poniedziałek, 27 czerwca 2011

LION'S SHARE - Dark Hours (2009)

Wybiła mroczna godzina dla nas fanów heavy metalu jak i fanów szwedzkiego Lion's Share.. Godzina, w której nie ma czasu na sentyment, na słodkość czy też baśniowe melodie,oj nie. Jest to godzina pełna mroku, ciężkich dźwięków i brutalnej produkcji, a baśniowe melodie zostały pochłonięte przez melodie prosto z piekła. Tak wybiła godzina dla tego zespołu, a to za sprawą „Dark Hours”, który ujrzał świtało dzienne w tym roku. Spytacie dlaczego?
Dlatego, że w tym roku Lion's Share pokazał jak nagrać świetny album, który imponuję dużej grupie słuchaczom i jest dowodem na to, że jeszcze można stworzyć Arcydzieło, pomimo tego, że w gatunku już wszytko było. I choć na początku roku uważałem, że w kategorii heavy metalu, jest to rok niezbyt udany, bo z każdym dniem patrzyłem jak padają najwięksi. Były to albumy co najwyżej przeciętne, ale nadzieje w tą kategorię muzyki przywrócił mi Lion's Share. Przyznam się bez bicia, że zespół pomimo bogatej dyskografii jakoś nie trafił w moje ręce. A szwedzki band tworzy już ponad 10 lat, to też nie ma mowy o amatorach. Pomimo nie znajomości z zespołem, to jednak kojarzyło mi się znane nazwisko wokalisty - Nils Patrik Johansson. Nic wam nie mówi? A Astral Doors? Tak to on! Jednak są to dwa różne zespoły, które nie są bliźniacze. Jeden brzmi jak Dio a drugi no właśnie. Poniekąd dziedzictwo Black Sabbath się kłania, a z drugiej strony King Diamond, tak więc w żadnym wypadku nie są takie same zespoły. „Dark Hours” w zestawieniu z „Emotional Coma” wypada lepiej. Co może się wydawać nie prawdopodobne,choćby dlatego, że poprzednik był już bardzo dobrym albumem! Ale nie tylko własny krążek przebili, ale tez konkurencję w tym jakże udanym roku 2009.
Co do samego albumu...
Tak jak większość wydawnictw w tym roku tak i to ma bardzo dobrą produkcję,która idealnie pasuje do stylu zespołu. Oczywiście pozostały aspekty też zostały dopracowane i to widać choćby po szacie graficznej czy też kompozycjach. A skoro już jesteśmy przy nich to trzeba wspomnieć, że na album trafiło 11 utworów z czego każdy mógłby być singlem, każdy mógłby pretendować do najlepszego utworu na albumie czy też do miana arcydzieła. Dlatego, że każdy ma te cechy co mają właśnie takie hiciory. A wierzcie mi, że utwory jakie tutaj mamy można śmiało zaliczać do pierwszej ligi utworów roku 2009. Mogłoby się wydawać, że 11 kawałków to dużo, ale powiem wam, że zróżnicowanie materiału i stworzenie równych kompozycji powodują, że czas płynie naprawdę szybko. Na tyle,że wyda wam się, że album jest...krótki. Tak, zespół nie kombinuje z tracklistą i od razu na pierwszy ogień wystawił znany wszystkim wcześniej „Judas must Die”.Lepszego otwieracza nie można było dać. Szybki, pełen wdzięku, atrakcyjny pod względem melodii, partii gitarowych czy też pod względem refrenu. A wokal Johansona jak zwykle niszczy obiekty i co ciekawe nasuwają się skojarzenia z Black Sabbath z okresu Dio. Natomiast „Phantom Rider” kojarzy się z Kingiem Diamondem, choćby ze względu na melodie z początku utworu jak i samą sekcję rytmiczną. Nie wierzycie? Nie szkodzi, posłuchajcie momentu zwrotek i powiedzcie z czym wam się to kojarzy? Poza tym utwór ma ciekawe urozmaicenie, od wolniejszego po nieco szybsze tempo oraz przeplatanie się różnych partii gitarowych. Co mi się bardzo podoba w tym albumie,że mamy hit za hitem i właściwie nie ma kiedy odetchnąć od wrażeń jakie wywołują poszczególne kompozycje. A dowodem na to jest kolejny przebój - „Demon In Your Mind”. I wiele było spekulacji, że utwór ma kiczowatą warstwę instrumentalną stworzoną przez klawisze. Jak dla mnie to jest bzdura. Przecież to ma być melodic metal, a nie neoclasiccal albo symphonic jakiś. Ja mam bardzo miłe wspomnienia z tego utworu. Nie dość, że kipi energią to jeszcze ma niezwykłą melodyjność. I znów podobnie jak w poprzednim utworze mamy mocne przeplatanie się ciężaru z chwytliwymi melodiami. I nie da się ukryć, że to jest urok tego zespołu. Słuchając tego utworu nie da się powstrzymać od skojarzeń z Dio. Jak wspomniałem materiał jest zróżnicowany i nie kłamałem, bo „Heavy cross To Bear” to już inny kaliber killera. Jest wolniejszy, bardziej wyrachowany, pozbawiony jakiś dynamicznych partii gitarowych co nie oznacza, że utwór mdli i nudzi. Na szczęście nie. Pomimo innego charakteru idealnie pasuje do całości i nie drażni się z pozostałymi utworami, a to już nie lada wyczyn, żeby taki wolny utwór odnalazł się wśród szybkich przebojów, których tutaj jest pełno. Nie mogło zabraknąć cięższego kawałka, a takim bez wątpienia jest „The Bottomless Pit”, który przypadnie do gustu fanom mocnego brzmienia, dla których liczy się tylko kop i moc. Choć utwór faktycznie ma inne oblicze, to jednak nie psuje dobrego wrażenia jakie wywołuje album, a wręcz przeciwnie. No bo jak można ten kawałek inaczej potraktować niż jak kolejny killer? Cały czas laury i gratulacje zbiera Johannson, ale nie można pomijać pozostałych muzyków. Lars czy też Sampo, to oni sprawiają że album brzmi naprawdę mrocznie i tak klimatycznie. Dowód?” Full Metal Jacket”, w którym za każdym razem podziwiam niezwykłą sekcję rytmiczną, która tutaj jest na pierwszym miejscu. Zaraz za nią klasyfikuje się chwytliwy refren oraz bardzo energiczne solówki. Czego można chcieć więcej? Hmm, jedynie kolejnych tak świetnych utworów. Śmieszne prawda, myślisz o tym i tak jakby twoje życzenie zostało spełnione, bo „The Presidio 27”,to kolejny przebój, który ani na krok nie odstaję od tych najlepszych jakie mieliśmy okazję usłyszeć. Utwór charakteryzuje się niezwykłym zróżnicowaniem,bo mamy tutaj szybkie tempo,wolniejsze i o dziwo w oby dwóch przypadkach utwór niszczy. Przypadek?
Raczej Nie, a powodu należy szukać w niezwykłym talencie kompozytorskim Lion's Share.
Tak jest to kolejny przebój na tym albumie i jeszcze nie jest to ostanie słowo zespołu. „Barker Ranch” to następny utwór, który został skarcony przez słuchaczy, jakoby przez to że jest banalny i śmierdzi kopiowaniem innych. Nie zgadzam się z tymi zarzutami, bo utwór ma po prostu naturę prostego,melodyjnego kawałka i nie ma się co wysilać z tymi wadami, bo ich tutaj nie ma.
Natomiast co do samego utworu, ma bardzo wpadającą w ucho warstwę instrumentalną, a refren należy do czołówki refrenów roku 2009. Jeśli chodzi o szybkość to mam wrażenie,że „Napalm Night” wygrywa w tym konkursie. Niby brzmi znajomo,ale cóż poradzić w końcu już wiele zostało powiedziane w tym gatunku. Ale skupmy się na tym co najlepsze w tym utworze, a mianowicie...wszystko. Bo refren ,sekcja rytmiczna, wokal i cała reszta jest na wysokim poziomie i warta wzmianki. Tak, żeby było po równo, zespół dał nam jeszcze jeden ciężki kawałek - „Space Scam”Czy to ciężkie czy wolne i tak jest świetne, a to rzadkość. Ale w przypadku Lion's Share tak jest, bo sprawdza się w każdej stylistyce! „Najciemniejszą godzinę” zamyka „Behind the Curtain”, który jest najdłuższym utworem na albumie i co ciekawe tutaj nie postawiono na szybkość czy też melodyjność. Ale na klimat i urozmaicenie i w tym aspekcie też nie zawiedli. I choć kawałek nieco inny to i tak idealnie uzupełnia się zresztą tworząc całość.

Mógłbym właściwe ominąć podsumowanie bo wszystko wynika z powyższych zdań,ale cóż zrobią to frajdę tym którym nie chce się czytać.
Choć zostało jeszcze trochę czasu do podsumowań roku 2009 to jednak w tym przypadku można śmiało mówić o jednym z najlepszych albumów w tym roku i czy to mówimy ogólnie czy też pod względem heavy metalu. I nie ma to nic wspólnego z konkurencją, bo „Dark Hours” i w takiej sytuacji otrzymałby ten tytuł. Dlatego,że został dopracowany i nie ma w nim żadnych wad. Zespół dopieścił materiał do perfekcji, a dowodem tego są same kompozycje, pośród których nie znajdziecie wypełniaczy czy też dobrych utworów, bo są same świetne hiciory.
I jeśli tak mają brzmieć heavy metalowe albumy w przyszłości to jestem jak najbardziej za. 10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz