niedziela, 20 stycznia 2013

LANCER - Lancer (2013)


Jednym z najlepszych albumów miesiąca styczeń 2013 jaki do tej pory słyszałem to „Lancer” szwedzkiej grupy LANCER, który miał premierę 18 stycznia. Co to za kapela? Jak przedstawia się ich historia? Co grają i na jakim poziomie? Co składa się na to, że jest to póki co najlepszy album z tego miesiąca? Postaram się na te wszystkie, jakże ważne pytanie odpowiedzieć w dalszej części recenzji.

LANCER to młody zespół, który został założony w 2009 roku przez pięciu muzyków, którzy uczęszczali do muzycznej akademii i ich pierwszym przejawem było demo w 2010 roku, zaś w 2011 r wydali mini album „Purple Sky” i teraz można się cieszyć ich debiutanckim albumem, który nie można pominąć jeśli chodzi o najlepsze albumy tego miesiąca i póki co jest to najlepszy album jaki słyszałem z tego miesiąca. Zastanawiacie się w czym LANCER się obraca, co gra? Już pędzę z odpowiedzią, o toż ich styl można określić jako power/speed metal z wyraźnymi wpływami IRON MAIDEN, HELLOWEEN, czy też HAMMERFALL, GAMMA RAY. Jak to się stało że jest to jeden z najlepszych albumów póki co w tym miesiącu, skoro nie grają niczego odkrywczego i można im wytknąć wtórność? Przede wszystkim zespół tworzy z dużą lekkością, chwytliwe, melodyjne przeboje, które zostają w pamięci na bardzo długo i do tego dochodzą pomysłowe aranżacje czy też to w jaki sposób wygrywają swoje partie muzycy. Sekcja rytmiczna na każdym kroku przypomina IRON MAIDEN i to jest podkreślone w sposób szczególny w rytmicznym i przesiąkniętym IRON MAIDEN z okresu „The Number...” kawałku o nazwie „Don't Go changing”. Ten utwór może i jest wtórny i taki dość znajomy, ale jest przebojowy, melodyjny i bardzo lekki i zespołowi to wychodzi nadzwyczaj dobrze, aż przypomina mi się debiut SKULL FIST. Wokalista Isak Stanvall to jeden z atutów zespołu bo maniera przypomina dwóch znanych i wielkich wokalistów czyli Dickinsona i Kiske. Chłopak ma styl, ma odpowiednią manierę i opanowaną technikę śpiewania czysto i z mocą. Oprócz znakomitego wokalisty mamy tutaj zgrany duet gitarzystów Elstrom/ Kelemen, który stawia na melodyjność, dynamikę i rytmiczność. Pod względem tego co wygrywają przypominają się takie wielkie duety jak Smith/Murray czy Hansen/Weikath i to też można uznać za plus. Solówki na nowym albumie HELLOWEEN mi się podobają, ale te tutaj bardziej nawiązują do lat 80 i są bardziej energiczne i zawierają jakby więcej melodyjności i w sumie ciężko o takie energiczne, finezyjne solówki. Pomyślano na debiutanckim albumie o odpowiedniej szacie graficznej czy mocnym brzmieniu, które jeszcze bardziej przybliżą słuchacza do lat 80, co zresztą udaje się zespołowi z dużym sukcesem. To co sprawia, że ten album zostaje na długo w pamięci i że jest jednym z najlepszych póki co w tym roku to fakt stworzenia dopieszczonego materiału, który składa się z 9 znakomitych kompozycji pozbawionych zbytecznego smęcenia i przynudzania. Zespół gra to co kocha i robi to szczerze, co może się spodobać przy odbiorze. Album otwiera „Purple Sky”, który znany był z mini albumu i to jest kawałek, który od razu definiuje nam styl zespołu, czyli IRON MAIDEN i HELLOWEEN w jednym. Rozpędzony taki heavy/speed metal przesiąknięty IRON MAIDEN słychać w „The Exiled” i podobne skojarzenia można wyłapać w melodyjnym „Young And Alive”, gdzie sporo fajnych motywów i żywiołowych solówek, szybki „Dreamchasers” z kolei nasuwa strażnika kluczy HELLOWEEN. Szybkość i dynamika osiągają zenitu moim zdaniem w power metalowym „Mr.Starlight”, który również mógłby zdobić album strażnika i muszę przyznać, że dawno nikt tak dobrze nie odtwarzał tego stylu charakterystycznego dla HELLOWEEN. Może mamy w końcu ktoś, kto pójdzie w ślady ...INSANIA? Nieco wolniejsze momenty znajdziemy w zamykającym „Between The devil and The deep”, zaś „Seventh Angel” to najdłuższy utwór, nieco bardziej stonowany, z dobrze dopasowaną melodią wygrywaną przez klawisze.

Klasa sama w sobie można rzec. Coraz trudniej dzisiaj o takie albumy, w pełni oddane latom 80, stworzone jakby dla hołdu wielkich kapel typu IRON MAIDEN, czy HELLOWEEN, płyt zagrane z pasją, z miłością do wielkich kapel i do metalu, zagrane ze szczerością, oddaniem i dopracowaniem. Co raz ciężko o takie płyty dopracowane i melodyjne, gdzie od początku do końca nie ma wypełniaczy a są tylko znakomite przeboje na miarę tych wielkich kapel. Świetny debiut, który nie można pominąć w tym roku. Gorąco polecam, póki co najlepsza płyta roku 2013.

Ocena : 9/10

1 komentarz:

  1. Najleprza to nie jest ale naprawde elegancka płytka, vokal tak zajeżdża Kiske i Dickinsonem aż miło muzycznie najbliżej im do Edguya(Mandrake), również gorąco polecam.

    OdpowiedzUsuń