sobota, 18 czerwca 2011

3 INCHES OF BLOOD - Advance and Vanquish (2004)





Kanadyjski 3 inches Of Blood należy do tych zespołów, których się albo kocha albo nienawidzi i choć nie wyobrażam sobie drugiej opcji, bo zespół mi imponuję już od kilku lat, to jednak prawda jest smutniejsza. Zespół przez wielu słuchaczy albo to jest źle odbierany albo olewany przez ich obojętność. Nie wiem dlaczego takie małe zainteresowanie jest tym zespołem? Czyżby przez to, że zespół wyróżnia się spośród innych, że wypracował po części charakterystyczny dla nich styl czy może przez to że umiejętnie potrafią nieco mieszać gatunki przykładowo heavy metal z power metalem?
Tak czy owak zespół w naszym polskim społeczeństwie jest odbierany niezbyt pozytywnie.
Ja jednak należę do wąskiego grona fanów tego zacnego, wręcz nie typowego zespołu.
I podobnie jak większość kolegów i koleżanek ,którym nie jest obcy ten zespół ,sławię ponad niebiosa ich drugi album – Advance And Vanquish, który światło dzienne ujrzał w 2004 roku.

Od czasu debiutu w zespole doszło do paru zmian personalnych, za perkusją usiadł Matt Wood, a gitarę basową objął Brian Redman, i reszta bez zmian.
Choć debiut mógł nieco pozostawać do życzenia, o tyle drugi album jest już bardziej dojrzały, wszyscy muzycy rozwinęli skrzydła i pokazali, że mają jednak jeszcze coś do powiedzenia w tym gatunku! Nagrali piorunujący album, który u mnie jest w czołówce albumów wszech czasów!
Jeśli przyjrzeć się bliżej rokowi 2004 to ten album najbardziej imponuje i zaskakuje oryginalnością.
I właściwie powiem wam, że coraz ciężej o album zespołu, który nie kopiuje innych, gra swoje i na dodatek robi to w taki sposób, że nie można się oderwać od odbiornika. A tym razem dostałem wybitny album, który wymaga głębszej analizy.

Advance and Vanquish nie zawiera jakiś nudnych kawałków, które usypiają słuchacza, które tylko szkodzą albumowi. Oj nie, zespół zadbał już o to, żeby mnie i was zainteresować każdą kompozycją jaką tu usłyszycie. Brak ballad i wolniejszych utworów i
pewnie myślicie, że skoro nie ma ich tutaj to pewnie album nuży na dłuższą metę?
Otóż N I E !!! Każdy utwór oferuje jazdę na maksa, w każdym się dzieje tyle, gdzie u nie których kapel nie dzieje się tyle przez cały album.
Przez cały album będziemy słyszeć dużo melodii, zmian temp, wspaniałych pojedynków gitarzystów oraz nieprzeciętnych umiejętności OBU wokalistów.
Bardzo ciekawy eksperyment z tymi dwoma wokalistami. Jeden śpiewa czysto i bardzo wysoko i cholernie powala naprawdę unikatową barwą głosu, drugi wokalista nadaję ciężkości oraz mocy utworom. Normalnie ciarki przechodzą.
I tak właściwie przez nie całe 5 min zespół dba o słuchacza jak o swojego pana.
Przez ten czas, zespół serwuje nam mocna dawkę niesamowitego power/heavy metalu, który na pewno wyróżnia się spośród co do tej pory było. Przynajmniej tak było w moim przypadku!

Album wypełnia 13 utworów i każdy utrzymany na takim samym genialnym poziomie.
Krążek otwiera znakomity „Fear on the Bridge (Upon the Boiling Sea I)” i już od pierwszych sekund słychać, że zespół się rozwinął i nie brzmi to tak monotonnie jak na poprzedniczce. Gitarzyści bardzo umiejętnie operują gitarami! Aż miło posłuchać takiej wyśmienitej kombinacji. Nie są to jakieś proste dźwięki, po prostu mamy do czynienia z geniuszem.
Riff ,który otwiera to nagranie od razu kopie nieźle w tyłek, od razu nas uświadamia, że nie będzie litości dla słuchacza. Podczas zwrotek gitary chodzą naprawdę melodyjnie, a pan Pipes świetnie wpasował się w tonacje gitar. Od razu też rzuca się lepsza forma wokalna Pipes, który śpiewa tutaj o niebo lepiej niż na debiucie. Trzeba przyznać, że jest nie do podrobienia.
Cholera słuchacza wgniata ta różnorodność i to, że cały czas się coś dzieje, nie leci w kółko to samo.
Dodać trzeba, że nawet pokusili się o chwytliwy refren i drapieżne solówki, które zaimponują nie jednemu słuchaczowi. Zniszczyło mnie to, że zespół ma taką radość z grania, że potrafili w tak krótkim utworku tyle zmian temp przeprowadzić! Ale wyszło to znakomicie, wszystko się zgrało i nie ma tutaj jakiś zbędnych patentów czy wstawek.
Drugi utwór na albumie to „ Deadly Sinners”. Dzięki temu utworowi, który znalazł się kiedyś na płycie Metal Hammer, sięgnąłem po ten album. I właściwie był to strzał w ciemno, ale jaki udany!
Rzadkość usłyszeć takie coś w dzisiejszym metalowym świecie.
Tutaj po raz kolejny możemy się przekonać jak fantastycznie współpracują obaj wokaliści ze sobą,
ale nie tylko to imponuje, bo słuch trzeba też skierować na energiczny popis umiejętności gitarzystów, którzy wykreowali naprawdę niezwykły riff, który zostaję na długo w pamięci.
Ten utwór zaliczam do najlepszych na tym albumie oraz najlepszych utworów roku 2004.
Jeśli ten utwór was oczarował, to podobnie może z wami postąpić „ Revenge Is a Vulture”, który jest kolejnym świetnym utworem na płycie. I choć wciąż jest ten sam styl to jednak utwór jakby nieco łagodniejszy, ale oczywiście jak poprzedni utwór bardzo melodyjny.
Znów trzeba wyróżnić solówki, które są może i krótkie, ale imponują dynamiką i energią jaka z nich emanuje .
Mogłoby się wydawać, że wszystko już słyszeliśmy, że zespól wykorzystał swoje wszystkie pomysły i teraz nas już nie zaskoczy niczym.
Na szczęście wszyscy, którzy tak myślą są w błędzie, bo zespół jeszcze nas zaskoczy i to wiele razy! Przykładem tego jest „Dominion of Deceit”, który śmiało można zaliczyć do najostrzejszych utworów na tym albumie. Choć wstęp ma iście thrashowy, to jednak to tylko przez chwilę, bo tak po paru sekundach znów mamy granie bliższe power metalowi z elementami heavy metalu.
A co można powiedzieć o samym utworze? Tak naprawdę to co o poprzednich, że ma chwytliwy refren, drapieżne solówki, które uważam za najostrzejsze na albumie.
Ledwie się skończył jeden killer, a już wkracza kolejny „Premonition of Pain” i możecie wierzyć lub nie ale jest to kolejna perła, majstersztyk czy jak tam nazywacie takie utwory. Ale tak rzeczywiście jest , utwór charakteryzuje się niezwykłą melodyjnością i pomysłowością.
Dowodem tego są kolejne sekundy tego utworu. Zróżnicowanie, zmiany temp, niszczące solówki i do tego pojedynek wokalistów, którzy są jak dwa przeciwległe bieguny.
Lord of the Storm (Upon the Boiling Sea II)” to kolejny utwór, który ukazuje nam kolejne oblicze zespołu. Zapytacie jakie? Iście power metalowe .Początkowy riff to naprawdę istny przykład książkowego riffu zagranego w takim gatunku. Utwór cały czas zaskakuje i oferuje sporo przyjemnych partii gitarowych i melodii, które dostarczą wam nie zapomnianych przeżyć!
Ale czy tylko o to chodzi w takich albumach? No właśnie Nie!
Czasami znajdzie się wśród naszych rówieśników osoba, która sięga po albumy metalowy byle dostać przysłowiowy kopniak w tyłek. No jeśli chodzi o ten gatunek ludzi, to i oni znajdą tutaj coś dla siebie, a taki „Wykydtron” powinien spełnić ich wymagania. Ale i ci drudzy, którzy stawiają na przebojowość, melodyjność czy też chwytliwość to też mogą być spokojni i sięgać śmiało po ten utwór, bo i jedni i drudzy dojdą tutaj do wspólnego porozumienia.
Album się tak przyjemnie słucha że pierwsza połowa zleciała tak szybko. Ale nie ma się czym martwić, bo druga połowa jest równie genialna co pierwsza.
Dowód? „SwordMaster” i ma nie tylko fajny tytuł,ale i całą warstwę instrumentalną .
Co jak co,ale zadbali tutaj nawet o ciekawy tekst. Krótko mówiąc kolejny bardzo dobry utwór.
Wiem, wiem sporo tych świetnych kawałków, ale będzie jeszcze więcej. „Axes of Evil” przywoływać jakieś skojarzenie, bo faktycznie ma taki jakiś obity refren, a pod względem instrumentalnym też może brzmi powszechnie, ale taki już jest ten gatunek. Jeśli o mnie chodzi to wielbię ten kawałek za melodyjność i bojowy refren. Natomiast świetnie można się ubawić przy takim „Crazy Nights” , który pasuje na każdą okazję i w każdym otoczeniu,a jego dużym plusem jest lekkość, brak przymusowego grania oraz.... krótki czas trwania, co pozwala szybko przejść do „Destroy the Orcs” znany nam bliżej z debiutu, ale tym razem jest bardziej dopracowany i nieco ostrzejszy.
A dopieszczone brzmienie tez zrobiło swoje, czego nie można było powiedzieć o debiucie.
The Phantom of the Crimson Cloak” i „Isle of Eternal Despair (Upon the Boiling Sea III)” to idealny przykład jak powinno się grać power z elementami heavy metalu.
I oczywiście owe utwory mają wszystkie te wspaniałe cechy co poprzednie utwory.

Choć od premiery tego albumu minęło troszkę czasu to wciąż brzmi on świeżo, a kompozycje jakie znalazły się na Advance And Vanquish są naprawdę wyśmienite .
Każdy z nich zasługuję na uwagę i nie tylko dlatego, że są melodyjne i ostre, ale dlatego, że mało który zespół tak gra w dzisiejszym świecie, mało kto tak angażuje się w to co robi.
A młodzieńczy zapał chłopaków z 3 Inches of Blood jest godny podziwu! Są głodni sukcesu i dążą do tego celu wytrwale, a słuchając tego albumu ma się wrażenie, że właśnie to osiągnęli co zamierzali. Zespół choć młody to jednak imponuje kunsztem, niezwykłymi talentem i wizją jak grać w dzisiejszym świecie power/heavy metal. Jeśli tak ma brzmieć album w tym gatunku to jestem jak najbardziej za! Album warty polecenia i nie tylko zagorzałym fanom power/heavy metalu. 10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz