wtorek, 15 listopada 2011

MORBID SAINT - Spectrum Of Death (1988)

Brutalność i przebojowość za wiele wspólnego z sobą nie mają i raczej oba pojęcia siebie nawzajem wykluczają. Jednak jak w przypadku każdej reguły, zasady są odstępstwa, czy też wyjątki, które należy traktować jak wybryk natury. Jeśli chodzi o brutalny thrash rodem z pierwszych dwóch płyt KREATOR to należy przytoczyć przykład MORBID SAINT. Zespół został założony w 1986 roku i jest jednym z tych, który szybko zniknął ze sceny metalowej. Okres ich działalności przypada na końcówkę lat 80 i początek lat 90 i dorobili się w tym czasie 2 dem i jeden jakże kultowy album czyli „Spectrum Of Death”. Ze względu na ową brutalność jaką zespół zaprezentował na swoich wydawnictwach to od razu zaczęto ich mieszać z death metalem i gdzieś punkty styczne są, ale tak w rzeczywistości jest to czystej krwi thrash metal, pełen amerykańskiej agresji i zadziorności spod znaku niemieckiego KREATOR. Skoro jest brutalność, agresja, to musi też być dynamika, surowość czy też naturalność. Jednak co ciekawe na debiutanckim lp wystąpiło zjawisko przebojowości. Każdy utwór mimo swej dość brutalnej natury potrafi zapaść w pamięci za sprawą chwytliwych riffów, czy też zadziornych refrenów. Tak więc o typowym napierdalaniu nie ma mowy. W przypadku materiału trzeba przyznać, że ciężko jest opisywać każdy utwór osobno. A to wszystko z jednego ważnego powodu. Wszystko jest perfekcyjne, na takim samym wysokim poziomie i wszystkie kompozycje są zbudowane w oparciu o podobną strukturę, czyli złowieszczy wokal Pata Linda i co jak co ale lubię takie mroczne, brutalne wokale i przypomina mi to poniekąd wokal Mile Petrozzy z 2 pierwszych albumów. Kolejną ważnym elementem każdej kompozycji na tym albumie to bezapelacyjnie duet gitarzystów Fergades/ Visser i choć może nie skupiają się na jakimś tam technicznym graniu, to jednak ta szczera złość, agresja, ta naturalna zadziorność i chwytliwość po prostu wciąga i robi z słuchaczem dosłownie wszystko. A to że grają w owej ograniczonej granicami strukturze urozmaicenie jest tylko dowodem że można grać agresywnie, ale nie koniecznie topornie. Świetnie to zróżnicowanie słychać na tym albumie, początek pełen agresywnych, dynamicznych, złowieszczych kompozycji takich jak „Lock Up Your Children” poprzez bardziej urozmaicone, rozbudowane takie jak „Assassin”, „Scars” kończąc na bardziej stonowanym, posępnym „Beyond The Gates Of Hell”.Czym byłby „Spectrum Of Death” bez sekcji rytmicznej? Pewnie albumem niższej klasy. Basista Peletti jest tym, który dba o przestrzeń w utworach i momentami o klimat i to słychać w tytułowym „Spectrum Of Death”, który stylistycznie wręcz się wyróżnia, ale nie psuje wydźwięku całości. Kolejnym ważnym elementem, który łączy wszystkie kompozycje, który przesądza o niepowtarzalności tego albumu jest bez wątpienia osoba perkusisty Lee Reynoldsa i muszę przyznać, że ów muzyk ma niezłą dynamikę, a także umiejętność finezyjnego walenia w gary i robi to w wielkim stylu i co ciekawe nie wali w jednym stylu i sporo zróżnicowania uświadczyłem z jego strony. I najlepsze popisy w jego wykonaniu to bez wątpienia rozpędzony „Burned At The Stake” czy „Damien” gdzie wskaźnik szybkości przekracza wszelkie limity i ograniczenia. Nie byłoby mowy o perfekcyjnym albumie, gdyby leżała kwestia kompozytorstwa, aranżacji. A te są tutaj jedyne w swoim rodzaju, dając przykład innym że da się połączyć brutalność z przebojowym graniem i gdzie nie będzie się to nawzajem wykluczać, a tylko uzupełniać. Nie byłoby mowy o arcydziele, gdyby brzmienie, produkcja byłaby skopana i tutaj Eric Greif zrobił swoje, dając albumowi i jego muzyce własne życie. Zespół przez wielu słuchaczy nie znany, przez wielu zapomniany, ale dobrze że są ludzie którzy pamiętają o nich i zarażają tą znajomością innych. Kto wie, może kiedy wyjdzie nowy album reaktywowanego w 2010 r MORBID SAINT to może będzie nimi o wiele większe zainteresowanie? Póki co czekam na reedycję tego albumu, które ma wyjść w 2012 roku. Nie jestem jakimś tam wielkim fanatykiem thrash metalu, ale to jest to co lubię w tym gatunku i to jest właśnie dla mnie definicja „thrash metalu”. Jeden z najlepszych albumów w tej kategorii. Ocena: 10/10

4 komentarze:

  1. Absolutny mus. Do dziś żałuję, że przegapiłem aukcję tej płyty na eBayu jakieś 3 lata temu ale jeśli ma wyjść reedycja to chyba się ze szczęścia upiję. Byleby to nie była taka porażka jak ostatnia reedycja dwóch pierwszych LP Assassin :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tą płytę nie dawno poznałem i wiem że to wstyd, ale dzięki jednemu czytelnikowi, który mi to polecił zmieniło się to:D Jedna z najlepszych płyt thrash metalowych:D Ciekawi mnie czy coś ruszą bo w końcu się reaktywowali:P

      Usuń
  2. Materiał który nagrali na drugą płytę (ale jej nie wydali) jest równie doskonały, jeżeli będą nagrywać (a nie tylko koncertować bo im na wódę zabrakło) to bardzo bym chciał żeby brzmiało w starym stylu, bez nowoczesnych pierdół jak Exodus czy Slayer.

    OdpowiedzUsuń
  3. Niestety teraz jest technologia i wszystko idzie zatuszować, wszelkie nie doskonałości:P

    OdpowiedzUsuń