poniedziałek, 19 grudnia 2011

RIPPER - ...And Dead Shall Rise (1986)


Mam słabość do dwóch rzeczy, a mianowicie do horrorów i do heavy metalu. Nie ukrywam, że lubię kiedy te dwie rzeczy się mieszają. W latach 80 nie było z tym problemu, zwłaszcza w horrorach różnego rodzaju można było bez większych problemów usłyszeć soundtrack zbudowany w oparciu o heavy metalowe kompozycje, ale gorzej już było z mieszanką w drugą stronę. Czyli horror w heavy metalu. Okładki może i często było utrzymane w klimacie grozy, ale rzadko można było spotkać kapele, które stawiały na upiorny image, często może i kiczowaty, kapelę, która stawiała na tematykę z gatunku grozy w swoich utworach, a także kapele które stawiały na klimat grozy w swojej muzyce. Tak na myśl przychodzi przede wszystkim KING DIAMON, czy MERCYFUL FATE, jako pionier takowej muzyki. Cóż gdzieś w międzyczasie pojawił się też amerykański RIPPER, który również można śmiało zaliczyć do gatunku horror metal. RIPPER choć został założony w 1977 to dopiero swój pierwszy album wydał w 1986 roku i „...And Dead Shall Rise” należy uznać za największe osiągnięcie tego zespołu. Na ten fakt złożyło się kilka czynników. Przede wszystkim mroczny wokal Roberta Gravesa, który ocierał się momentami o black metalowe wokale, a momentami o thrash metalowy wokal. Może nie był tak zjawiskowy i teatralny co wokal Kinga Diamonda, ale nastrój też potrafił zbudować. Warto dodać, że wraz z Johnym Cryptem stworzył też zgrany duet gitarowy, który stawia na posępny, mroczny wydźwięk jak ten który słychać w otwierającym „Death Awaits You”, który rozpoczyna dość mroczne intro. I takimi mrocznymi wstawkami zaczyna się większość utworów w tym „Sinister Mister”, który zachwyca dość intrygującym wydźwiękiem i nieco krzywymi partiami, co poniekąd nasuwa zespoły Kinga Diamonda. Nawet Robert stara się śpiewać tutaj pod Kinga wyśpiewując poszczególne kwestie falsetem. Nie odmownym elementem muzyki RIPPER były ciężkie partie gitarowe i ponure refreny i świetnie to odzwierciedla „The Executioner”. Świetnie też się sprawdziły szybkie, dynamiczne utwory jak „Metal Mission”, czy energiczny „Halloween”. Ciekawym zabiegiem było odstąpienie niektórych kompozycji na rzecz kobiecego wokalu i muszę przyznać, że owy eksperyment urozmaicił ów album i nadał mu sporo przestrzeni. Wokal basistki Sadie Paine w rozbudowanym, pełnym grozy „Night Cruizer” uczynił ów utwór jeszcze bardziej naturalnym, jeszcze bardziej złowieszczym i to jest bez wątpienia najciekawsza kompozycja z całego albumu. I ciekawi mnie jakby brzmiał cały materiał z wokalem Sadie. Jej wokal sprawdzał się nie tylko w stonowanych kompozycjach, ale i też w tych bardziej dynamiczniejszych jak „Don't Tie Me Down”. Materiał jest równy i bardzo urozmaicony, ma swój klimat i styl. Choć jest to bliskie temu co prezentował KING DIAMOND, choć jest to ta sama dziedzina, to jednak muszę przyznać, że RIPPER brzmi świeżo i nie kopiuje tutaj innych. Ma swój pomysł na granie, na bycie zauważonym i muszę przyznać, że zespołowi udało się stworzyć własny styl, który nie jest kopią innego zespołu i to nie lada wyczyn. Szkoda tylko, że pomimo tego wszystkiego, pomimo wydania bardzo dobrego debiutu kapela się rozpadła w 1990r i właściwie w 2005 się reaktywował RIPPER za sprawą Sadie i Roberta, tylko co z tego skoro ich album „The dead have rizen” w ogóle nie odnalazł się w natłoku innych ciekawszych rzeczy. Nic pozostanie czekać na nowy album, który będzie czymś na miarę debiutu, który stanowi trzon muzyki, którą można śmiało określić horror- metalem. Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz