wtorek, 15 stycznia 2013

REALM - Endless War (1988)


Jakim trzeba być zespołem, żeby zapisać się w historii thrash metalu nie osiągając wielkiej sławy jak znane formacje typu SLAYER, czy ANTHRAX. Jakim trzeba być geniuszem muzycznym, żeby stworzyć styl specyficzny, który ciężko jednoznacznie sklasyfikować. Jakim trzeba być zespołem, który przeszedł do historii nie za sprawą komercyjności, za sprawą bogatej twórczości, lecz za sprawą świetnego debiutu. Można by tak rozmyślać nad wyczynem amerykańskiego REALM długo ,a i tak wszystko kończy się szokiem dotyczącym debiutanckiego albumu „Endless War”, który został wydany przez kapelę w roku 1988. Szok wiąże się z tym, że nie słychać że to debiutancki album, że to album żółtodziobów, a doświadczonych i zaprawionych w bojach muzykach. Sam album przeszedł do historii thrash metalu, zresztą podobnie jak kapela amerykańska. Czy trzeba lepszej rekomendacji? Czy płyta jest skierowana wyłącznie do fanów thrash metalu? Czym się ona wyróżnia?

Historia tej płyty jak i zespołu sięga roku 1985, kiedy to w miejscowości Milvaukee, zespołu nieco podziemnego, który swoich tekstach poświęca uwagę takim tematom jak religia, społeczeństwo, mitologia, czy też filozofia i taką uświadczymy w utworach na debiutanckim albumie. Piękna klimatyczna okładka, z pewnością pasuje do tej tematyki. Jednak to są drobne szczegóły, które nie odgrywają kluczowej roli. Nie tylko wyjątkowym logiem i okładką ten album się wyróżnia i tutaj trzeba poszerzyć horyzonty o nieco brudne, zadziorne, takie thrash metalowe brzmienie, które nadaje odpowiedniego specyficznego klimatu. Również styl w jakim zespół się obraca, pozwala wyróżnić REALM na tle innych thrash metalowych lat 80/90. Ciężko sklasyfikować go jednoznacznie, ale jest tutaj przede wszystkim thrash metal o charakterze progresywnym, są również patenty heavy/speed czy power metalowe. Nie będzie nadużyciem, jeśli napiszę, że można to granie stawić obok stylu grania TOXIK, WATCHTOWER czy VIO- LENCE. Połamane melodie, ostre riffy, pokręcone motywy wygrywane przez Laganowskiego/Kinis, gdzie dużo jest finezji, ambitnego grania i niesamowitego wyszkolenia technicznego. Co może się podobać w przypadku partii gitarowych to ich zróżnicowanie i mamy tutaj sporo ciekawych rozwiązań. Począwszy od szybkich, rozpędzonych killerów typu „Endless War” czy też złowieszczego „This House Is burning” z prostym refrenem i pewnymi zwolnieniami w stylu twórczości KINGA DIAMONDA. Nawet wokale w niektórych utworach są nacechowane manierą Kinga i trzeba przyznać, że Mark Antoni ma specyficzny wokal, ale to akurat atut i kolejny powód, który wyróżnia ten band spośród innych. Jest zadziorność, jest technika, a jednocześnie oryginalny styl, w którym można z łatwością doszukać się heavy metalowego, czy power metalowego charakteru. „Slay the opressor” to dość ciekawy kawałek, który rusza niczym ociężała machina, powoli i coraz szybciej. Utwór jest energiczny i bardzo urozmaicony, a ciekawe jest to że sporo w nim heavy/speed metalowej formuły, a owa melodyjność dodaje niezłego smaczku. Melancholijny, mroczny klimat, nieco industrialnego charakteru i nowoczesnego brzmienia z pewnością dodaje uroku „Eminance”. Heavy metal i progresywność jest piętnowana zresztą z dużym sukcesem w „Fates wind”. Też daleki od typowego thrash metalu jest „Root Of evil” gdzie jest nacisk na złożoność, mroczny klimat i pokręcone partie gitarowe, które czynią granie tego bandu dość ambitnym i wyjątkowym. Jeśli ktoś lubi melodyjne, dynamiczne granie, nieco power metalu i zwarte granie ten będzie zachwycony „Eleanor Rigby”, który jest takim przebojem, który łatwo wpada w ucho. Balladowe otwarcie w „Second Comming” potrafi zauroczyć oraz zmylić, bo to kolejny rytmiczny i dynamiczny kawałek, w którym o dziwo sporo zwolnień, zwłaszcza w okolicach refrenu. Jeden z najciekawszych motywów moim zdaniem ma tutaj przesiąknięty TOXIC, czy też ANTHRAX „All Head Will Turn To the Hunt”. Można nieco pokręcić nosem, że „Realm Mang” trwa niecałą minutę, jednak to nie jest żadna wada. Na koniec mamy energiczny i atrakcyjny dla słuchacza „Poisened Minds” czy też bardziej progresywny „Theseus and Minotaur”.

Nie ma słabych kompozycji, nie ma nudy, ani oklepanych motywów. Thrash metal najwyższych lotów, gdzie nie ma bezmózgiej młócki, gdzie są ambitne melodie, gdzie muzycy pokazują co to znaczy grać techniczne i zarazem dynamicznie, czy też melodyjnie. Klasyka to najlepsze słowo, żeby opisać ten album. Szkoda, że zespół wydał jeszcze jeden album i się rozpadł. No ale i tak ostatecznie zapisali się oni w historii thrash metalu. Polecam!

Ocena: 10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz