poniedziałek, 7 listopada 2011

MESSIAH FORCE - The Last Day (1987)

Rok 1987 to czas kiedy kariera WARLOCK z Doro Pesch jako wokalistką chylił się ku upadkowi. Ale jest to też rok pojawienia się na rynku speed metalowego kanadyjskiego MESSIAH FORCE, który również postawił na kobiecy wokal do szybkiego, rasowego speed metalowego grania, gdzie zespół przemyca również pierwiastek power metalu, czy też nawet thrash metalu. Kapela założona w roku 1985 i znana jest wyłącznie z jednej, debiutanckiej płyty i kilku dem. O poziomie i jakości MESSIAH FORCE decyduje nie bogata dyskografia, a wyłącznie jeden album, czyli „The Last Day” , który ukazał się w roku 1987 i muzycznie powinien zaspokoić fanatyków AGENT STEEL, METAL CHURCH, WARLOCK, ale nie tylko bo na owym wydawnictwie nie ma jasno określonych reguł, granic. I kiedy słucha się otwierającego „The Sequel” to na myśl przychodzi muzyka poważna, rock, pop, wszystko, ale nie metal. Potem mroczne, przesiąknięte doom metalem partie klawiszowe. Jednak nim nie mija minuta już wiadomo co będzie motywem przewodnim na albumie, dynamiczne partie gitarowe i w tej roli świetnie odnajduje się duet Jean Trembley/ Bastian Deschenes. Zatrzymam się trochę przy tych nazwiskach. Gdy inne zespoły nie mają w swoich szeregach znakomitych instrumentalistów, którzy potrafią wygrywać urozmaicone partie, riffy, melodie i do tego prowadzić atrakcyjne pojedynki na solówki o tyle MESSIAH FORCE tego problemu nie ma i ten element odegrał na debiucie znaczącą rolę, jeśli nie najważniejszą. Można rzec, że gitarzyści to jeden z podstawowych składników muzyki MESSIAH FORCE, ale w każdym utworze przewija się wiele wspólnych czynników, a mianowicie przebojowość, dynamiczność, tajemniczy klimat, a także zapadający w pamięci refreny. Jednak na dłuższą metę mogło by to zanudzić. Zespół pomyślał o tym inwestując w krótki, zwarty materiał i do tego bardzo urozmaicony. Bo poza dynamicznym otwieraczem, mamy bardziej zadziorny „Call From The Night” w którym słychać inspirację METAL CHURCH i nawet pod względem energii i drapieżności słychać podobieństwa, zwłaszcza w kwestii solówek. Oprócz tego jest kilka rozpędzonych kompozycji, zakorzenionych w manierze kapel thrash metalowych z owego okresu, gdzie kładło się duży nacisk na szybkość i surowość, a to właśnie prezentują „Watch Out”, czy też„Silent Tyrrant” . Świetnie odnalazł się na albumie nieco inny stylistycznie „White Night” gdzie tempo nawiązuje momentami do działalności MANOWAR, zaś melodie nawiązują do stylu IRON MAIDEN. Zaś power metalowe klimaty reprezentuje „Spirit Killer”, a także „ Heroes Saga”z urozmaiconą sekcją rytmiczną, gdzie Jean Boucher zachwyca to z jakim oddaniem wali w gary, z jakim zróżnicowaniem i dynamiką. A dialog z basistą Ericem Prisem jest wręcz zjawiskowy. I na koniec tytułowy „The Last Day”, które idealnie oddaje charakter amerykańskiego power/speed metalu i te nawiązania do METAL CHURCH z „Metal Church” są tutaj dość wyraziste. W tym utworze najlepiej wypadła też wg mnie wokalistka Lynn Renaud, która momentami może za mało emocji wkłada w śpiewanie, może momentami za bardzo schowana, albo najprościej śpiewa bez mocy, tak tutaj wszystko wypadło wyśmienicie, zwłaszcza niskie partie, w których Lynn śpiewa zadziornie, nawiązując do wokalistów thrash metalowych. Kiedy ma się taki zestaw kompozycji, kiedy ma się takich uzdolnionych instrumentalnie muzyków i takie surowe, nieco mroczne brzmienie z początku lat 80 to można nagrać naprawdę genialny album, a ten zapewne taki jest i to nie podlega dyskusji. Szkoda tylko, że kapela jak i „The Last Day” nie jest znana szerszej publiczności i właściwie zostały niesłusznie okryte mrokiem i zapomnieniem. Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz