środa, 9 listopada 2011

BLACK FATE - Commander Of Fate (1986)

Czy można połączyć surowy, nieco toporny, nieco rasowy niemiecki heavy metal z klimatem i brzmieniem charakterystycznym dla kapel z nurtu NWOBHM? Można i odzwierciedla to choćby niemiecki BLACK FATE, który jest jednym z tych zespołów, który po wydaniu debiutanckiego albumu przepadł bez wieści. Szkoda, bo to co zaprezentowali na „Commander of Fate” jest na bardzo dobrym poziomie i to coś więcej niż kolejny przeciętny kwadratowy heavy metal. Przede wszystkim mamy mięsiste i dopieszczone brytyjskie brzmienie, a to dopiero początek zachwytów. Bo po kiedy w głośnikach rozbrzmiewa otwierający "Heaven Can Wait" to nasuwają się kolejne zalety owej muzyki BLACK FATE. Przede wszystkim niezwykła rytmiczność, rasowość i szczerość, a także szczypta nieco wyrafinowania niemieckiej sceny heavy metalowej. Jednak duet gitarzystów Roll/Witt dostarcza nam czegoś więcej, a mianowicie niezwykłej melodyjności, lekkości i płynności motywów, a wszystkie partie odegrane z energią i hard rockowym zacięciem. No i te nieodparte skojarzenie z NWOBHM. Czym by było BLACK FATE bez swojego charyzmatycznego wokalisty Hüttemanna, który potrafi śpiewać zadziornie, momentami nieco surowo. Ale jego atutem jest dbanie o zróżnicowanie jeśli chodzi o wokal i mamy tutaj pełny wachlarz jeśli chodzi o ten element. Choć stylistycznie „Champagne” nie odbiega od otwieracza, to jednak jest tu jeszcze większa dynamika, zaś partie gitarowe, jak i wokal brzmią tu jakby ostrzej. Mogłoby się wydawać, że już znany jest cały zarys albumu, nic bardziej mylnego. BLACK FATE specjalizuje się nie tylko w petardach, ale też w bardziej rozbudowanych kompozycjach, gdzie trzeba przemycić wszystko dwa razy więcej, gdzie trzeba zachować skład i ład, nie tracąc przy tym tajemniczego nastroju. Cel został osiągnięty zarówno w BLACK SABBATHowym „Child Of Hell” czy też w bardziej zadziornym, bardziej nastawionym na popisy gitarowe i na dynamikę „Warchild”. Fanom niemieckiej szkoły heavy metalu przypadnie do gustu zapewne „Wild In The Streets” z przebojowym refrenem, a także bazujący na działalności ACCEPT „Midnight” który jest najbardziej true heavy metalowym kawałkiem na tym krążku. Zaś fanów brytyjskiej sceny metalowej odsyłam do pięknej, nastrojowej ballady „Frozen Heart” gdzie nie ma mowy o kompromitacji przez zaprzedanie się komercji, a raczej o rockowym feelingu, który nie jest tym czymś co charakteryzuje niemieckie kapele. Jak przystało na niemiecką kapele jest solidność i ciężko tu się doszukać jakiś luk, zarówno w równym i dość urozmaiconym materiale, w nieprzeciętnych umiejętnościach muzyków, w ich formie, czy też w produkcji albumu. Jasne, nie jest to nic odkrywczego, ale zjawiskowe jest tutaj połączenie sceny niemieckiej i brytyjskiej, co nie jest tak częstym i tak udanym zjawiskiem. Album warty bliższej znajomości. Ocena: 8.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz