, bowiem dostałem w zamian jeden z najlepszych albumów thrash metalowych roku 2022, a może i nawet najlepszy.

Płyta pewnie podzieli słuchaczy. Jednym spodoba się styl w którym obraca się band, a niektórym może się nie spodobać forma podania thrash metalu przez tą młodą i ambitną grupę. Crisix ma odpowiednie wyszkolenie techniczne i nie boi się momentami stawiać na taki techniczny thrash metal, ale ich muzyka miejscami jest bardziej pokręcona. Dlaczego? Gdzieś tam wdzierają się klimaty punkowe, gdzieś tam jest w tym wszystkim brutalność. Miewam dziwny gust i akurat to co tutaj usłyszałem powaliło mnie. Jest agresja, jest urozmaicenie, jest  zadziorny i pełen pasji głos Juliana Baza, który jest jedną z atrakcji Crisix. Kawał dobrej roboty odwalają gitarzyści, bowiem zarówno Albert jak i Marc nie próbują na siłę kopiować kogoś. Szukają własnej drogi i chwała im za to. Jasne usłyszymy echa Exodus, Overkill,  Anthrax czy Ultra- Violence, ale nie ma mowy o kalce. Wszystko składa się w spójną całość, a najlepsze jest to że to nie jest jakaś bezmyślna łupanina na jedno kopyto. Cały czas się coś dzieje i w zasadzie każdy poszczególny utwór to rasowy killer i uczta dla fanów gatunku.

Na płycie znajdziemy 11 kompozycji i daje nam to nie całe 45 minut. Otwarcie "The many licit Paths" jest dość tajemnicze i na początku nie brzmi to jak thrash metalowy utwór. Wejście gitar i wokalu sprawiło, że serce szybciej zabiło. No jest moc i panowie nawet się nie kryją z tym. Szczęka mi opadła przy energicznym "Extreme Fire Hazzard" i tutaj gitarzyści dają czadu. Pomysłowy riff i duża ilość agresji sprawiają, że to jeden z najlepszych utworów na płycie. Thrash metal w czystej postaci. Nieco bardziej stonowany i toporniejszy "Full Hd" pokazuje nieco inne oblicze zespołu, ale wciąż band dostarcza nam muzyki na wysokim poziomie. Płytę promował niezwykle melodyjny "Macarena Mosh", który również oddaje wszystko to za co kocham thrash metal. Co za energia i dobrze rozplanowane partie gitarowe. Panowie znają się na rzeczy. Kolejne rasowe killery to "Speak your truth" czy "beast". Sporo dzieje się też w urozmaiconym "Shonen Fist", który również ma ciekawe przejścia. "W.N.M united" to encyklopedyczny przykład jak grać thrash metal, a miłym dodatkiem jest pokaźna liczba gości w tym kawałku, a wszyscy oczywiście reprezentujący nowe pokolenie thrash metalu. Całość wieńczy kolejny killer na krążku, a mianowicie "Escape the eletric fate", który idealnie podsumowuje to co działo się na płycie.

Jakoś nie miałem bliższej styczności z Crisix, ale już widzę, że mam czego żałować. Band ma ciekawe podejście do tematyki i stać ich na to by grać na wysokim poziomie. Album niezwykle dynamiczny, agresywny, ale nie brakuje też ciekawych i wciągających melodii czy atrakcyjnych solówek. Płyta niezwykle dopracowana w każdy aspekcie i bardzo dojrzała. Crisix może być dumny z "Full HD" i płyta po prostu sieje zniszczenie. Ja jestem na tak! Kto przyłącza się do chwalenia nowego dzieła Hiszpanów?

Ocena: 9.5/10

niedziela, 17 kwietnia 2022

SHAMAN - Rescue (2022)

W roku 2018r Shaman reaktywował się w klasycznym składzie i miło było znów zobaczyć Andre Matosa w tym zespole. W końcu poza Angrą, to właśnie w Shaman błyszczał i nagrał równie świetną muzykę, która przetrwała po dzień dzisiejszy. Matos tragicznie odszedł, a Shaman postanowił nie poddawać się i dalej tworzyć nową muzyką.  Wokalistą został Alirio Netto z Avalanch, a klawiszowcem Fabio Ribeiro, który grywał z Andre Matosem. Czy bez Matosa może się to udać?  Odpowiedź znajdziemy na najnowszym krążku zatytułowanym "Rescue". Płyta ukaże się 18 maja nakładem wytwórni King Records.

Shaman o dziwo trzyma się swojego stylu i choć nie ma Matosa, to jednak słychać że to Shaman. Band oczywiście nie zmiennie gra progresywny metal z nutką power metalu. Nowy skład daje radę i muszę przyznać, że jest hołd dla starych płyt z Matosem. Wyrazy uznania dla wokalisty Netto, bowiem na tej płycie daje czadu i wnosi sporo świeżości. Ma talent i technikę na miarę Andre Matosa i ta jego barwa pasuje tutaj idealnie. Brzmienie soczyste, oddające w pełni klimat brazylijskiej sceny metalowej. Kto kocha progresywny metal ten szybko odnajdzie się na tej płycie, bowiem pełno tu pokręconych melodii i złożonych motywów. Dzieje się sporo, choć czasami jest troszkę dla mnie za spokojnie, przez co brakuje mocy i odpowiedniej dynamiki. Słuchając zawartości można momentami poczuć się jakby to był kolejny album zespołu Angra. Wokalista wymiata, a jak reszta zespołu? Sekcja rytmiczna mocna, pełna urozmaicenia i cały czas trzymają wysoki poziom. Troszkę ospale momentami gra gitarzysta Hugo i brakuje tutaj momentami jakiegoś zrywu i czegoś mocniejszego. Duży plus za klimat i szeroki wachlarz dostarczanych dźwięków. Dla fanów progresywnych dźwięków będzie to z pewnością uczta.

Jest na płycie kilka wartościowych perełek. Jedną  z nich jest przebojowy "Time is running out", który mimo progresywnej oprawy imponuje szybkością, zadziornością i power metalową stylistyką. Tak to jest petarda i przykład, że Shaman wciąż stać na świetne kompozycje. Dużo dzieje się w rozbudowanym "The i inside", w którym też doszukamy się elementów power metalowych, co mnie bardzo cieszy. Kolejny pozytywny kawałek na tej płycie. Nie przeszkadza mi też nieco komercyjny, nieco rockowy "Dont let it rain". Jest to nawet ciekawe rozegrane i jest w tym jakiś pomysł. Shaman potrafi wykreować tajemniczy klimat i bawić się konwencją progresywnego power metalu i taki pokręcony "The spirit" to znakomity przykład tego. Jednak mimo kilku perełek jest kilka zbędnych kawałków i słabszych momentów. Taki "What if" czy nijaki "Resilence" to są właśnie przykłady takich wpadek.

Okładka nasuwa na myśl stare płyty Shaman. Nie ma Andre Matosa, a band stara się pozbierać i dalej funkcjonować. Wokalista robi kawał dobrej roboty i znakomicie oddaje hołd dla Andre. Ma to coś w swoim głosie i potrafi czarować. Band grać potrafi i potrafi też komponować świetne kawałki co słychać na tym albumie. Czego zabrakło? Ano dość pomysłów na cały album i przez to dostajemy nierówny album, który pod koniec nieco nudzi swoją formą. Fani progresywnego metalu na pewno powinni obczaić.

Ocena: 7/10
 

sobota, 16 kwietnia 2022

SKULL FiST - Paid in full (2022)


 Czy nam się podoba czy nie to kanadyjski Skull fist na stałe zagrzał sobie miejsce jako przedstawiciel NWOTHM i w ich muzyce nie brakuje patentów stricte heavy metalowych, nie brakuje też elementów speed metalu. Niby nie odkryli ameryki to jednak pokazali co może zdziałać pasje i miłość do metalu. Do tego wysoki poziom wyszkolenia technicznego i już można dość sporo osiągnąć. Skull Fist  działa od 2006 roku i już zrobił całkiem sporo. Ich debiut był jednym z gorętszych albumów roku 2011 i jednym z ciekawszych debiutów na przestrzeni kilkunastu lat. Potem bywało różnie, ale ich ostatni krążek "Way of the road" równie wywołał u mnie bardzo pozytywne emocje. Teraz po 4 latach wracają z nowym albumem zatytułowanym "Paid In Full". Nie patrząc na zawartość już można z miejsca okrzyknąć ten krążek jedną z ważniejszych premier roku 2022. Pytanie, czy warto było czekać ?

Uspokoję na wstępie, że panowie nie idą w thrash metal, czy jakiś glam metal i dalej są wierni swojej stylistyce. Jest szybko, przebojowo i bardzo dynamiczne. Nie brakuje ciekawych melodii i wciągających riffów. Band chciał troszkę nas oszukać i nieco stworzyć coś na miarę debiutu i ten zabieg nawet im wychodzi bo płytę miło się słucha i czasami serce zabije przy danym dźwięku. Nie jest to może ich najlepszy album, ale wstydu im również nie przynosi. Trochę dziwne, że album jest taki krótki bo trwa zaledwie 33 minuty.

Oczywiście Zach Slaughter dwoi się i troi by album był atrakcyjny i nie nudzi swoją oklepaną formułą. Nie jest źle, ale też są pewne nie dociągnięcia. Na pewno brzmienie jest zadziorne i nasuwa klimat lat 80, co jest zabiegiem zrozumiałym. Jak można się już do czegoś przyczepić to do zawartości. Tytułowy "Paid in full" otwiera album i tu trochę jest zaskoczenie. Utwór jakiś taki bardziej hard rockowy i niczym specjalnym nie wyróżnia się. Brakuje mocy i tego charakteru Skull fist. Energia pojawia się w "long, long live the fist" i tutaj już mamy taki szybki i melodyjny Skull fist z debiutu. Banalna melodia  i oklepane patenty, ale sprawdza się i band wykorzystał sentymentalne przywiązanie do świetnego debiutu. Też nie do końca przemawia do mnie stonowany "Crush, kill the destroy" z elementami Judas priest czy accept. Niby klasyczny riff, ale wszystko jakieś takie ospałe.Dobrze wypada też bardziej zadziorny "Blackout" i to jest prawdziwy przebój, który zapada w pamięci. "Madman" jakoś nie brzmi jak Skull fist, ale też jego forma i aranżacje sprawiają że wyróżnia się na tle całości i zasługuje na uwagę słuchacza. Końcówka płyty to już taki klasyczny Skull fist w najlepszym wydaniu i zarówno "Heavier than metal" jak i "For the last time" sieją tutaj zniszczenie.

Czy to nie jest dziwne, że płyta trwa 33 minuty a pojawiają sie momenty słabsze, czy znużenia? To nie jest dobry znak, na szczęście takich momentów jest mało i dominują pozytywne emocje. Mamy przecież echa debiutu,a  sam album to taki typowy Skull Fist. Nie ma ideału i nie ma powtórki z debiutu, ale byłbym kłamcą, gdybym napisał że płyta jest nudna i nie warta uwagi. W rankingach przepadnie, ale zasługuje na uwagę i pewnie nie jednemu fanowi dostarczy sporo frajdy.

Ocena: 7/10

piątek, 15 kwietnia 2022

UDO DIRKSCHNEIDER - My way (2022)


 Udo Dirkschneider skończył właśnie 70 lat i to jest jedna z największych ikon w heavy metalu. Nic już nie musi udowadniać, to jednak na starość zaskakuje różnymi pomysłami. Był album Udo z Orkiestrą, powstał band o nazwie The old gang, gdzie mamy starych znajomych, a w utworach pojawiały się 3 głosy. Dodatkowo powstał band Dirkschneider, gdzie Udo grał tylko hity Accept. No to już tylko brakowało bandu o nazwie Udo Dirkschneider.  Doczekaliśmy się pierwszej solowej płyty Udo i tylko szkoda, że "My way" to zbiór coverów. Lepszych i gorszych. Niby mamy ciekawy rozstrzał stylistycznie to jednak całość brzmi jak kolejny album Udo. Te charakterystyczny gitary, sekcja rytmiczna i tej nie powtarzalny głos Udo. Niby wszystko jest tak jak być powinno, to jednak to wciąż tylko "ciekawostka".

Trochę za późno na taki album bo już głos Udo nie taki jak kiedyś. Mamy przeróżne covery, ale mnie w sumie najbardziej poruszyły covery tych zespołów, na których sam się wychowałem. Płytę promował cover Queen i akurat "We will rock You" brzmi świeżo i pomysłowo. Jest pazur i moc z płyt Udo. Kultowy "Man on the silver mountain" też ma swój styl, ale uleciała magia, a głos Udo trochę nie pasuje mi do tego kawałka. Plus jest taki, że każdy utwór jest przesycony stylistyką Accept/Udo i charakterystyczny głos Udo robi tu sporą robotę. Z repertuaru Ac/Dc wybrano "T.N.T" i trochę szkoda że nie wybrano np "Thunderstruck" czy "Hells Bells" bo głos Udo lepiej by pasował do właśnie takiego kawałka z czasów Briana Johnssona. Na wyróżnienie zasługuje też cover The Sweet czy Scorpionsów, ale najlepszy z tego wszystkiego dla mnie okazał się "Hell bent for leather" Judas Priest. No to jest to. Jest pazur, drapieżność, świetnie dopasowany głos i ten Udo, który przecież od zawsze czerpał z Judas Priest. Tak to jest petarda.

Dobrze się tego słucha i zaspokaja ciekawość fanów głosu Udo Dirkschneider. Przecież nie jeden fan Accept chciał usłyszeć głos Udo w kawałkach Ac/Dc czy Judas Priest. Marzenia się czasem spełniają. Płyta warta obczajenia, ale to już raczej czysta rozrywka aniżeli jakieś przezywanie zawartości pod względem czysto artystycznym.

Ocena: 6.5/10

czwartek, 14 kwietnia 2022

RONNNIE ROMERO - Raised on Radio (2022)


 Ronnie Romero to już prawdziwa żyjąca legenda i jeden z najlepszych wokalistów rockowych, tylko ostatnio trochę go za dużo. To pojawił się w Sunstorm, to śpiewa u boku Micheala Schenkera, Ritchiego Blackmore;a, to jest w Coreleoni, Vanderberg to jeszcze oczywiście śpiewa w Lords of Black czy The ferryman. Oj co raz więcej tych projektów, to do tego wszystkiego jeszcze trzeba dodać "Raised on Radio", czyli pierwszym solowym albumie Ronniego. Płytę można traktować w sumie jako ciekawostkę, aniżeli jakiś przejaw geniuszu muzycznego. Tak, Ronnie tylko potwierdza że jego głos do wszystkiego pasuje.

Ten album to hołd dla zasłużonych rockowych formacji i Ronnie stara się tchnąć w te kawałki nieco nowego życia i całkiem mu to wychodzi. Wspiera go gitarzysta Srdjan Brankovic, który też potrafi grać na całkiem udanym poziomie. Troszkę te covery nieco ograniczają gitarzystę, ale może jeszcze będzie okazja wykazać się. Wszystko jest tak jak być powinno i w sumie obyło się bez niespodzianek. Oczywiście jest klasyka jak choćby "Since ive been loving You" z repertuaru Lez Zeppelin czy znakomity "Gypsy" Uriah Heep. W takich klimatach Ronnie czuje się swobodnie i potrafi czarować swoim głosem. To jest to! Mamy też klasykę spod znaku Foreigner czy queen i w każdym z tych kawałków Ronnie błyszczy. Słychać, że to są inspiracje które go ukształtowały jako muzyka, wokalistę. Na wyróżnienie zasługuje "No smoke without fire", który jest po prostu świetny z głosem Ronniego. 


Dobrze się tego słucha, ale to wciąż album z coverami, który traktuje jako ciekawostkę, aniżeli jakieś metalowe święto i powód do ekscytacji. Zobaczymy gdzie teraz usłyszymy Ronniego? Może Avantasia? Byłoby miło!

Ocena: 7/10

RAVE IN FIRE - Sons of lie (2022)


 Kiczowata okładka, wyraziste logo i już na wstępie można wyczuć klimat lat 80, kiedy spojrzy się na frontową okładkę "Sons of Lie". Muzycznie to również wycieczka do tamtego złotego okresu heavy metalu. Ta młoda kapela nie boi się czerpać z twórczości Warlock, Steelover czy Scorpions. Działają od 2015 ri dopiero teraz udało się im zaprezentować światu swój debiutancki album. 

Płyta jakich wiele, która opiera się na oklepanych patentach i schematach wypracowanych w latach 80. To co znajdziemy to solidną mieszankę hard rocka i heavy metalu i nic ponadto. Kapela wyróżnia się z pewnością za sprawą wokalistki Seleny Perdigeuro, który nadaje całości charakteru i drapieżności. Troszkę gorzej jest z partiami gitarowymi Jonjo, który niczym specjalnym nie zaskakuje i gra dość ostrożnie, nawet jakoś tak przewidywalnie. Dostajemy solidnie zagrany materiał i momentami wdziera się monotonność, co trochę szokuje patrząc na długość materiału. Jest kilka udanych kompozycji, jak choćby "Shout", który zaraża dynamiką i zadziornością. Może jest to i wtórne, ale jest radość z grania i sam kawałek szybko zapada w pamięci. Dominuje ogólnie stylistyka hard rockowa co słychać w "Set me free", "Bite the Fire" z wyraźnymi wpływami Scorpions czy przebojowy "Memories".

To żywy przykład, że samo nawiązanie do kultowych kapel i lat 80, to trochę za mało. Trzeba mieć w zanadrzu ciekawe pomysły na utwory. Tutaj dostajemy solidną muzykę, ale nic ponadto. Wszystko jest oklepane, wtórne i bez elementu zaskoczenia. No nie wzbudza to większych emocji.

Ocena: 5.5/10

środa, 13 kwietnia 2022

NAZARETH - Surviving The Law (2022)

 

Szkocki Nazareth to żyjąca legenda i jeden z najlepszych zespołów hard rockowych jakie kiedykolwiek powstały. Złote lata przypadły, kiedy stanowisko wokalisty pełni Dan McCafferty i co do tego fani na pewno są zgodni. Dla niektórych Nazareth zakończył się kiedy odszedł wieloletni wokalisty grupy i pomijają dalsze losy tej grupy.Czasy kiedy wokalistą był Osborne czy właśnie obecny  Carl Sentance są równie ciekawe i godne uwagi. Teraz po 4 latach przerwy band wydaje następce "Tattooed on my brain" i muszę przyznać że "Surviving the law" wstydu grupie nie przynosi. Powiem nawet, że szokuje tym że band z takim stażem jest wstanie nagrać tak udany album hard rockowy. To się ceni.

Carl to urodzony hard rockowy wokalisty i nie brakuje mu charyzmy ani pazura w jego głosie. Ma w sobie to coś, co dodaje uroku Nazareth. Nowy album nie szokuje może stylistyką, bowiem band dalej trzyma się hard rocka, choć jest klasycznie, to brzmi to wszystko świeżo i współcześnie. Panowie znają się na rzeczy i gitarzysta Murrison wygrywa naprawdę ciekawe partie gitarowe. Już otwierający "Strange Days" jest niezwykle atrakcyjny w swojej formie. Klasa sama w sobie i to się nazywa idealny hard rock. Mocny riff, wciągająca melodia i zadziorny refren. Ten kawałek to wszystko ma. Band przyspiesza w "runaway" i tutaj momentami można poczuć echa Deep Purple, a przede wszystkim klimat lat 80. Ileż klasyki jest w pomysłowym "Better leave it out" który wyróżnia się ciekawą linią melodyjną i partiami gitarowymi. Nieco bluesowy "Sweet kiss" też potrafi zapaść w pamięci. Jest sporo hard rockowych perełek jak choćby "love breaks" czy rozpędzony "Sinner".

Na pewno jest to udany hard rockowy album i jest do czego wracać, choć nie obyło się bez  minusów. Płyta wg mnie jest za długo i trochę nie równa. Pojawiają się wypełniacze czy nieco słabsze momenty, ale jest na tyle dobrego materiału, że jednak ostatecznie płyta wzbudza pozytywne emocje i zachęca by do niej wracać, a to już "Coś".

Ocena: 8/10

niedziela, 10 kwietnia 2022

CHEMICIDE - Common Sense (2022)

"Common Sense" to już 4 album formacji Chemicide i jest to z pewnością jeden z ciekawszych albumów thrash metalowych jakie pojawiły się na początku roku 2022. Kapela pochodzi z Kostaryki i działa od 2008r, a w ich muzyce można usłyszeć wpływy Sodom, czy Havok. To już z pewnością zachęca by sięgnąć po ten album.

Ten kto szuka oryginalności, czegoś nowego, ten tego tutaj nie znajdzie. To płyta skierowana dla maniaków thrash metalu, którzy szukają brutalności, szybkich riffów i mocnego uderzenia. Atrakcją tutaj bez wątpienia są ciekawie rozplanowane partie gitarowe Frankiego i Sebastiana. Panowie stawiają na agresję, szybkość i klasyczne rozwiązania. Nie ma może większego urozmaicenia, ale nie przeszkadza to w odbiorze. Czasami trzeba odpalić właśnie taki brutalny i agresywny thrash metal jak ten zaprezentowany w otwierającym "Self Destruct". W podobnym stylu utrzymany jest ""Lunar Eternity" i miło że panowie czerpią garściami od Sodom czy Kreator. Kolejny killer na płycie to bez wątpienia "False Democracy", a "Color Blind" potrafi zauroczyć mrocznym klimatem.

Solidna porcja thrash metalu, gdzie liczy się agresja, szybkość i klasyczne rozwiązania. Chemicide nie odkrywa niczego nowego. To muzyka skierowana do maniaków thrash metalu, którzy nie ma ją nic przeciwko na oklepane motywy spod znaku Sodom czy Havok. Ważna pozycja dla fanów takiego grania.

Ocena: 8/10
 

TREAT - The Endgame (2022)

Treat to kolejny zasłużony hard rockowy band, który w tym roku wydał swój nowy krążek. "The Endgame" to już 9 album w ich karierze. Ten szwedzki band działa od 1981r i najlepsze lata ma już dawno za sobą, to jednak "The endgame" wstydu im nie przynosi i śmiało można zaliczyć do udanych wydawnictw.

Mocnym atutem Treat jak i tej płyty to bez wątpienia wokalista Ernlund, który ma odpowiednią manierę do hard rockowej stylistyki. To dzięki niemu album jest łatwo przyswajalny i przebojowo. Momentami może nieco zbyt łagodnie czy nieco komercyjnie, ale jest też sporo ciekawych kompozycji. Otwierający "Freudian Slip", zadziorny "Rabbit Hole" z elementami starego Def Leppard to przykłady naprawdę dobrych utworów.  Hitów też nie brakuje i taki chwytliwy "Sinbiosis" najbardziej wyróżnia się pod tym względem. Stonowany i z atrakcyjnymi klawiszami "Dark to light" to kolejny mocny punkt płyty i partie gitarowe Andersa Wilkstroma są tutaj pomysłowe i godne odnotowania."Magic" czy balladowy "My parade" to nieco słabsze kawałki i te wolniejsze momenty są tutaj troszkę nudne. Riff z "Jesus from Hollywood" to kolejny ciekawy smaczek na tej płycie.


Zgrabnie przygotowane brzmienie i duża dawka soczystego hard rocka sprawiają że ta płyta może się podobać. Panowie zadbali o ciekawy materiał i nie zabrakło też wpadających w ucho hitów. Jest może nie równo i może nieco komercyjnie momentami, ale to wciąż solidny hard rock, który mogę śmiało polecić.

Ocena: 7/10
 

sobota, 9 kwietnia 2022

COBRAKILL - Cobrator (2022)


 Odstraszająca okładka. Kicz bije po oczach, ale przynajmniej wiadomo co nas czeka. Lata 80 i mieszanka hard rocka i heavy metalu. "Cobrator" to debiutancki krążek niemieckiej formacji Cobrakill, która działa od 2020r. Warto wiedzieć, że band nie kryje swoich zamiłowań do Judas Priest, Motley Crue, Wasp czy Twisted Sister. Nic odkrywczego tutaj nie znajdziemy, ale rozrywkę na przyzwoitym poziomie to i owszem.

Trzon tej formacji to gitarzyści Randy white i Tommy Gun, którzy stawiają na proste i wpadające w ucho motywy. Nie ma w tym za grosz oryginalności, ani też nadzwyczajnego, ale dobrze się tego słucha. Jasnym punktem Cobrakill jest wokal i tutaj świetnie spisuje się charyzmatyczny Nick Adams. To właśnie jego głos jest tutaj ozdobą i często przesądza o atrakcyjności danej kompozycji. Już na samym starcie w "Silver Fist" błyszczy i pokazuje kto tutaj rządzi. Klasycznie brzmi taki zadziorny "Deathstalker", który przemyca sporo patentów Judas Priest, co nie jest wcale takie złe. Band przyspiesza w dynamicznym "Desperados". Oczywiście są i słabe punkty i do nich zaliczam choćby "We ve just begun", który nic nie wnosi do zawartości.

Płyta jakich wiele to na pewno. Jest to solidny porcja hard rocka z nutką heavy metalu w klimatach lat 80 i brzmi to klasycznie.  Problem tkwi w tym, że to wszystko już było i to nie raz w lepszej oprawie. Na pewno płyta do odnotowania, do zapoznania się, bo jest to naprawdę niezła rozrywka, ale nic ponadto.

Ocena: 6/10

SAINTS 'N" SINNERS - Rise ot the Alchemist (2022)


 Turecki Saints Sinners długo kazał czekać swoim fanom na drugi pełnometrażowy krążek. "Rise of the alchemist" ukazuje się 9 lat po wydaniu debiutu. Nie ma rewolucji, nie ma zaskoczenia, bowiem dostajemy kontynuację tego co mieliśmy na debiucie, czyli solidny heavy/power metal i w sumie nic ponadto.

Wszystko zagrane jest ostrożnie, bez jakiś eksperymentów, ale też bez jakiejś pomysłowości. To płyta do posłuchania na raz i w sumie zapomnienia.  11 minutowy "Rise of the Alchemist" ma sporo ciekawych momentów, ale jako kolos troszkę za długi i na dłuższą metę troszkę przynudza. Jest kilka perełek jak choćby melodyjny "Signs of the things to come", który przypomina stare dobre kawałki Dreamtale. Rasowy power metalowy song. Podobne emocje wywołuje rozpędzony "Ivory Tower" czy nieco Helloweenowy "Saviour of the Damned". Te kawałki błyszczą i jeszcze do tego wokalista Mahmet, który momentami brzmi troszkę jak Dickinson czy Kiske. Utalentowany wokalista i to on jest motorem napędowym tej formacji. Jest też sporo słabszych momentów jak "Dreamer" i to jest największy problem, że płyta jest nie równa i pojawiają się wypełniacze.

Kilka momentów, kilka świetnych kawałków i znakomity wokalista to troszkę za mało, żeby siać postrach na scenie power metalowej. Oczywiście kapela ma potencjał, ale jakoś go nie wykorzystuje. Szkoda, może następnym razem powstanie coś ciekawszego? Płytę oczywiście warto posłuchać, na pewno każdy znajdzie coś dla siebie.

Ocena: 6.5/10

BLACK SWAN - Generation Mind (2022)


 Miło widzieć, że hard rockowy Black Swan stworzony przez supergwiazdy to nie był jednorazowy skok w bok owych muzyków. Band wrócił z drugim albumem i "Generation Mind" to był jeden z najbardziej wyczekiwanych albumów przeze mnie. Wychowałem się przy dźwiękach Scorpions, Rainbow, Foreigner, Dokken, czy Dio. Ten band oddaje hołd dla starego dobrego hard rocka lat 80 i "Generation Mind" to płyta o wiele ciekawsza niż debiut i z pewnością porwie nie jednego słuchacza. Wiem na pewno, że to jedna z najlepszych płyt tego roku.

Ta płyta tak naprawdę ma wszystko. Klimatyczna okładka, soczyste i krystaliczne brzmienie, mamy też romantyczne i pełne finezji partie gitarowe Reba Beacha, którego znamy z Whitesnake.  Kawał dobrej roboty robi z pewnością niezwykły Robin McAuley, którego głos idealnie współgra z zwartością i z tym co band gra. Gwiazdorski skład uzupełnia basista Jeff Pilson z Foreigner i perkusista Matt Starr z Mr. Big. Płyta hard rockowa, o lekkim heavy metalowym zabarwieniu i tutaj jest wszystko przemyślane. Każdy utwór potrafi oczarować i zabrać nas do lat 80.

Zaczynamy od intra "before the light", który jest popisem Reba, który czaruje swoją grą. Przyspieszamy w "She hides behind" i to jest prawdziwa perełka. Wyrazisty riff, mocne uderzenie sekcji rytmicznej i przebojowy refren. Nie ma się do czego przyczepić. Klasycznie i nieco oldscholowo jest w nastrojowym "Generation mind".  Więcej heavy metalu można uświadczyć w cięższym i nieco mroczniejszym "Eagles Fly". Ach ta gra Beacha i niesamowity wokal Robina. Po prostu "wow" i owacje na stojąco. Tu mógłby nawet lecieć pop, a ponowie i tak by to zmienili w złoto. "See you cry" brzmi troszkę jak mieszanka Whitesnake i wczesnego Def leppard. "Killer on the loose" z koeli przypomina twórczość Scorpions z naciskiem na "Big city nights". Już sam riff jakoś tak bliźniaczo brzmi. Klimaty Foreigner czy whitesnake udało się uchwycić w spokojniejszym "how Do you feel?". Więcej energetycznego grania znajdziemy w "Long way down" czy "Wicked the day".

"Generation mind" to prawdziwa uczta dla fanów hard rocka z nutką heavy metalu. Każdy kto kocha Foreigner, Whitesnake, Scorpions, Dokken, Rainbow  czy Dio szybko się odnajdzie w świecie Black Swan. Dojrzała i przemyślana muzyka, która potrafi poruszyć swoim stylem i jakością. Prawdziwa perełka.

Ocena: 9/10

DESTRUCTION - Diabolical (2022)

"Born to Perish" to jeden z najlepszych albumów Destruction, to też oczekiwania względem "Diabolical" miałem ogromne. Wstydu nie ma, Destruction porażki nie poniósł, ale nie doznałem takiego szoku i euforii jak w przypadku "Born to Perish". To wciąż wysokiej klasy thrash metal i nawet nie przeszkodziła zmiana składu w nagraniu kolejnej udanej płyty.

Nie ma Mike w składzie, jest natomiast równie doświadczony Martin Furia. Panowie dalej grają swoje i dalej stawiają na klasyczny thrash metal z dużym naciskiem na agresywne i melodyjne riffy. Furią i Damir tworzą zgrany duet gitarowy i to słychać. Problem tkwi raczej w samych pomysłach na utwory. Jest dobrze, nawet bardzo dobrze ale momentami jest troszkę wtórnie i jakby wszystko staje się takie na jedno kopyto. "Diabolical" to rasowy destruction, tylko niczym specjalnym się nie wyróżnia. Już więcej pasji i pomysłowości mamy "no Faith in humanity". Tutaj imponuje forma Randiego, który wnosi sporo dynamyki do kompozycji. Kolejny killer to "hope dies last" i tutaj gitarzyści dają czadu. To jest destruction taki jaki lubię. Wiele dobrego wnosi również zadziorny "Tormented soul"  czy przebojowy "Ghost from the past" i to jest ta mocniejszą stroną albumu.  

Nie ma ani rozczarowania ani 100% zachwytu jeśli chodzi o "Diabolical". Jest to solidny i zadziorny thrash metal, ale jakoś nie sieje takiego zniszczenia jak "born to perish". Troszkę jest zbyt monotonnie i tak trochę na jedno kopyto. Mimo pewnych wad to wciąż bardzo dobry krążek. Schmier trzyma poziom. 


Ocena 8 /10

środa, 6 kwietnia 2022

SATAN - Earth Infernal (2022)


 Każdy fan NWOBHM czy tradycyjnego brytyjskiego heavy metalu dobrze zna markę Satan. Band funkcjonuje od 1979r i choć w tym okresie były przerwy, to jednak trzeba darzyć ten zespół szacunkiem i uznanie za jego wkład w brytyjską scenę metalową. "Earth Infernal" to już 6 album tej grupy i ukazał się nakładem Metal Blade Records 1 kwietnia.

Niby band doświadczony, a jakoś nic specjalnego tutaj nie znajdziemy. To po prostu kolejny album Satan, który skierowany jest do maniaków tego zespołu, aniżeli poszukiwaczy czegoś genialnego w muzyce heavy metalowej. Brzmi to solidnie, ale to istne rzemiosło i w sumie nic ponadto. Wokal Briana Rossa jakiś taki bez ikry, bez mocy i na dłuższą metę po prostu męczy. Pozostali instrumentaliści też nie dają więcej z siebie i wszystko jest bardzo bezpiecznie zagrane. Wtórność i nuda niestety towarzyszy nam. Co z tego, że "Ascendency"  jest zagrany w miarę szybko, jak nie zapada w pamięci. Nijaki "Mercury shadows" też niczym specjalnym się nie wyróżnia. Brak ciekawych melodii i ciekawych aranżacji przedkłada się niestety na jakość płyty. Przyspieszamy w "From second Sight" i znów problem ten sam. To prostu nie rusza. Najciekawiej wypada bardziej przebojowy "The blood ran deep", który wnosi nieco ożywania do tej smętnej zawartości.

Heavy metal bez emocji, bez ikry, zagrany wg utartego schematu. Udziela się brak przebojów, ciekawych riffów czy solówek. Płyta do przesłuchania na raz i do zapomnienia. Fani Satan pewnie nie będą narzekać, bo przecież to typowy album Satan. Może i tak, ale oczekuje od takiej kapeli muzyki na wyższym poziomie. Tutaj tego nie ma.

Ocena: 5/10

wtorek, 5 kwietnia 2022

CAINS DINASTY - The witch & the martyr (2022)


 Po słabszym albumie "Eva" nie skreśliłem hiszpańskiego Cains Dinasty. To jedna z tych kapel, która ma swój własny styl i pomysł na siebie. Nie na co dzień ma się do czynienia z tematyka o wampirach w stylistyce power metalu. Pierwsze albumy, z naciskiem na debiut i "Hollow Earth" to płyty z górnej półki i często do nich wracam. W końcu po 4 latach kapela wraca z nowym materiałem i "The Witch & the martyr" to znów płyta bardziej dopracowana i bardziej atrakcyjna dla słuchacza. Tak band powraca do swoich najlepszych płyt.

Co z tego że okładka może nie porywa klimatem czy jakością, jak w znakomicie oddaje styl grupy i tego co nas czeka po odpaleniu płyty. Oczywiście kto tematykę związana z wampirami ten poczuje się jak w domu. Jaquin i Alejandro  tworzą udany duet gitarowy, który potrafi urozmaicić swoją grę i nie boją się wyzwań. Nie brakuje tutaj wciągających melodii czy mocniejszych riffów.  Gwiazdą tego zespołu jest nie kto inny jak wokalista Ruben Picazo, który ma ciekawą barwę głosu, która pozwala dodać trochę magii do muzyki Cains Dinasty. Właściwy człowiek na właściwym miejscu i bez niego nie byłoby Cains Dinasty.

Płyta ma ciekawy, tajemniczy, nieco mroczny klimat i intro "The rising" jest tego niezbitym dowodem. Otwieracz ma szokować, doprowadzać do euforii i rozrywać słuchacza na strzępy. "Wanderer" to killer i to bez dwóch zdań. Jest energia, jest podniosłość, przebojowość i wszystko to co kocham w power metalu. Jeden z najlepszych utworów Cains Dinasty to na pewno. Zwalniamy w "Two graves", który jest bardziej marszowy, nieco stonowany i momentami czuje się jakbym słuchał Kinga Diamonda. Obłędne są partie wokalne Rubena w zadziornym "Pure Evil". Nieco pokręcony kawałek, ale potrafi dostarczyć emocji słuchaczowi. Kolejna dawka solidnego power metalu pojawia się w melodyjnym "Red Moon" czy rozpędzonym "Blood For Blood", który ma dość intrygujące solówki. Całość wieńczy nieco bardziej rozbudowany i nieco progresywny "strong Again". Mocne uderzenie na koniec z niezwykle przebojowym refrenem.

Cains Dinasty to band, który ma swoje grono słuchaczy i potrafi grać na solidnym poziomie. Tutaj pełnej ekscytacji zabrakło pomysłów na cały album. Momentami wdziera się rutyna i monotonność. Jest kilka perełek, jest zgrany band i niesamowity gardłowy, który napędza ten zespół. Wartościowy album, który trafi nie tylko do fanów zespołu, ale i maniaków power metalu. Nie jest to może płyta roku, ani też najlepszy krążek tej formacji, ale jest to ważny album w ich dorobku, który nie przynosi im wstydu. Ostatecznie pozytywne zaskoczenie względem "Eva".

Ocena: 7/10

niedziela, 3 kwietnia 2022

LORDS OF THE TRIDENT - The offering (2022)


 To była tylko kwestia czasu, kiedy amerykański Lords of the Trident wróci z nowym albumem. Działają od 2008 r, ale już dawno zdobyli uznanie fanów heavy metalu, którzy cenią sobie zadziorne riffy, finezyjne solówki i chwytliwe melodie. Band to faktycznie jeden z tych zespołów, który dumnie reprezentuje ten gatunek muzyczny. "The Offering' to kolejny album z typową dla tego zespołu muzyką. Jest podniośle, momentami epicko, a band pokazuje że idzie swoją własną ścieżką. Do ideału trochę mi brakuje, ale i tak jest to mocna pozycja.

Kocham okładki tego zespołu, bo zawsze przyciągają uwagę słuchacza i zawsze kryją różne ciekawe motywy. Tym razem również z okładki bije znakomity klimat. Brzmienie jest bardziej nowoczesne, bardziej drapieżne. Band tym razem umiejętnie wykorzystuje elementy power metalowe, choć na płycie dominuje heavy metal. Na pewno na plus należy zaliczyć rycerski klimat, a także  niezwykłą charyzmę wokalisty Fanga. Znakomity głos, który sieje zniszczenie zarówno w szybkich kawałkach, jak i tych bardziej klimatycznych. Wszystko pięknie, tylko odnoszę wrażenie że album troszkę jest za długi i troszkę nie równy. Pewne niedociągnięcia nie przyćmiewają charakteru i jakości płyty. To wciąż wysoka półka.

Epickość, podniosłość wybrzmiewa w rozbudowanym otwieraczu "Legend". Już na wstępie band pokazuje jaki w nich drzemie potencjał. Echa power metalu można uświadczyć w dynamicznym i niezwykle melodyjnym "Acolyte" czy pełnym neoklasycznych rozwiązań "These Tower Walls". Na wyróżnienie zasługuje przebojowy "Charlatan" i ten refren po prostu niszczy obiekty. To jest przejaw geniuszu. Podobne emocje wzbudza energiczny i pełen ciekawych rozwiązań gitarowych "Champion".Mocny riff i i mroczny klimat to atuty "the blade", a zamykający "Heart of Ashes" przemyca sporo elementów progresywnych.

Lords of the trident to zespół, który stawia na ciekawe pomysły i bardziej złożone aranżacje. Mają swój styl i nie schodzą poniżej pewnego poziomu. Tutaj jest sporo perełek, ale jest też kilka niedociągnięć, a sam album jak dla mnie troszkę za długi i nie równy. Mimo swoich wad, to wciąż płyta atrakcyjna dla słuchacza i warto ją znać.

Ocena: 8/10

sobota, 2 kwietnia 2022

EVIL INVADERS - Shaterring Reflection (2022)


 Belgijski Evil Invaders zasłynął w sumie z energicznego i nieco oldschoolowego thrash/speed metalu. Pierwsze dwa albumy prezentowały wysoki poziom i też nowy album tej grupy wylądował na liście wyczekiwanych przeze mnie premier. Przyznaje, że liczyłem na solidny, bardzo dobry album, ale band totalnie mnie zaskoczył. "Shattering Reflection" ukazał się 1 kwietnia tego roku i to w moim odczuciu ich najlepszy album i jednocześnie jest to jedna z najlepszych płyt roku 2022.  To nie jest prima aprilis.

Jest tu thrash/speed metal, z którego kapela zasłynęła, jednak band tym razem postanowił dodać większej ilości klasycznego heavy metalu z lat 80. Kapela działa od 2007r i choć to stosunkowo młoda kapela, to drzemie w niej ogromny potencjał. Lider Joe to urodzony wokalista heavy metalowy i jego głos sieje zniszczenie. Pasuje idealnie do thrash/speed metalu, ale też i bardziej heavy metalowych kompozycji, co nie raz tutaj pokazuje na płycie. "Shaterring Reflection" to dzieło doświadczonych muzyków, którzy już mogą pochwalić się doświadczeniem i pomysłowością. Ten album to ich szczytowe osiągnięcie i każdy z muzyków zostawił na płycie serce, pot i łzy. Słychać to zaangażowanie i frajdę muzyków i to od pierwszych sekund. Nic nie jest wymuszone, a dźwięki które wydostają się z głośników po prostu wpadają szybko w ucho i uzależniają.  Na nowym krążku atrakcją jest bez wątpienia współpraca gitarzystów i zarówno Joe, jak i Joeri zasługują na pochwałę. Jest urozmaicenie i cały czas się coś dzieje. To nie kolejna speed metalowa papka na jedno kopyto.

Odpalamy płytę i na dzień dobry band serwuje nam killera. Otwieracz "Hissing in Crescendo" to imponująca dawka energii, agresji i wszystkiego tego co najpiękniejsze w thrash/speed metalu. Klasa sama w sobie i to powinien być wzór dla innych kapel. Dalej mamy singlowy "Die For me" i wiecie co? Tutaj band zaskakuje i to bardzo pozytywnie. Tutaj jest więcej heavy metalu, większy nacisk na melodie i chwytliwy refren. Hicior wyszedł i to taki, który na długo zapada w pamięci. Przepiękne są te partie gitarowe w pierwszej fazie "In deepest black". Utwór o niezwykłym klimacie i znów band zabiera nas do heavy metalu z lat 80. Brzmi to obłędnie i zostałem totalnie pochłonięty. Evil Invaders to przede wszystkim thrash/speed metal  i to dostajemy w energicznym "Sledgehammer justice". Tutaj jest wszystko czego dusza zapragnie. Od szybkiego tempa, ostrego riffu, kończąc na pomysłowych melodiach. Moc! Zwalniamy w "Forgotten Memories" i znów band stawia na mroczny feeling i to się sprawdza. Band radzi sobie z rozbudowanym "Eternal Darkness", który trwa 6 minut. Oj dużo dobrego się tutaj dzieje. Speed metal w najlepszym wydaniu. Zamykający "the Circle" przypomina mi "9" Mercyful Fate. Oczywiście to kolejny killer na płycie.

Jestem w szoku i dalej zbieram myśli po tej płycie. Świetnie zagrana, dobrze przemyślana sama konstrukcja i układ płyty. Każdy z utworów ma wkład do całości i stanowi o klimacie płyty. Nie ma grania na jedno kopyto, a Evil invaders pokazuje, że jest jednym z najlepszych graczy na rynku heavy/speed metalu. Mamy petardy, ale też i klimatyczne kawałki. Prawdziwa petarda! To trzeba znać!

Ocena: 9.5/10

WOLF - Shadowland (2022)


Tym razem szwedzki Wolf nie kazał długo czekać na nowy album. Na "shadowland" przyszło czekać nam 2 lata i stwierdzam, że ta płyta wywarła na mnie większe wrażenie niż poprzednik, który również należał do udanych wydawnictw. W zasadzie to marka Wolf nigdy nie zawodzi i zawsze ich nowe dzieło wzbudza szerokie zainteresowanie i z miejsca staje się wielkim wydarzaniem. "Shadowland" to żadna rewolucja, żadne tam poszukiwanie nowego stylu, nie jest to też wyprawa w nieznane rejony muzyczne. Wolf jest sobą, dalej heavy metal o mrocznym klimacie, w którym łatwo doszukać wpływy Iron Maiden, judas Priest czy Mercyful Fate. Nigdy się nie zawiodłem i tak też jest z "Shadowland", który wpisuje do grona moich ulubionych albumów Wolf. Decyzja w moim przypadku jest prosta, bowiem band nagrał album, który przypomina mi mój ulubiony "Ravenous".

Jasne, nie jest to płyta tak przebojowa i tak energiczna co "Ravenous" i nie jest to też płyta idealna. Znajdzie się tutaj kilka niedociągnięć, kilka może nie potrzebnych momentów, ale całościowo płyta robi spore wrażenie i zapada w pamięci.  Niklas Stalvind jest w świetnej formie i momentami jego głos przypomina mi styl śpiewania Mike'a Howe'a. To jest spory plus. Płyta jest na pewno urozmaicona i nie ma grania na jedno kopyto, choć wszystko brzmi znajomo. Oczywiście jest kontynuacja jeśli chodzi o mroczną szatę graficzną  Thomasa Holma, czy soczyste i mroczne brzmienie. To rasowy album Wolf, a co jeśli chodzi o zawartość?

Zaczynamy z grubej rury, bo od przebojowego "Dust", który z dużym powodzeniem promował ten album. To jest Wolf jaki kocham, zadziorny, melodyjny i pełen ciekawych zagrywek gitarowych. "Visions of the blind" ma ciekawe zwolnienia i sporo intrygujących przejść. Heavy metal pełną gębą i nic więcej nie trzeba dodawać. Nie do końca przekonuje mnie główny motyw w "The time machine" i sprawę ratuje chwytliwy refren. Troszkę bym tu pozmieniał. Wolf pokazuje pazur w energicznym "Evil Lives" i to kolejna perełka, która oddaje to co najpiękniejsze w muzyce Wolf. "Seek the silence" potrafi zauroczyć mrocznym klimatem i nieco takim marszowym tempem. No brzmi to ciekawie, nie powiem. Dobrze wypada też pomysłowy "Shadowland", który jakoś momentami przypomina mi Metal Church. Warto też wyróżnić mroczny i stonowany "Rasputin" czy bardziej żywiołowy "Exit Sign".

Płyta roku? Trochę brakuje by taki tytuł przypisać tej płycie. Najlepszy album Wolf? Też Wolf miał lepsze płyty w swojej karierze. Z pewnością jest to kolejny mocny album w ich karierze i ja już go dodaje do tych najlepszych. Płycie może brakuje równego poziomu i momentami wkrada się nuda czy znużenie ową formułą. Ostatecznie więcej tutaj plusów i jest to heavy metal jaki kocham. Wolf wciąż nie zawodzi i znów nagrał świetną płytę, o której będzie się mówić jeszcze kilka następnych miesięcy. Dobra robota!

Ocena: 8.5/10
 

piątek, 1 kwietnia 2022

DREAMTALE - Everlasting Flame (2022)



Erkki Seppanen to był znak rozpoznawczy fińskiego Dreamtale. No właśnie był. Ciężko sobie wyobrazić, że ten zespół ma funkcjonować bez Erkkiego. Niestety nie ma go już w składzie Dreamtale, a jego miejsce zajęli Nitte Valo (ex Battle Beast) i Jarno Vitri (Mad Hatters Den). Jest też gitarzysta Zsolt Szilagyi i basista Mikko Hepo-Oja, którzy dołączyli w roku 2019. Nowy skład, ale niestety brak Erkkiego jest wyczuwalny. Nie pomaga nawet otwarty umysł i próba skupienia się na melodiach i samej zawartości. To już nie jest to.

"Everlasting Flame" wykazuje cechy dobrego albumu z kategorii power metalu, ale jakoś mało w tym Dreamtale, mało tu hitów, a przede wszystkim podział na dwa wokale powoduje troszkę chaos. Nitte i Jarno są utalentowani i tego im nikt nie odbierze, ale jakoś średnio mi pasują do Dreamtrale. Drugą wadą jest, że materiał wg mnie jest za długi. Po kilku utworach wkrada się zmęczenie i nuda. "King of Kings" to dobry otwieracz i miewa przebłyski. Jest ciekawa melodia i odpowiednia dynamika, ale brzmi to trochę wtórnie, a pojedynki na wokale jakoś mnie denerwują. "Last Goodbyes" ma ciekawą melodię, ale łagodny charakter i nijaki wokal Nitte kładzie ten kawałek. Takich przebłysków jest pełno. Taki "Immortal Souls" ma chwytliwą melodię i brzmi to jak Dreamtale. Tylko utwór jakoś specjalnie nie rusza i nie zapada w pamięci. Brakuje do pracowania i bardziej intrygujących aranżacji. Do grona ciekawych kawałków zaliczę na pewno energiczny "Silent Scream", przebojowy "Glory" czy skoczny "Tanhupullo".

Kilka przebłysków i świetny "Glory" to trochę za mało. Materiał to klasa średnia, a kiedy doda się do tego chaos jaki tu panuje i brak Erkkiego to w efekcie dostajemy płytę jednorazowego użytku. Jeśli o mnie chodzi to nie mam zamiaru już wracać do tego albumu. Szkoda marnować czas. Płyta do zagorzałych fanów kapeli, ale chyba już bardziej do maniaków głosu Nitte. To już nie jest ten sam Dreamtale,

Ocena: 5/10
 

czwartek, 31 marca 2022

AMORIELLO - Phantom Sounds (2022)

Kto lubi mieszankę progresywnego metalu, nutki hard rocka i heavy metalu, ten na pewno obczai najnowsze dzieło gitarzysty Thomasa Amoriello. "Phanthom Sounds" to już drugi album tego amerykańskiego muzyka i pewnie nie ostatni. Fanom takiej muzyki może się to spodobać, mnie osobiście jakoś ciężko było przebrnąć przez ten album. Nie pomogła nawet obecność Pieta Sielcka, Herbiego Langhansa i wielu innych gości.

Pierwsza rzecz to brzmienie, które jest jakieś niszowe i momentami potrafi troszkę odstraszyć swoim prowizorycznym dźwiękiem. Thomas ma swój własny styl i nie boi się wejść w dziwne rejony. Jednym może się to podobać, a innym nie koniecznie. Taki otwierający "Villain"mimo obecności Herbiego brzmi momentami nieco dziwnie i ciężko strawnie. Można rzec progresywny metal pełną gębą.  Kawałek miewa też ciekawe momenty i nawet refren ma w sobie to coś. Pokręcony kawałek, który miewa wzloty i upadki. Błyszczy na pewno rozpędzony "Unroly king", który imponuje dynamiką i przebojowością. Tak to jest jeden z najlepszych utworów na płycie i gdyby taki był cały album to byłby zadowolony. Zaskoczył mnie na pewno "Medieval Warrior" z Pietem Sielckiem, bo to progresywny heavy metal i tu nie ma power metalu i z pewnością nie ma Iron Savior. Jakiś heavy metalowy pazur można wychwycić w "Haunted" czy "Mach Five".


Nie jest to z pewnością łatwy w odbiorze album, który zachwyca swoją dynamiką i przebojowością. Tutaj jest zupełnie inaczej. Tutaj liczą się pokręcone motywy, bardziej złożona struktura utworów i progresywność w pełnym znaczeniu tego słowa. Nie trafiła do mnie ta płyta, ale nigdy też nie pałałem wielką miłością do progresywnego metalu.

Ocena: 5/10
 

wtorek, 29 marca 2022

EVIL - Book of Evil (2022)


 Mini album duńskiego Evil zatytułowany "Evils Message" to wciąż kultowe wydawnictwo. Band mimo tego nie rozkręcił zawrotnej kariery, a wręcz przeciwnie szybko band zatracił siły do dalszego działania i już w 1985r zawiesili działalność. Powrót w 2015r nie udał się i Evil nie wrócił w glorii chwały. Mamy rok 2022, a ta duńska formacja po raz kolejny próbuje przypomnieć światu o sobie. Nowy album zatytułowany "Book of Evil" ukaże się 27 maja pod skrzydłami wytwórni From the Vaults.  Jest kilka niespodzianek i ostatecznie płytę należy wypatrywać.

Fani Iron Fire, czy Force Of Evil odnajdą się tutaj najszybciej dlaczego? Sama stylistyka jaką tutaj dostajemy to mroczny heavy metal, który przypomina trochę ostatnie dokonania Iron Fire, Portrait, Mercyful Fate czy właśnie Force of evil. Mamy też dodatkową przynętę w postaci obecności Martina Steena z Iron fire w roli wokalisty. Nie potrzebowałem już niczego więcej, zwłaszcza że uwielbiam jego głos i znam jego możliwości. Sprawdza się w takiej stylistyce i ten album to dobitnie pokazuje. Przypominają się przede wszystkim czasy Force of Evil. Dodatkowo Freddie Wolf objął funkcje gitarzysty w 2017r, drugim gitarzystą został Nikolaj Ihlemann, zaś basistą Jakob Haugaard. Nowy skład, nowe możliwości, ale słychać przede wszystkim że panowie mają doświadczenie i są zgrani ze sobą. Sama muzyka jest mocno nastawione na mroczny klimat, ciężkie, ponure riffy i okultystyczny feeling. Melodie czy przebojowość to akurat tutaj sprawa drugorzędna. Gwiazdą tej płyty jest bez wątpienia Steene, który nadaje tej płycie odpowiedniej mocy i charakteru. Bardzo dobrze dobrali sobie wokalistę.

Ponuro, momentami nieco ocierając się o doom metal jest w "Divine Conspiracy", ale właśnie tak brzmi Evil w roku 2022. Więcej energii i drapieżności dostajemy w ciężkim "Evil Never Dies" i tutaj więcej melodyjności dostajemy. Imponuje dynamika i przebojowość w "The raven Throne". To jest jeden z najlepszych kawałków na płycie i momentami ociera się o heavy/power metal. Dużo mroku i ciężaru na płycie i to znajdziemy również w "Beyond mind control". Najlepsza to końcówka, która jest miłym odesłaniem do lat 80. Mowa tu klimatycznym i rozbudowanym "Book of Evil" czy rozpędzonym "Evils Message".

Trzeba mieć odpowiedni nastrój by uchwycić ten mroczny klimat i ciężar jaki tu panuje. Płyta ma swój charakter, ma swój styl i to może się podobać. Mocnym punktem jest bez wątpienia Martin Steen, bo bez niego płyta sporo by straciła na atrakcyjności. Wychodzi na to, że to najlepszy album pełnometrażowy zespołu Evil. Oby na kolejny album nie przyszło czekać tyle lat i liczę, że band utrzyma ten skład, bo ma potencjał.

Ocena:7.5/10

niedziela, 27 marca 2022

BOMBER - Nocturnal Creatures (2022)


Bomber to młody band prosto z Szwecji, który powstał w 2016r. Kapela właśnie w tym roku nakładem wytwórni Napalm Records prezentuje światu swój debiutancki album "Nocturnal Creatures". Tajemniczy tytuł, jeszcze bardziej tajemnicza okładka, a co za tym się kryje? Hard rock? heavy metal?  A może coś innego?


 Nie ma tak naprawdę jasnej odpowiedzi na to pytanie. Z pewnością przeważa tutaj hard rock i to taki z starych płyt Def Leppard, Thin Lizzy czy nawet Airbourne. Mnie taka mieszanka odpowiada. Panowie też nie zapominają o cechach heavy metalu z lat 80.  Do tego jeszcze dorzucić smykałkę do hitów, ciekawy i wyrazisty głos Antona Skolda i wychodzi całkiem udany album w klimatach heavy metalu i hard rocka. Klimat lat 80 jest wyczuwalny już na samym progu. Zadziorne brzmienie, prosta i klimatyczna okładka, logo zespołu niczym z jakiegoś horroru klasy b, a do tego jeszcze to intro 'Nocturnal Creatures". Wszystko idzie po myśli zespołu i band dostarcza nam sporo energii "Zarathustra". Mocne wejście i od razu band pokazuje się z jak najlepszej strony. Nie słychać, że to ich debiutancki album. "Fever Eyes" to niezwykle lekki i przebojowy, rockowy kawałek, który zabiera nas w rejony lat 80, a nawet 70. Klasycznie brzmi "A walk of Titans" i skojarzenia z starym Def Leppard jest jak najbardziej na miejscu. Wyszedł na prawdę świetny i klimatyczny utwór. Taki "hungry for your heart" zachwyca przebojowym charakterem, a "Aurora" też mocno jest inspirowany twórczością Def Leppard.

Dominuje hard rock, to na pewno i to jeszcze taki znany z wczesnej twórczości Def Leppard. Płyta trafiła w mój gust idealnie i pokazuje że hard rocka nie umarł i ma się dobrze. Szkoda, tylko że Def Leppard nie potrafi tworzyć takich hitów jakie się tutaj znalazły. Bardzo udany debiut ekipy ze Szwecji.

Ocena: 8/10

sobota, 26 marca 2022

KINGCROWN - Wake up call (2022)


 To miała być łatwa droga po zwycięstwo. To miał być "spacer po parku" i w zasadzie jeden z pewniaków by stać się jedną z najważniejszych płyt roku 2022. To ci niespodzianka, ale nowe dzieło Kingcrown zatytułowane "Wake up Call" no nie spełniło pokładanych w nim oczekiwań.

W czym tkwi problem? To, że Joe Amore to jeden z najwspanialszych i utalentowanych wokalistów, to nie podlega to wątpliwości. Tutaj śpiewa na pewno dobrze, choć może nieco poniżej swoich możliwości. Ciekawe jest to, że tylko bracia Amore zostali w składzie.  Pojawili się basista Chabot i gitarzysty Saliba, których można kojarzyć z Galderia. Drugim gitarzystą został Ced Legger i choć cały band grać potrafi grać, to jakoś nie wiele z tego wynika. Wychodzi z tego solidny heavy/power metal z elementami hard rocka. Taki hard rockowy "Lost Foreigner" czy "City lights" brzmią jak dema, albo niedopracowane pomysły. Nie tędy droga. Ballada "Gone so long" też jakoś strasznie się ciągnie i niczym specjalnym nie zachwyca. Nie zawsze jest strasznie i płyta miewa dobre momenty. Na pewno na plus zaliczę energiczny otwieracz w postaci "Wake up call". Melodyjny i niezwykle przebojowy "the end of the world" też może się podobać. Czasami najprostsze pomysły są najlepsze. Nie dziwi też wybór na singla takiego "To the Sky and back", bo to rasowy hit. Za mało tutaj takich pozytywnych kawałków, które siały by zniszczenie. Dobrze wypada też rozpędzony "a new dawn", a reszta już niestety nie wybija się jakoś specjalnie.

Jest niespodzianka, tylko niezbyt miła. Kingcrown zawiódł, a przynajmniej mnie. Płyta nie jest może gniotem, bowiem ma dobre momenty. Jednak to już nie ta klasa światowa, co na poprzednim krążku. Czas na przemyślenia i może powrót do korzeni? Jedno jest pewne. Kingcrown nie może iść drogą taką jaką zaprezentował na "Wake up call".

Ocena: 6/10

REDSHARK - Digital Race (2022)

Nie jeden fan heavy/speed metalu czekał na debiut hiszpańskiego Redshark. Od kilku podsycali atmosferę wokół swoich singli, mini albumów i sam ich styl mocno napawał optymizmem. Teraz jest szansa, by zweryfikować co potrafi ten młody band, działający od 2012r. Płyty roku nie ma, ale "Digital Race" to przemyślany i dopracowany album z muzyką z pogranicza heavy/speed metalu.

Trzeba kilku rzeczy by siać zniszczenie w kategorii heavy/ speed metalu. Szybkość i dobry materiał to połowa sukcesu. Trzeba mieć uzdolnionych gitarzystów, którzy wnieść troszkę orzeźwienie i zadziorności do oklepanych motywów. Tutaj duet Graves/Bono staje na wysokości zadania i nie tylko imponują techniką, ale i ciekawymi pomysłami. Pod tym względem album jest bardzo dopracowany. Miłym dodatkiem jest brzmienie rodem z płyt wydanych w latach 80.  Kluczem do sukcesu tej płyty jest charyzmatyczny i niezwykle zadziorny wokalista Pau Correas, który momentami brzmi Udo Dirkschneider czy Ronnie Munroe. Ma w sobie to coś i trzeba przyznać że idealnie pasuje do stylu Redshark. 

Kilerów tu nie brakuje, a jednym z nich jest otwierający "The drill state". Ten kawałek ma w sobie wszystko co najlepsze w heavy/ speed metalu. Riff "never too late" trochę przypomina Judas Priest i ich kultowy "between the hammer and the anvil". Z kolei początek "Digital race" przypomina mercyful fate z czasów "Time".  Band nie z puszcza z tonu i dalej trzyma wysoki poziom. Przyspieszamy w "Kill your idol", który imponuje agresywnym wokalem, mocnym riffem i ryczącymi gitarami.  Niezwykle dynamiczny kawałek, który odzwierciedla w czym band najlepiej się czuję. Prawdziwa perełka. Znajomo brzmi też "the death riders", ale ile w tym szczerości i miłości do heavy/ speed metalu lat 80. Momentami czuje się jakbym słuchał overkill.  Zwalniamy w klimatycznym "pallid hands", a całość wieńczy judasow "im falling"

Redshark to nowy gracz na rynku heavy/ speed metalu i na pewno trzeba się z nimi liczyć. Jest szybko, melodyjnie i z pomysłem i o to chodzi. Polecam! 

Ocena 9 /10

czwartek, 24 marca 2022

KNIGHT & GALLOW - For honor and bloodshed (2022)


 Kto szuka tutaj oryginalności, powiewu świeżości, czy nowego pomysłu na klasyczny heavy metal, to tego tu nie znajdzie. Jeśli nie przeszkadza nam kolejna płyta z kręgu NWOTHM i kolejna wariacja na temat Enforcer, Visigoth, Eternal Champion czy Skull Fist to śmiało może zapoznać się z debiutanckim krążkiem Knight & Gallow zatytułowany "For Honor and bloodshed". Płyta ukazała się 17 marca nakładem wytwórni No Remorse Records.

Band stosunkowy młody, bowiem działa od 2019r. Co nas powinno interesować, to fakt że odważnie grają ten klasyczny heavy metal. Nie mają większych kompleksów i słusznie, bo grac potrafią, mają dobry warsztat, a i pomysłów na kompozycje im nie brakuje. Klimat lat 80 widać na okładce frontowej, ale również brzmienie czy zawartość jest wycieczką do tamtych czasów. Motorem napędowym zespołu jest wokalista Nick Chambers, który stawia na klimat i charyzmę, a także gitarzyści Sanchez/ Younger. Akurat pod względem gitarowym cały czas się coś dzieje i nie brakuje chwytliwych riffów czy pomysłowych riffów. Jest może i wtórnie, ale klasycznie i przebojowo, a to już spora zaleta. Rozbudowany "Man of the west" ma rycerski charakter i nie brakuje mu epickiego wydźwięku. Przemyślany kawałek, w którym pojawia się sporo ciekawych partii gitarowych. Dobrą energię niesie ze sobą "Godless" i tutaj główny motyw gitarowy jest wpadający w ucho i bardzo melodyjny. Mocny punkt tej płyty. Nie brakuje przebojów i taki lekki i melodyjny "Soul of Cinder" to świetny przykład tego typu kawałka. Band ma pomysł na siebie i to słychać. Amerykański styl heavy/power metalu można wyłapać w "Gods Will". To jeden z agresywniejszych momentów na płycie. Nick w końcu pokazuje jakiś pazur i potencjał swojego głosu. Petardą tutaj jest rozpędzony "Blood of wolves" i tutaj band znów pokazuje klasę. Momentami czuje się jakbym słyszał wczesny Helloween. Cechy Eternal Champion czy innych tego typu kapel można wyłapać w energicznym "Stormbringers Call". Niby brzmi znajomo, a jest spora radość podczas słuchania.

Pełno płyt tego typu i ciężko się przebić. Amerykański Knight & Gallow poradził sobie z tym trudnym zadaniem i nagrał naprawdę udany debiut, który zadowoli nie jednego maniaka klasycznego heavy metalu. Jest pozytywne zaskoczenia i będę bacznie obserwował poczynania tej kapeli, a póki co "For honor and bloodshed" ląduje do grona najciekawszych płyt roku 2022.

Ocena: 8.5/10

środa, 23 marca 2022

FURY- Born to Sin (2022)


 Poprzedni album formacji Fury z Wielkiej Brytanii nie powalił mnie na kolana, ale to był solidny krążek z pogranicza heavy i power metalu. Po dwóch latach przerwy band powraca z nowym albumem i "Born to Sin" bardziej przypadł mi do gustu. Jest pazur, jest agresja, a przede wszystkim materiał jest bardziej dopracowany i nie ma tutaj większych powodów do narzekania. Płyta miała premierę 18 marca roku 2022.

Album zarejestrował ten sam skład co "The grand prize" z tym, że słychać jak band się rozwinął i jeszcze bardziej dopracował swój styl. Wokalista Jenkins śpiewa pewnie i nie musi eksperymentować. To rasowy głos, który sprawdza się w dynamicznym heavy/power metalu jaki dostajemy w rozpędzonym "If you get to hell first" czy bardziej hard rockowy "Nowhere to be seen". Ogólnie duet gitarowy Jenkins/ Elwell dobrze funkcjonuje i sporo tutaj udanych partii gitarowych. Riffy są proste, łatwo w padające w ucho, a solówki pełne melodyjności i klasycznego wydźwięku. "Next in line" nie porywa szybkością, ale jako hard rockowy utwór sprawdza się bardzo dobrze. Kapela niszczy w szybkich kawałkach i taki "Sunrise" to killer z prawdziwego zdarzenia. Jest mocny riff, odpowiednio tempo i odpowiednia dawka mocy. Refren jest tutaj bardzo chwytliwy i godny wyróżnienia. "Its rock'n roll" może posłużyć jako hołd dla twórczości Motorhead i te wpływy tutaj słychać. Płytę wieńczy równie dynamiczny i agresywny "Born to Sin" i to kolejny idealny przejaw potencjału jaki drzemie w tym zespole. Szczerze? To poprosiłby materiał w całości w takim klimacie.

Słychać poprawę. Jest wzrost formy, jest bardziej dopracowany materiał. Coś się zaczyna dziać i mamy rasowe hity. Dobra mieszanka heavy metalu, hard rocka i power metalu. Band ma potencjał, tylko mam wrażenie, że coś ich blokuje? Lepiej jakby nieco bardziej by sprecyzowali swój styl i kierunek w jakim chcą pójść. Płyta warta posłuchania to na pewno.

Ocena: 8/10

wtorek, 22 marca 2022

ARCHAIC - the endgame protocol (2022)


 Każdy kto gustuje w Testament, Slayer, Kreator, ten z pewnością przekona się do tego co gra węgierski Archaic. Po 5 latach ciszy, band powraca z nowym albumem i "the endgame protocol" to płyta godna uwagi. Panowie pokazuje, że potrafią grać technicznie, melodyjnie, agresywnie, a przede wszystkim z pomysłem. To już kolejny udany thrash metalowy album tego roku.

Archaic działa od 2004r i skład parę razy był już zmieniany. W 2020 gitarzysta Peter Erdelyi, który dołączył do zespołu w 2018 r. Słychać, że band wie jak grać atrakcyjny thrash metal, który jest przesiąknięty klasycznymi rozwiązaniami, ale o współczesnym brzmieniu. Ten album ma wszystko co potrzeba, a nawet więcej. Nie brakuje wyrazistego i zadziornego wokalu i tutaj błyszczy Peter. Ryczące gitary, mocne riffy i pełne energii solówki to zasługa duetu Peter/Laszlo. Panowie znają się na rzeczy i nie ma tutaj miejsca na fuszerkę.

Już na samym starcie band kładzie słuchacza na łopatki, bo taki "The truth" to prawdziwy strzał w pysk. Jest ostro, agresywnie i tak powinien brzmieć thrash metal. W "Behind" jest bardziej pokręcony riff, większy nacisk na melodie, ale ładunek agresji jest taki sam. Stonowany, nieco heavy metalowy "Lines" dodaje urozmaicenia i nieco chwili odetchnienia. Rozpędzony "Withstanding" to ukłon w stronę twórczości Kreator czy Slayer. No jest moc! Band nawet radzi sobie z bardziej złożonymi kompozycjami i taki "Until We Fade" to ciekawy i pełen smaczków utwór.

Płyta równa, dynamiczna, agresywna, ale utrzymana w melodyjnym charakterze. Band nawiązuje do klasyki gatunku, ale chce brzmieć nowocześnie, bardziej współcześnie i ten cel został osiągnięty. Archaic nagrał bardzo dojrzały i przemyślany album, który zasługuje na uwagę i wciąż podtrzymuje że to jedna z najlepszych pozycji thrash metalowych roku 2022.

Ocena: 8.5/10

niedziela, 20 marca 2022

SHINING BLACK - Postcards from the end of this world (2022)


 Miło wspominam debiut projektu muzycznego Shining Black, którego współtwórcami są Mark Boals i Olaf Thorsen. Tych dwóch niebywałych muzyków spotkało się jeszcze raz by wydać kolejny album pod tym szyldem. "Postcards from the end of the world" to mieszanka melodyjnego metalu i hard rocka. Tak więc nie wiele się zmieniło, tylko troszkę jakość nieco słabsza.

Muzycy doświadczeni i to za ich sprawą płyta nie schodzi poniżej pewnego dobrego poziomu. Mark Boals to specjalista od nastrojowych dźwięków i jego głos idealnie współgra z zawartością. Tutaj bez wątpienia jest więcej melodyjnego metalu i hard rocka.  Olaf Thorsen dostarcza też sporo klimatycznych i pełnych finezji i lekkości solówek. Całość brzmi bardzo klasycznie, tylko momentami brakuje jakiegoś kopa, odrobiny zaskoczenia i szaleństwa. Na co warto zwrócić uwagę słuchając płyty? Z pewnością na zadziorny i bardziej metalowy "We are Death Angels", który imponuje mocnym riffem i marszowym tempem. W swojej konwencji uroczy jest melodyjny i bardziej przebojowy "Summer Solstice Under Delphi's Sky".Echa melodyjnego power metalu uświadczymy w dynamicznym i rozpędzonym "A Hundred Thousand Shades of Black". Partie klawiszowe też tutaj odgrywają kluczową rolę. Kolejny killer to bez wątpienia agresywniejszy "Mirror of Time". Band imponuje pomysłowością i ciekawymi przejściami. Cała ekipa w tym kawałku jest bezbłędna.  Coś dla fanów power metalu znajdziemy w "Fear and Loathing".

Nowy album nieco ustępuje debiutowi Shining Black, ale to nie oznacza że "Postcards from the end of the world" to wpadka i strata czasu. To kolejna mocna pozycja jeśli chodzi o wytwórnię Frotniers Records. Kto szuka mieszanki hard rocka, power metalu i melodyjnego metalu, ten to tutaj znajdzie. Płyta godna polecanie, to na pewno!

Ocena: 8/10

GRAVE NOISE - Roots of Damnation (2022)


 O tym czy wybierzemy dany album często decydują rekomendacje, usłyszany wcześniej singiel, albo przeczytana gdzieś recenzja na temat określonego wydawnictwa . Czasami zdarza się, że o wyborze danej płyty decyduje instynkt łowcy i wtedy najczęściej oceniamy naszą zdobycz po okładce. Tak też było u mnie z najnowszym dziełem hiszpańskiego Grave Noise, który wydał 18 marca swój drugi krążek zatytułowany "Roots of Damnation". Kapela jest na scenie od 2013r, ale jakoś wcześniej nie miałem z nimi styczności. Jakież było moje zaskoczenie, gdy odpaliłem płytę. Szok, nie dowierzanie, co tu się za działo. Trafiłem na prawdziwą perełkę.

Płyta zawiera 10 kawałków i każdy z nich to prawdziwa jazda bez trzymanki. Nie ma tu miejsca na zbyteczne wypełniacze i zwolnienia. Band postawił na szybkość i agresję. Oczywiście "Roots of damnation" to nie jakaś tam bezmyślna łupanina. Słychać, że band potrafi wykreować ciekawą i wciągającą melodie, a do tego dużo dobrego dzieje się w solówkach. Edu Sanz i Iker Sanz spisali się i słychać w ich grze pomysłowość i dbałość o melodyjność. Solówki są przesiąknięte heavy metalową przebojowością i to spora zaleta. Płytę otwiera agresywny i bardzo melodyjny "Rotten system", który idealnie zapowiada co nas czeka w dalszej części. Kolejny killer to "Fuckcism" i znów dostajemy mocny riff i  refren. Właśnie refreny na tej płycie są podniosle i niezwykle przebojowe. To jest to co ich wyróżnia na tle innych kapel. Mocne partie basu są ozdobą zadziornego "broken land".  Refren momentami przypomina Persuader czy orden ogan. Mocna rzecz. Band ma swój styl i swój charakter, a to się ceni. Brawa należą się za hit w postaci. "The ghost plague". Dużo dobrego się tutaj dzieje. Agresja i melodyjność w "terror" są urocze i wciąż band trzyma wysoki poziom. Dalej też nie brakuje killerów co potwierdza "Disorder" czy "in god we thrash"


Grave Noise nagrał album pełen energii i  agresji, a przy tym udało się nie zatracić melodyjności. Mają swój styl i pomyślna siebie. To nie jakąś kolejna kalka metaliki czy anthrax to po prostu dumny i pomysłowy Grace Noise, który definiuj thrash metal po swojemu.

Ocena : 9/10

sobota, 19 marca 2022

CHARGER - Warhorse (2022)



Nazwa Charger nic mi nie mówiła i gdy zobaczyłem okładkę "warhorse" to stwierdziłem, że zawartość może być równie ciekawa i klimatyczna. Jak się okazało, ten amerykański band gra mieszankę heavy/speed metalu o nieco punkowym zabarwieniu. Brzmi ciekawie, prawda? A jak to się sprawdza w praktyce?

Stylistycznie nie ma tragedii. Andrew Macgee odpowiada za partie gitarowe, zaś Matt Freeman odpowiada za bas i wokale, a Jason Willer pełni funkcję perkusisty i również wspiera w partiach wokalnych. Doświadczeni muzycy to i muzyka nie jest zła. Otwierający "Devastator" to taki rozpędzony rock'n rollowy kawałek, który mocno wzorowany jest na Motorhead i to żadna ujma dla tej kompozycji. Jakoś znajomo też brzmi "Rolling through the night" i co zaczyna na tym etapie nieco przeszkadzać, to niestety partie wokalne. Może to kwestia oswojenia? Mamy też kilka ciekawych riffów jak ten w "Summon the demon" czy "forsaken soul". Klimaty motorhead mamy jeszcze w "stand fight or die". Zamykający "Sword of Dio" ma faktycznie coś z Dio, ale też i Iron maiden. Ot co takie klasyczne granie.

"Warhorse" to czyste rzemiosło skierowane do zagorzałych fanów heavy metalu z nutką punkowego feelingu  czy speed metalu. Dobrze się tego słucha, tylko troszkę wokal utrudnia odbiór. Materiał solidny, ale nic ponadto. Płyta na raz i do zapomnienia.

Ocena: 5/10
 

HYPERIA - Silhouettes of Horror (2022)


"Silhouttes of Horror" to dopiero jest ciekawa pozycja. Wyobraźcie sobie że głos w stylu Marty Gabriel i Alisse White Gluz jest otoczony warstwą instrumentalną, w której nie brakuje patentów wypracowanych przez Kreator, Exodus, Metallica czy Overkill. Kanadyjski band o nazwie Hyperia ewidentnie chce pokazać, że można połączyć agresywną stronę thrash metalu z melodyjnością i heavy metalową przebojowością. Ciekawy zabieg, a najlepsze jest to że bardzo udany.

W centrum zainteresowania jest tutaj bez wątpienia wokalistka Marlee Ryley. Mam ciekawą manierę i technikę, a najlepsze jest to że potrafi odnaleźć się zarówno w konwencji heavy metalowej czy thrash metalowej. Znakomicie dopasowuje swój głos odpowiednio do danej sytuacji i kiedy trzeba to śpiewa bardziej heavy metalowo i tego przykładem jest choćby "Intoxication therapy". Z koeli gitarzyści Colin i David również starają się mieszać heavy metalową melodyjność w solówkach, z rozpędzonymi i agresywnymi riffami. Wybuchowa mieszanka i cały czas się coś dzieje. Kiedy świat jest otoczony przez różne sztuczne metalowe dzieła, tak ten tutaj jest naturalny i taki surowy. W końcu ktoś oddaje piękno tej muzyki. Kolejnym killerem jest bez wątpienia zadziorny "Experiment 77" i tutaj Marlee idzie w rejony stricte thrash metalowe, choć ma coś z Allise white Gluz. Gitarzyści mają mocne wejście w melodyjnym "Prisoner of the Mind".  Niezwykle złożony kawałek, który zabiera nas w rejony bardziej heavy metalowe. Brutalność "Terror Serum" nasuwa na myśl najlepsze czasy Kreator. Band potrafi też odnaleźć się w rozbudowanych kawałkach i tego przykładem jest "Pleonexia". Troszkę mi tu nie pasuje cover Abby, ale ogólnie nie ma tutaj gniotów czy słabych momentów.

Jest dreszczyk emocji, jest energia, jest pazur, a nie brakuje ciekawych melodii czy riffów. Płyta skierowana do tych co tęsknią za prawdziwą heavy metalową mocą. Brakowało mi właśnie tego typu albumu, który porwie mnie energią, ale i dużą dawką ciekawych zagrywek gitarowych. Ta płyta niszczy i zapada na długo w pamięci. Hyperia wydał naprawdę przemyślany i dopracowany album, który zjednoczy fanów heavy metalu i thrash metalu.

Ocena: 9/10

piątek, 18 marca 2022

REVIVER - A thousand Lives (2022)

 

Holenderski Reviver powstał w roku 1997 r i miał na pewno udany debiut w 2005r. Od tamtego była cisza, aż do teraz. "A thousand lives" to drugi album tej formacji po 17 latach niebytu. Oczywiście jest już inny skład, ale przyciąga uwagę fakt, że mamy w składzie dwóch muzyków z innych ważnego holenderskiego zespołu jakim jest Montany. Nowy album to mieszanka heavy/power metalu i nutki progresywnego metalu. Nie jest to może płyta idealna, ale miewa ciekawe momenty.

Brzmienie jakie tutaj band nam zgotował to takie soczyste, rasowe heavy metalowe brzmienie. Słychać inspiracje latami 90. Choć muzyka nie jest zła i miewa ciekawe momenty, to jednak całość przejawia symptomy rzemiosła, a na dodatek wokalista Patrick Van Maurik potrafi irytować swoją manierą. Ten aspekt mocno utrudnia w odbiorze całości. Obiecujący jest początek płyty. Na pewno świetnie prezentuje się agresywniejszy "Kill the king", który nawiązuje do twórczości Primal Fear. Tytułowy "A thousand lives" wyróżnia się niezwykle melodyjnym motywem gitarowym. Na płycie znajdziemy też energiczny "Our voice" czy power metal "Prisoner of faith". Z kolei taki stonowany "Shalter from the Sorrow" przypomina dokonania Accept, zwłaszcza w pierwszej fazie kawałka.

Potencjał był, tylko niestety zmarnowano go. Garażowe brzmienie, irytujący wokal i mało wyróżniające się motywy gitarowe sprawiają, że to płyta jednowymiarowa i nieco płytka w swoich aranżacjach. Oklepane riffy i brak wyrazistych killerów to największa bolączka. Szkoda, bo początek był obiecujący.

Ocena:5.5/10

RONNIE ATKINS - Make it Count (2022)


 Ronnie Atkins to jeden z moich ulubionych wokalistów, to głos który ukształtował mój gust muzyczny i skradł moje serce już od pierwszych płyt Pretty Maids.  W 2021 wydał swój pierwszy solowy album zatytułowany "One Shot" i szczerze nie przypadło mi do gustu to stricte rockowe granie. Najnowsze dzieło zatytułowane "Make it counts" to niestety kontynuacja tamtego wydawnictwa. To oczywiście dalej słodki, stonowany AOR z nutką hard rocka. To chyba jednak nie dla mnie.

Dużo tutaj właśnie tego typu muzyki i ciężko mi znaleźć jakieś pozytywy. To, że głos Ronniego jest świetny i to że płyta ma świetne brzmienie to wiadomo, że to standard. Leży niestety sfera aranżacji i kompozytorska. "Unsong Heroes" to lekki i nijaki rock, który nie zapada specjalnie w pamięci.Coś zaczyna się dziać przy "Rising Tide", który przemyca trochę zadziorności Pretty Maids.Solidny hard rock znajdziemy w przebojowym "All i ask of You". Dobrze wypada też zadziorniejszy "Fallen" czy melodyjny "Blood Cries Out". To wszystko to tylko przebłyski. Płyta jest nierówna i jak na mój gust strasznie nudna.

Nawet taki album jak ten nie zniechęci mnie do muzyki Ronniego. Wypada świetnie w Avantasia, Nordic Union, a przede wszystkim Pretty Maids. Ta solowa kariera jakaś taka sztuczna i bez wyrazu. Czas dać sobie spokój i popracować nad nowym albumem Pretty Maids. "Make it count" to kolejne rozczarowanie.

Ocena: 4/10

czwartek, 17 marca 2022

GHOST - Impera (2022)

Szwedzki Ghost albo się kocha albo nie nawidzi. To jeden właśnie z tych zespołów, które mają swój styl i przysporzyli sobie sporo fanów i wiernych słuchaczy. Tobias Forge pokazał, że muzyka rockowa może być bardziej złożona, bardziej klimatyczna i bardziej pokręcona. Lider tego szwedzkiego bandu osiągnął wiele, wykreował swoją postać, swój image i pomysł na zespół. Ghost szybko zyskał sławę i w sumie każdy z ich albumów trzyma wysoki poziom. W sumie najnowsze dzieło zatytułowane "Impera" nie przynosi wstydu, ale do miana najlepszej płyty Ghost też trochę brakuje.

Typowa okładka dla Ghost i to ich charakterystyczne brzmienie z nutką psychodelicznego klimatu, to wszystko jest. Wiadomo od samego początku, że to płyta Ghost, a nie innego zespołu. Nie brakuje z pewnością przebojów, które równie dobrze mogłyby trafić do rozgłośni radiowej. Inną zaletą "Impera" jest to że nie brakuje patentów stricte heavy metalowych, nie brakuje rockowego pazura, ale też wszystko jest bardzo klimatyczne i nastawione na chwytliwość. Problem raczej tkwi tutaj w tym, że są też słabsze momenty. "Twenties" właśnie jakoś tak średnio wypada, choć bywa momentami ciekawy.   Na szczęście dużo jest momentów, które zachwycają. Klimatyczne intro "Imperium" jest wyważone i nawet nieco bardziej w stylu heavy metalowym. Mnie osobiście z szokował melodyjny "Kaisarion", w którym słychać inspiracje Iron Maiden. Wyszedł z tego rasowy killer, bo jest heavy metal, ale jest też dużo znanego nam do tej pory Ghost. Tobias ma smykałkę do tworzenia hitów, a ten utwór jest tego świetnym przykładem. "Spillways" początkowo brzmi niczym jakiś zagubiony hit Abba. Jest przebojowo, jest rockowo i to kolejny mocny punkt na tej płycie. Główny motyw gitarowy w "Call me little sunshine" jest po prostu uroczy i od razu zapada w pamięci. Kocham tego typu kawałki i taki ponury klimat. Płytę promował "Hunters moon" i to z naprawdę udanym efektem. To rasowy hit i w dodatku oddaje to co najlepsze w muzyce Ghost. Heavy metalowa stylizacja wraca w mocniejszym "Watcher in the sky". Cały czas się coś dzieje i może troszkę końcówka płyty troszkę odstaje i już nie doprowadza do takiej ekscytacji jak pierwsza część płyty.

Gdyby tak spojrzeć na zalety i wady tej płyty, to w ostatecznym rozrachunku wyjdzie że to kolejna mocna pozycja w dyskografii Ghost. To album przebojowy i bardzo rockowy, ale ma też ma mocniejsze kawałki, które zabierają nas w rejony heavy metalu. Płyta z pewnością godna uwagi i to nie tylko dla fanów Ghost, bowiem każdy fan rocka czy melodyjnego grania powinien sięgnąć po "impera". Satysfakcja gwarantowana.

Ocena: 8.5/10
 

ACHELOUS - The icewind chronicles (2022)


 "The Icewind chronicles" to już drugi album greckiego Achelous. 4 lata minęły od czasu wydania debiutanckiego "Macedon' i słychać, że band nie zmarnował tego czasu. Nagrał udaną kontynuację i dalej trzymamy się epickiego heavy metalu w klimatach ironsword, czy battleroar. Grecy mają smykałkę do tworzenia tego typu muzyki i ten album to z pewnością to potwierdza.

Band działa od 2011r, a w roku 2021 dołączyła gitarzystka Vicky Demertzi. Wraz z Georgem Marvosem stawiają na klasyczne rozwiązania i nie brakuje tutaj podniosłości czy melodyjności. W tej sferze sporo się dzieje i jest to główna atrakcja tego albumu. Band zadbał również o ciekawą i klimatyczną szatę graficzną, co jeszcze bardziej podkreśla wartość tego wydawnictwa.

Na płycie znajdziemy 8 kompozycji dających nam 40 minut muzyki. Otwierający "Northern winds" nastawiony na stonowany i mroźny klimat. Jest ciekawy w swojej epickiej konwencji, a najlepsze to są tutaj partie gitarowe. Solówki budują niezłe napięcie w końcowej fazie utworu. Więcej energii i klasycznego heavy metalu uświadczymy w "Flames of War". Niby nic nowego, a słucha się tego z przyjemnością. Stonowane tempo, ponury klimat to atuty "Savage king" czy "The crystal Shred". ciekawie band wypada w nastrojowym i pełnym gracji "Face the Storm".

Troszkę kuleje brzmienie, ponieważ troszkę jest niedopracowane, a sama aranżacje momentami są na jedno kopyto i nieco przewidywalne. Band grać potrafi i stworzył kawał solidnego epickiego heavy metalu, który z pewnością zasługuje na uwagę fanów takiego grania. To już kolejna ciekawa propozycja na greckiej scenie metalowej.

Ocena: 7/10

ARCANE TALES - Steel, Fire and magic (2022)


Włoski multiinstrumentalista Luigi  Soranno powraca z nowym albumem. "Steel, fire and magic" to 6 album w dyskografii i oczywiście nic się nie zmieniło, bowiem Lugi dalej trzyma się symfonicznego power metalu. Niby jest wszystko ok, bo jest odpowiedni charakter, jest melodyjnie i jest klimat fantasy, ale jakoś sama jakość brzmi nagrywana po cichu w garażu. Szkoda, bo płyta miała potencjał na coś więcej.

W sumie najbardziej w pamięci to zapadła klimatyczna i pełna fantasy okładka. Brzmienie takie nieco garażowe i mało dopieszczone. Sam Lugii dwoi się i troi żeby urozmaicić album, ale efekt końcowy po prostu nie powala. Dostajemy domowe rzemiosło, które jest nie równe i niczym specjalnym się nie wyróżnia. Taki "Assance Of Divine" jest obiecujący, bowiem kusi energią, podniosłymi motywami i wpływami starego Rhapsody, szkoda tylko że sztuczna perkusja troszkę psuje ostateczny efekt. "Forest Of Ice" ma ciekawy pomysł i odpowiednią dawkę melodyjności, tylko automat perkusyjny i nieco kiczowate klawisze sprawiają, że kawałek może też odstraszyć swoim wykonaniem. "wings of the Storm" czy "The Ambush" to kolejna dawka klasycznego symfonicznego power metalu spod znaku Rhapsody, tylko z jakością bywa różnie. Nawet dobrze Luigi radzi sobie w bardziej złożonych kawałkach, co potwierdza tytułowy "Steel, Fire and Magic".

Pomysły na samą muzykę i ten album nie są złe. Sprawdzają się jako hołd dla starego Rhapsody i kilka momentów jest naprawdę ciekawych. Kuleją aranżacje i brak fachowego wykończenia tych nie najgorszych pomysłów na symfoniczny power metal. Szkoda, bo mogła to być ciekawa pozycja.

Ocena: 6/10
 

niedziela, 13 marca 2022

MEDJAY - Cleopatra VII (2022)


 "Cleopatra VII" to jedna z tych płyt, które były wpisane na moją prywatną listę jeśli chodzi o nadzieje roku 2022. Co jak co, ale ten młody brazylijski band o nazwie Medjay mocno kupił mnie swoim debiutem. "Sandstorm" z 2020r był naprawdę udany i pokazywał nieco inne oblicze heavy/power metalu. W końcu ktoś z sukcesem przeniósł do metalu świat Egiptu. Byłem ciekawe w jakim kierunku band się rozwinie i co nam pokaże na kontynuacji. Zostajemy przy klimacie Egiptu, ale "Cleopatra VII" to inny wymiar muzyki Medjay.

Jasne nie brakuje odesłań do "Poverslave" Iron Maiden, ale band troszkę poszedł w nieco innym kierunku. Postanowili rozwinąć swój aspekt progresywności, podniosłości, postawili na bogate aranżacje i epickość. Tym samym band stał się jeszcze bardziej dojrzały, a ich muzyka może trafić do większej liczby słuchaczy. Można wmówić im wpływy Myrath, Adagio, Angra czy Rhapsody, ale band tak naprawdę ma swój własny styl i stawia na orientalne melodie i bardziej złożone motywy, przez co płyta odkrywa swoje piękno z każdym odsłuchem. Freddy i Phil stworzyli prawdziwy dialog i to już nie tylko odegranie solówki bo tego wymaga utwór, tylko to wszystko jest bardzo ładnie rozwijanie i czuć rosnące napięcie. W sferze instrumentalnej naprawdę sporo się dzieje i jest co odkrywać, jest czym się delektować. Phil Lima rozwinął się przede wszystkim jako wokalista i jego głos na tym krążku po prostu sieje zniszczenie.

Mocny, pełen gracji i niezwykle energiczny heavy/power metal dostajemy w melodyjnym "Shemagh in blood" i już wiadomo że czeka nas płyta wysokiej klasy. Brzmi to obłędnie i ilość różnych ozdobników i motywów po prostu zachwyca."Warrior People" ma klimat bardzo podniosły i te symfoniczne ozdobniki dają osobie znać. W tym kawałku słychać też patenty progresywne, a wszystko brzmi świeżo i współcześnie. Marszowy "Mask of Anubis" imponuje rozmachem, epickim charakterem i klimatem, który jest mocną stronę Medjay. Wokal Phila wgniata w fotel i zachwyca techniką i niezwykłą charyzmą. Taki "Osiris and Seth" również zabiera nas w rejony bardziej podniosłe i bardziej symfoniczne. Więcej rasowego power metalu uświadczymy w rozpędzonym "Sacrophagus" czy przebojowym "Return of Medjay". Płytę dominują stonowane i pełne epickości dźwięki jak te w "The boat of Ra" czy "Ankehsenamon".


Nie da się ukryć, że "Cleopatra VII" ma w sobie to "coś". Ma magię, ma ciekawy styl i aranżacje i nie ma się uczucia, że słucha się kolejne kopii znanych i wielkich zespołów. W tym muzycznym świecie Medjay idzie swoją ścieżką. Udało im się połączyć świat Egiptu, ich klimat z muzyką z pogranicza heavy/power metalu. Kto lubi bardziej złożone kompozycje i nie banalne melodie, ten szybko odnajdzie się na nowym dziele Medjay. Ten brazylijski band rośnie w siłę i staje się jednym z najważniejszych zespołów grających heavy/power metal.  Radzę sprawdzić co ma do zaoferowania ten band.

Ocena: 9.5/10

RUST'N GRACE - One more for the road (2022)


Rust'n Rage to kolejny młody band, który reprezentuje wytwórnie Frontiers Records. Jak nie trudno się domyślić, to band który miesza melodyjny hard rock i heavy metal, a przy tym czerpie inspiracje z twórczości Dokken, Motley Crue, Kissin Dynamite, ale też choćby Def Leppard.  Działają od 2010r i już wyrobili swój styl i jak przystało na fiński band to nie brakuje im smykałki do tworzenia hitów. Tak to kolejny album, któremu warto poświęcić swój czas.

Okładka pasuje do tego co znajdziemy na płycie. Jest hard rockowo, jest zadziornie i nie ma miejsca na nudę. Motorem napędowym zespołu jest uzdolniony wokalista Vince i całkiem dobrze radzący sobie gitarzysta Johny.  Panowie wiedzą co i jak, dlatego dostajemy w zamian dobrze skrojony materiał. 

Płyta jest przemyślana, dojrzała i co ważne bardzo przebojowa. Już na wstępie zachwyca niezwykle melodyjny "Prisoner". Świetny refren i zadziorny riff sprawiają że utwór szybko zapada w pamięci. Lekko i nieco stadionowy "one more for the road" też daje rade i jest udana rozrywką dla słuchacza. Więcej energii i hard rockowego szaleństwa znajdziemy w dynamicznym "heartbreaker" który ukazaje potencjał grupy. Dobrze sprawdza się przebojowy "ride on" czy bardziej zadziorny "i've head enough". Znakomicie wypada też energiczny"the throne".

Zdarzają się słabsze momenty, albo z byt duży nacisk na komercyjny wydźwięk, ale i tak zabawa jest przednia. Dobrze się tego slucha i można wyłapać nawet kilka perełek. Płyta godna uwagi. 

Ocena 7/10

sobota, 12 marca 2022

FIND ME - Lightning in a bottle (2022)


 Alessandro Del Vecchio napisał 10  kawałków na nowy album projektu muzycznego o nazwie Find Me. Ten szwedzki band działa w oparciu o głos Robbiego Lablanca i multiinstrumentalistę Daniela Floresa.  Działają od 2012 r i mają na swoi koncie 4 albumy, a skoro utwory skomponował Vecchio w ramach wytwórni Frontiers Records to już wiadomo czego można się spodziewać. Tak "Lighting in a bottle" to kolejna mieszanka klimatycznego i melodyjnego hard rocka z nutką AOR. Dla fanów gatunku z pewnością jest to pozycja obowiązkowa.

Robbie to doświadczony wokalista, który idealnie pasuje do tego typu muzyki. Jego charyzma, technika i styl śpiewania to prawdziwa uczta dla słuchacza. Takie głosy zawsze stanowią prawdziwą atrakcję. Daniel z kolei stawia na finezje, lekkość i stonowane dźwięki. Melodie może i proste, może i pełne romantyzmu i momentami komercji, ale ma to swój urok. Balladowy "Back To you" mimo swojego charakteru potrafi zapaść w pamięci. Bywa też nieco zadziorniej i bardziej hard rockowo, co potwierdza otwierający "Survive", czy przebojowy "Sail away". Klasyczne inspiracje uświadczymy w zadziornym "Distant Echoes", czy chwytliwym "On the Run".

To jedna z tych płyt, która ma wywołać u słuchacza emocje, poruszyć jego serce i zadbać o bardziej romantyczną atmosferę. Na próżno szukać tutaj jakiś mocnych riffów czy agresywnych partii gitarowych. Ta muzyka ma być lekka i przyjemna w odsłuchu. Tak też jest, a że słyszało się lepsze utwory w takich klimatach to już nieco inna bajka. Z pewnością jest to pozycja godna polecenia fanom AOR, czy melodyjnego hard rocka.

Ocena: 6.5/10