środa, 9 listopada 2011

ASSAULT - Survival In The Night (1987)

Jak miewa niepisana reguła „nie oceniaj książki po okładce” i to się tyczy różnego przejawu twórczości artystycznej w tym płyt cd. Czasami jednak naginam owe prawo, bo po prostu w taki sposób najłatwiej przekonać się co jest warte dane dzieło. Tak też zrobiłem w przypadku kanadyjskiego ASSAULT. Zespół założony w 1985 roku i jest to jeden z tych kapel zapomnianych przez świat, a wszystko przez fakt nagrania jedynie debiutanckiego albumu o tytule „Survival In The Street”, ale za to jakiego. To jak brzmi perkusja i jaką demolkę niesie z każdą partią, z każdą fazą w danym utworze jest urocze. Nie ma się czemu dziwić, skoro za bębnami siedzi Ray Hartmann znany z późniejszych występów w zespole ANNIHILATOR. Amss Prafand również odgrywa znaczącą rolę jeśli chodzi o sekcję rytmiczną, bo nie raz jego partie basu dają o sobie znać tak jak w zadziornym „Misery”. Jednak jeśli miałbym wskazać bohatera tego albumu to bym wskazał na Russela Dunawaya, który dzierży rolę wokalisty i gitarzysty. Pierwsza funkcja pełniona wzorowo, bo śpiewa zadziornie, ostro, zwłaszcza kiedy wchodzi w wyższe rejestry, zaś jako gitarzysta dba o rytmiczność i melodyjność albumu. Jednak pamiętajmy, że towarzyszy mu cały czas Jeff Zgalijic i ten duet się sprawdza, dostarczając szalony, pełen energii speed/power metal zakorzeniony w USA power metal. Ale gdy się słucha takiego rozpędzonego „Survival In The Street”, dynamicznego „Thunder Road” czy tez rozbudowanego „I.C.U.C” z wstawkami balladowymi to namyśl przychodzi Europejska scena metalowa, a dokładniej brytyjska i IRON MAIDEN. Ten sam ładunek przebojowości, to samo podejście co do melodyjności i płynności przechodzenia między poszczególnymi motywami. Choć struktura już nieco inna. Ten kto myślał, że taki będzie cały album to może być zaskoczony. Bo już w „Shuffle Of Baffalo” nie doszukamy się żelaznej dziewicy, a hard rockowe szaleństwo spod znaku MOTORHEAD. Stylistyka nieco inna niż na poprzednich utworach, ale dynamika i przebojowość z poprzednich utworów pozostała. Najatrakcyjniejszy motyw posiada „Fight To Win” gdzie postawiono na bardziej stonowane tempo i słychać echa starego ACCEPT. Obok urozmaiconego, wyrównanego materiału należy postawić inną zaletę a mianowicie, krótki czas trwania krążka, co nie wywołuje uczucia zmęczenia i nudy. Jednak, żeby nie było, że jest tak różowo, to wymienię największą wadę tego albumu, a mianowicie brzmienie, które jest dalekie od ideału i nieco psuje radość z odsłuchu, ale ważne się słucha tego przyjemnie i są przesłanki, żeby wracać do tego częściej niż raz na pół roku. W przypadku tego zespołu jest taki fenomen, że nagrał jeden znakomity album i kapela się rozpadła. Fenomen polega na tym, że nie wiadomo jak by dalej potoczyła się kariera zespołu i czy poziom tak wysoki by utrzymała, a tak skończyli na znakomitym debiucie, szkoda tylko że mało kto go słyszał. Nic ja będę tym, który zadba by płomień ASSAULT nigdy nie zgasł. Ocena: 8.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz