piątek, 24 czerwca 2011

RUNNING WILD- Pile Of Skulls (1992)

Piraci są dzisiaj rzadkim zjawiskiem i najczęściej kojarzą nam się z bajkami, filmami typu Piraci z Karaibów, czy też z mitami. Ale czy tylko z nimi? No jak jeśli o mnie chodzi na pierwsza myśl nasuwa się Running Wild. Niemiecki gigant grający heavy/speed metal. Statek kapitana Rock'n Rolfa zawinął już do portu Royal. Można teraz jedynie się cieszyć jego podbojami i odkryciami, których dokonał kapitan Kasperek. Jednym z jego największych odkryć, dzieł których dokonał Kasperek jest dla mnie „Pile of Skulls”. Rok wydania 1992, rok w którym świat metalowy ogarnęła nie chęć, a raczej nie moc. Jednak na na Rock'n rolfa nie ma mocnych, sam tworzy i sam jest głównym i zarazem jedynym motorem napędzającym Running Wild. To też nie mogę wyjść z podziwu, że tyle dokonał praktycznie sam. Jasne, zawsze ktoś odkrywał drugoplanowe role, ale nie miały one takiego znaczenia, gdyby nie Rock'n Rolf tego ten zespół by nie istniał. Omawiany album okazał się następcą „Blazon Stone” który jest dla mnie dobrym, bardzo dobrym albumem, ale bez jakiegoś większego podniecenia, zniszczenia nie było. Ostatnio były zmiany personalne, także i przy tworzeniu tego albumu skład uległ zmianie. Odszedł Jens Becker oraz Ac, a w ich miejsce sprawdzeni już w bojach muzyki heavy metalowej : Thomas Smuszyński oraz Stefan Schwarzman z również znanego zespołu, a mianowicie U.D.O. W takim składzie nagrano jeden z najlepszych albumów tego zespołu, choć było ich wiele ten u mnie stoi murem na pierwszym miejscu. Najpierw zanim przejdę do zawartości, chciałbym skupić się na nieco błahych sprawach. Szata graficzna o dziwo jest genialna. Nie zrozumcie mnie u tego zespołu różnie było z tym elementem. Under Jolly Roger spełniał wymogi co do znakomitej okładki. Tutaj Marschall nadał oprawie klimatu i normalnie dreszcze przechodzą człowieka. Dobrze przejdźmy zatem do zawartości. Zaczyna się od intra co w przypadku tego zespołu było czymś nowym. Jasne można było zawsze jakiś krótki wstęp, który był połączony w całość z pierwszym utworem. „Chamber of lies” zaczyna się dość nie typowo- chórki takie powiedziałbym gregoriańskie, które nucą „aah,ahhh” jest dreszczyk emocji to fakt, no i ta tajemniczość. Potem słychać już pierwszy riff, akustyczny i przyznać bardzo udana melodia. Potem nieco trochę folku słychać i metal. Efekt kapitalny i piractwo pełną parą nic tylko tańczyć i śpiewać. Chwila moment i uderza nas fala dźwiękowa, mocna i drapieżna. „Whirlwind” utwór który na myśl nasuwa genialny Riding The storm. Zresztą poziom tego kawałka nie odbiega od tamtego. Mocny, szybki i bardzo melodyjny riff, które zawiera 100% Running Wild. Tekst znów piracki, a Rolf Kasperek jakby wzniósł swój wokal na wyższy poziom. Solówki fakt krótkie, ale imponują swoją chwytliwością. Utwór szybko rozwiązuje nasze wszelkie obawy co do składu i co do formy muzyków. „Sinister Eyes” uderza w nieco inne rejony, jest bardziej stonowany, pozbawiony takiej drapieżności i szybkości co poprzednik, ale wcale to nie wpływa na jego poziom. Jest utrzymany w nieco wolniejszym tempie, ale cała warstwa instrumentalna, jak i refren to czyste Running Wild. Choć w tym utworze są nieco bogatsze solówki. Utwór bardzo piracki, zresztą jak poprzedni.”Black Wings Of death” ten utwór znów prezentuje nieco inne podejście. Bardziej melodyjnie i trzeba rzec że tutaj jakby melodia grała pierwsze skrzypce. Ten utwór rozpoczął tez pewien okres utworów które były oparte na podobnym motywie. Wolne i melodyczne wejście jakiejś melodyjki a potem ciągnięcie tego motywu tylko już w bardziej gitarowym stylu. Sam utwór oferuje niezwykły, nieco mroczny klimat, a ponadto potrafi rozruszać chwytliwym refrenem. W tym utworze również niezwykle udane są solówki, gdzie też skorzystano z głównego motywu. Kto jak kto ale Kasperek potrafi nagrać prawdziwą speed metalową petardę. A taki „ Fistful of Dynamite” robi wrażenie i powstawia w osłupienie. Skoczny, bujający i jakże chwytliwy jest ten utwór. Tutaj wszystko jest perfekcyjne, a takich utworów nie brakuje na tym albumie. Warto podkreślić, że obok intra jest to najkrótszy utwór. Bardziej spornym utworem jest „Roaring Thunder” cóż tutaj należy doszukiwać się choćby źródeł X wild założonego przez były muzyków Running Wild. Sam utwór jest może i wolny, jest może nieco monotonny. Dla mnie ma niesamowitą moc i ma takie cechy utworów Manowar. Najlepszym momentem są oczywiście solówki, które wprowadzają ożywienie. Jeśli miałbym coś wyróżnić tutaj to partie basowe. Wszystko było autorstwa Rock'n Rolfa do tej pory, natomiast tytułowy „Pile of Skulls” jest autorstwa drugiego gitarzysty. No i trzeba przyznać, że Axel stworzył naprawdę petardę , którą zaliczam to tych jednych z najlepszych. Wszystko tutaj imponuje, począwszy do chwytliwych zwrotek, pirackiego refrenu i piekielnie szybkiego i drapieżnego riffu. Solówki też tutaj należy zaliczyć do tych jednych z najlepszych, które zasługują na osobne sławienie. Klasykiem tego albumu jest „Lead or Gold” i nie dziwię się bo to kolejny typowy kawałek dla tego zespołu. Melodyjny riff ,wygrywany przez Kasperka, bujająca warstwa instrumentalna no i ten refren, który może poruszyć setki tysięcy ludzi bawiących się na koncertach. Przy tym utworze mam skojarzenia z bad to The Bone. Nieco inny jest „White Buffalo” ten sam patent, aczkolwiek tutaj jest nieco bardziej posępnie. Nieco bardziej gitarowo i bardziej nastawiono się na przekaz i to co niesie ze sobą warstwa tekstowa, a tym razem poruszono sprawy ekologiczne. Refren tutaj jest przedni i też cechuje się niezwykłą prostotą i chwytliwością. Równie genialny co poprzednie kompozycje jest „Jennings Revenge” który ma w sobie całe to piractwo, które cechuje ten zespół. Jest i „łoo łooo” i „hey, hey” i czegoś można chcieć więcej. Dla mnie to jest jeden z najlepszych kompozycji RW. Punktem kulminacyjnym jest „Treasure Island” uważany przeze mnie jak i przez większość fanów za najlepszy kolos tego zespołu. Jest epickość, jest melodyjność no i są zmiany temp. Utwór jest naszpikowany różnymi fajnymi motywami, a do tego można posłuchać jak muzycy świetnie operują poszczególnymi instrumentami. Tym razem zespół bazował jeśli chodzi o tekst na podstawie książki Roberta Stevensona.
Wraz z końcem albumu, trzeba trochę czasu żeby wyjść z oszołomienia i wrażenia jaki pozostawia po sobie ten album. Running Wild jest to dla mnie jeden z tych nie wielu zespołów który nagrał tyle świetnych albumów, tyle arcydzieł, tak wpłynął na heavy/speed metal i co ważne stworzył swój własny nie do podrobienia styl i za to pozostanie wielki, pomimo że ich działalność się zakończyła. Jak poznać arcydzieło? Płyta, która nie ma słabych utworów, która mimo swojego czasu wciąż powala na kolana. A konkurencję połyka na śniadanie. Dla mnie ten album był, jest i będzie Arcydziełem, który będę polecał każdemu kto nie zna tego albumu. 10/10 i gorąco polecam, we współczesnym świecie takich albumów za wiele nie wychodzi.

2 komentarze:

  1. O tej płycie nie da się napisać inaczej jak wspaniała. Moim skromnym zdaniem chyba to ten LP ma najwięcej pirackiego klimatu. "Jennings' Revenge", "Treasure Island", singlowe "Lead Or Gold"... Znowu poczułem się jakbym miał 18 lat...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie najlepszy album RW:D A co do piractwa też mam takie wrażenie, że tutaj zespół przeszedł sam siebie:D No i to intro też tutaj jest pierwszej klasy. Tutaj też znalazł się najlepszy kolos tego zespołu. No i album bardzo zróżnicowany:D

      Usuń