sobota, 18 czerwca 2011

ANVIL - Juggernaut of justice (2011)



Kiedy ktoś pyta: podaj największe tuzy w kategorii Heavy Metal jednym tchem wymienia się Iron Maiden, Judas Priest, Accept, czy też Saxon. Pomija się innych wielkich takich jak choćby kanadyjski Anvil, który istnieje już od 1979r. I ma na swoim koncie pokaźny dorobek jeśli chodzi o płyty. Niektóre z nich miały swoje pięć minut i wpłynęły na gatunek. Niestety czas zweryfikował zespół, które zbiegiem czasu, nieco poszedł w zapomnienie i pewnie dlatego często jest pomijany. W zapomnienie poszli nie dlatego, że nic nie wydawali, ale dlatego, że nie były to płyty które mogłyby zwojować heavy metalowy rynek. Jest rok 2011, a Anvil wciąż istnieje, wciąż grywa koncerty i wciąż nagrywa albumy. 17 studyjny album nosi tytuł Juggernaut of Justice.
Ciężko dzisiaj o dobry heavy metal, bo albo zespół smęci grając bez energii, albo jest za dużo kombinowania. Anvil postawił na prostotę i tradycję i wyszło im to nadzwyczaj dobrze. Tak dobrze, ale jakiś większych przeżyć nie ma. Jest energia, jest szybko i do przodu i są chwytliwe refreny.
Już od chwili gdy się włączy album to od pierwszej minuty słychać dobrą produkcję i niezły klimat lat 80, gdzie takiego grania było pełno. „Juggernaut of Justice”- przedstawia się okazale, bo riff typowo pod judas priest, gdzie jego wizytówką jest przede wszystkim prostota oraz wpadający w ucho riff. Refren ujdzie w tłoku, aczkolwiek daleko mu do porywających. Złego słowa nie można powiedzieć o sekcji rytmicznej, ani tym bardziej o wokalu. Steve”Lips” Kudlov nie od dziś gra i śpiewa, co zresztą słychać. Lepszym utworem już jest „When Hell Breaks Lose”, który może popisać się szybkim i bardzo energicznym riffem. Taki można rzec „czysto judasowski utwór”. Refren tym razem bardziej trafiony i choć jest prosty to łatwo wpada w ucho. Judas tam, judas tu, ale w takim „New Orleans Voodoo” słychać już więcej Manowar a to z tego choćby względu, że cały utwór jest prowadzony przez pulsujący bas, który jest właśnie grany pod ten wcześniej wspomniany zespół. Jest to przynajmniej dla mnie jeden z tych lepszych utworów na płycie. Pomimo że nie porywa szybkością, to jednak ma do zaoferowania ciężar oraz niezwykłą moc, która przemówi nie do jednego słuchacza. „ On fire” słychać tutaj lata 80 i stara dobra receptura. Kłania się znów Judas Priest, a nawet rock'n rollowy Motorhead. Znów mamy do czynienia z dobrą kompozycją, gdzie postawiono na szybkość i melodyjność. Jednakże nie znajdziecie tutaj niczego oryginalnego, bo jak wspomniałem już gdzieś to było. „ Fuckin Eh” już nieco bardziej zakręcony i nieco nie składny. Zabrakło pomysłu zarówno na refren, jak i całą sekcję rytmiczną, szkoda.
„Turn it Up” znów kolejna dobra porcja heavy metalu. Prosty refren i melodyjny refren dały pożądany efekt. Jednakże z każdym utworem zaczyna się to nieco zlewać, bo wszystko nad wyraz podobnie brzmi. „ The Ride” przy tym kawałku zespół zaczyna się już nieco bawić, bo mamy i bujające tempo i taki nieco wiejski refren. Czyżby brak pomysłów z każdym utworem? „Not Afraid” jest dowodem, że można było źle przewidzieć ów album, bo ten utwór jest rześki i bardzo pobudza bo nieco słabszym okresie albumu. Tym razem riff zalatuje pod Iron Maiden, a sam utwór jest luźny nawet powiem, że bardzo taki radosny. Po raz n-ty można posłuchać krótkiej, ale bardzo udanej solówki. „ Conspiracy” najgorsza kompozycja na albumie, która nie ma nic do zaoferowania, poza smętny riffem. Z kolei „Running” stara się nam zrewanżować za poprzedni kawałek. Znów można mówić o jednej z najlepszych kompozycji na tym albumie. Tak, zespół dobrze radzi sobie z szybkimi kawałkami. Tak szybko i do przodu to złoto reguła tego albumu, ale wyjątkiem od tej reguły jest „ Paranormal” , gdzie postawiono na długość i nudę. 7 minut ciągnącego się riffu i całej sekcji rytmicznej niczym guma. Za taki metal to ja dziękuje i odsyłam zespół na 3 dniowy urlop.” Swing Thing” i ten kawałek dobrze kończy ten album, który miewał dobre i złe okresy. Album można rzec jest wtórny, nic nie wnosi ani do gatunku, ani do dyskografii zespołu, jednakże skazać go na stracenie też nie można, bo jest kilka heavy metalowych petard, kilka chwytających refrenów wobec których nie można przejść obojętnie. W tym roku, są lepsi, ale są też gorsi. Zespół pokazał, że można grać rasowy heavy metal pod Judas Priest i to z całkiem niezłym efektem bo na 7/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz