środa, 2 listopada 2011

IMPELLITERRI - Pedal To The Metal (2005)

Chris Impellitteri to jeden z najbardziej uzdolnionych gitarzystów jakich znam. Od pierwszego albumu sygnowanym jego nazwiskiem pokochałem w nim ową lekkość, finezyjne przemieszczanie się pomiędzy melodiami, lekkość. A skojarzenia z wielkim Ritchiem Blackmorem były tylko tego niezbitym dowodem, że to ktoś wyjątkowy. Jednak już przy „Crunch” czy też „System X” można się doszukać kosmetycznych zmian, jakby więcej heavy/power metalu, ale cały czas były zachowane te charakterystyczne elementy,co sprawiało, że wilk i owca były całe. Jednak kiedy odszedł Graham Bonnet, a sam Chris postawił na nieco inny materiał, na świeżość i nowoczesność czego efektem jest „Pedal To The Metal” i żeby mieć kompletny efekt zaproszono do współpracy Curtisa Skeltona. I sam album jak i wokalista budzą kontrowersję. Curtis nie ma hard rockowego feelingu Grahama, nie ma też mocy i takiej skali jak Rob Rock. Za to wnosi nowoczesność, nieco inny styl śpiewania, nieco inny klimat, a przede wszystkim wnosi ciężar i mrok i owy album jest najcięższym albumem w historii Chrisa. Wystarczy odpalić „Crushing Haze”, w którym to mamy ostrą, ciężką partie gitarową i słychać coś z nu metalu, a przy takim podkładzie nowy wokalista sprawdza się idealnie. A to śpiewa czysto a to ryczy, a to poleci harshem kiedy trzeba. No i również znaczącą rolę odgrywa w tym aspekcie ostre niczym brzytwa brzmienie.W podobnym klimacie utrzymany jest również „Hurricane”, ale tutaj pokuszono się również o wolniejsze momenty, o bardziej nastrojowe wstawki i w tym aspekcie Skelton też się sprawdza. Jest to już inny zespół, pełen agresji, mroku i nowoczesności spod znaku nu metalu. Ale hej wciąż mamy elektryzujące, pełne energii popisy gitarowe Chrisa, a także nutkę neoklasycznego zacięcia i świetnie to oddaje jedna z najlepszych kompozycji Chrisa jakie słyszałem czyli „The Writings On The Wall”, zadziorny „Destruction”, w którym słychać nawiązania do ery Grahama Bonneta, a także w posępnym „Dance The Devil”, a także w zamykającym album „The Fall Of Titus”, gdzie słychać wyborną solówkę Chrisa. Jeszcze z takich wyrazistych utworów nie można pominąć „Punk” i to jest najbardziej kontrowersyjna kompozycja nie tylko w na albumie, ale z pewnością w historii Chrisa. Jest nu metal, humorzaste podejście i rapowanie. Nie wiem co, czy pasujący tutaj wokal Curtisa, czy ten zabawny wydźwięk, czy po prostu nowoczesny, bardziej komercyjny wydźwięk utworu, ale podoba mi się to. Dodam, że jest tu jeden z ciekawszych refrenów na albumie. Oczywiście nie obeszło się bez wpadek, jak ta choćby w „Judgment Day” gdzie nieco irytuje wstawka pianina, która nijak ma się do dynamicznej warstwy instrumentalnej. Fanatycy Chrisa i większość słuchaczy obwiesiła tyle psów na tym krążku, że można by założyć schronisko. Nie dziwię się, bo album prezentuje coś innego niż do tej pory można było usłyszeć na wydawnictwach IMPELLITERRI. Lekkość zastąpiono ciężarem, finezję agresją, ciepło mrokiem i jedynie tylko w kilku kwestiach słychać nawiązania do wcześniejszego stylu. Chris zaprezentował inny materiał, całkiem świeży i pokazał, że realne jest mieszanie różnych stylów, zachowując przy tym skład i ład. Płyta kierowana dla tych, którzy są otwarci na eksperymenty i na świeże podejście do heavy/ power metalu. Jednak najlepiej samemu przesłuchać, bo różne są opinie na temat tego albumu. Ja oczywiście polecam przesłuchać i nie kierować się niczyimi opiniami i po prostu zdać się na własny gust. Ocena: 7.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz