sobota, 16 stycznia 2021

FIREFORCE - Rage of War (2021)


Pamiętam pierwszy album belgijskiego Fireforce, które bardzo przypadł mi do gustu. Band zaczynał jako bardziej klasyczny heavy/power metal z elementami Grave Digger czy nawet Running Wild, ale z czasem liczne zmiany personalne i zmiany stylistyki w obrębie samej konwencji heavy/power metalu sprawiły, że obecnie Fireforce też inaczej się prezentuje niż na debiucie.  Nie ma już charakterystycznego wokalisty Fillipa Lemmensa, a band poszedł w kierunku ostatnich płyt francuskiego Nightmare czy Iron Fire. Tak więc najnowsze dzieło w postaci "Rage of war" to taki ukłon w stronę bardziej us heavy/power metalu. To że jest to tylko solidne rzemiosło i nic ponadto to już inna sprawa.

Wszystko zagrane jest przyzwoicie i mamy mocne riffy, mamy też chwytliwe melodie, ale to wszystko jest tylko dobre. Band nie zadbał sobie większego trudu w komponowaniu czy tworzeniu melodii. Jest to bardzo oklepane i bez większej finezji. Dostajemy  nieco materiał na jedno kopyto, ale to w sumie nie jedyny problem nowego Fireforce. Brzmienie jest jakieś takie przytłoczone i na dłuższą metę męczy słuchacza. Nowy lider grupy Matt Asselberghs sprawia, że dużo w tym wszystkim Nightmare. Jego głos jakoś nie do końca mnie przekonuje i wolałem jednak Fillipa, który bardziej pasował do muzyki Fireforce.

13 utworów na płycie, to też za dużo, bo płyta na koniec staje się trochę monotonna. Mamy kilka ciekawych momentów, jak choćby otwierający "Rage of War", który opiera się na mocnym riffie i amerykańskiej stylizacji. Dobry kawałek, ale szału też nie ma. Stonowany "March or Die" też przedstawia się jako solidny utwór, który nieco przypomina twórczość Iron Fire. Więcej energii band dostarcza w mocnym i agresywnym "Ram it", w którym jest coś z judas priest, czy Nightmare. Mocny kawałek. Podobne emocje wywołuje chwytliwy "Running" i tylko szkoda, że utwór brzmi jak wiele innych tego typu podobnych utworów. Na płycie znajdziemy jeszcze melodyjny  "Rats in a maze" czy marszowy, nieco toporny  "A Price to Pay" i znów momentami przypomina to Wizard, Iron Fire czy Nightmare. Solidne rzemiosło heavy/power metalu, ale do totalnej ekscytacji jeszcze sporo brakuje. Troszkę to wszystko na jedno kopyto i bez elementy zaskoczenia.

Fireforce wciąż trzyma poziom, aczkolwiek nowe dzieła to wciąż tylko solidne rzemiosło, które nie wiele wnosi do świata heavy/power metalu. Tym razem band odszedł w nieco amerykańskiego heavy/power metalu. Nie jest to złe, ale do ideału też daleko. Płyta z serii posłuchać i zapomnieć.

Ocena: 6.5/10

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz