sobota, 31 grudnia 2011

DEATHROW - Riders Of Doom (1986)


Nie da się nie polubić debiutu niemieckiej formacji DEATHROW grającej thrash metal z wpływami speed metalu, zwłaszcza jeśli się lubi takie łojenie w stylu KREATOR, który również dało się zaobserwować na płycie „Raging Steel”. Debiutancki krążek był przygotowywany wciągu 2 lat od momentu powstania kapeli w 1984. Początkowo nosił on tytuł „Satan's Gift”, lecz szefostwo wytwórni NOISE receords miała inne poglądy i wpłynęli oni na zespół żeby zmienił tytuł i okładkę owego krążka i tak album znany jest pod nazwą „Riders Of Doom”. I jest to kolejny bardzo dobry album, który został zrzucony do mrocznej piwnicy, gdzie ogarnia go tam kurz i zapomnienie. Co usłyszymy na debiucie to taki surowy, ostry, pierwotny thrash metal przesiąknięty speed metalem. Oba albumy DEATHROW z tamtego okresu są jak bliźniaki, bo na obu wydawnictwach jest taki sam styl, który oparty jest na agresywnych, dynamicznych partiach gitarowych duetu Flugge/Priebe oraz na mrocznym, ostrym wokalu Milo, który jest przykładowym niemieckim wokalistą, który ma ten odpowiedni akcent oraz słaby warsztat techniczny. Oba albumy charakteryzują się prostotą i chwytliwością, ale moim zdaniem to właśnie „Raging Steel” jest tym lepszym bliźniakiem, bo tam ów materiał jest bardziej dojrzały i przemyślane, tutaj na debiucie słychać, że zespół dopiero się rozgrzewa. Może momentami brzmi to chaotycznie, może nie ma w tym nic nadzwyczajnego, ale energia i moc jaka wybrzmiewa z albumu jest największym atutem i najlepszą nagrodą podczas słuchania. Otwieracz w postaci instrumentalnego„Winds of Death”nie zapowiadał demolki. Tutaj wyróżnia się mroczny klimat, rzekłbym wręcz doom metalowy. W tej kompozycji dominuje wolne tempo i bardziej heavy metalowe patenty i ciężko zaklasyfikować to do młócenia thrash metalowego, które daje o sobie znać w dalszej części albumu. Taki właśnie jest „Satan's Gift”, który oparty jest na rozpędzonym riffie, który jest nieco brudny, nieco surowy, ale zarazem bardzo melodyjny. Nie wiele się różni od tego „Riders Of doom” z urozmaiconą solówką, demoniczny „Spider Attack”, czy też "Slaughtered" który jawi się jak jakaś hybryda DESTRUCTION i SLAYER. Na szczególne wyróżnienie zasługują, melodyjny "Hell's Ascent" który jako instrumentalny utwór zawiera sporo atrakcyjnych melodii i dzikich solówek, które nie łatwo zapomnieć. Gdzieś w tym wszystkim można wyłapać stary RUNNING WILD z „Gates to Purgatory”. „Violent Omen” szokuje mnie tym, że można tak szybko grać i zarazem tak melodyjnie, nie tracąc przy tym wyrachowania technicznego, zaś „Samhain” to przykład, że można pędzić przez ponad 6 minut i nie przynudzać słuchacza tym nieco ograniczonym stylem, tym wałkowaniem w kółko jednego motywu i stylu. To jest właśnie zaleta i zarazem przekleństwo tego zespołu i albumu, granie w jednej tonacji, cały czas kapela stawia na rozpędzony riff, na ostre, brudne tło. Daje to efekt, choć brakuje mi tutaj takich motywów, melodii, takiego zróżnicowania co na drugim albumie. Nie ma co narzekać, bo „Riders of Doom” to bardzo dobry album thrash metalowy, gdzie jest ta niemiecka solidność, gdzie jest agresja i jest to taki czysty, pierwotny, niczym nieskażony thrash jaki kocham. Jeśli komuś się spodobał debiut, to po kocha drugi album i w drugą stronę ta zależność też zdaje egzamin. Ocena: 8.5/10

1 komentarz:

  1. Polecam wszystkim obejrzeć w przerwie od słuchania muzyki polskie przygody kobiet które sprzedawały ciało za pieniądze w bogatych krajach Dubajskich.

    OdpowiedzUsuń