niedziela, 4 grudnia 2011

SALEM'S WYCH - Betrayer Of Kings (1986)


Mało kto dziś kojarzy taką kapelę jak SALEM'S WYCH i w sumie się nie dziwę, bo zespół został założony przeszło 30 lat temu, a dokładniej w 1983 r, do tego skromny dorobek płytowy liczący wyłącznie debiutancki album „Betrayer Of Kings”. Jednak nie raz się przekonałem, że takie kapele, jak i albumy mają swoją wartość i unikatowość. Tym razem jest podobna sytuacja. Jest to kolejna solidna amerykańska kapela, która nie została zrozumiana przez słuchaczy w owym czasie, kolejna kapela która nie zdołała się przebić przez silną konkurencję, która nie przetrwała próby czasu. Słuchając debiutanckiego lp mam wrażenie, że niesłusznie zespół skazano na potępienie. To co jest charakterystyczne dla kapeli i tego albumu to klimatyczny heavy z elementami power metalu zbudowany w oparciu o epickie patenty. To jest jedna z głównych zalet tego albumu, a mianowicie epicki klimat pełen tajemniczości. Charakterystyczne dla tego wydawnictwa jest też rasowe, nieco surowe brzmienie podkreślające ową tajemniczość i klimat. Oprócz tych wyżej wspomnianych zalet należy także wymienić tutaj charyzmatycznego Rona Johnsona, który radzi sobie w każdych rejestrach, a jego specjalnością są niskie rejestry w których śpiewa bardzo zadziornie. Tyle samo dobrego co wokalista robi też duet gitarzystów Bronicki/Gast stawiając przede wszystkim na energię, dynamikę, moc i rasowe heavy metalowe partie gitarowe. I najważniejszy argument przemawiający za tym, że mamy do czynienia z naprawdę bardzo dobrym heavy metalowym albumem jest sam materiał. Moim ulubionym utworem jest epicki „Never Ending Battle” z posępnym motywem basowym i gdzieś słychać w tym wszystkim „Heaven And Hell” BLACK SABBATH. Również znakomicie prezentują się te bardziej dynamiczniejsze kompozycje i tutaj mam na myśli choćby hard rockowy „Attack”, power metalowy „Run From The Devil” z wyrazistym motywem basowym i z przebojowym refrenem, czy też „Fight Till The End” z najbardziej wyeksponowanym riffem, który cechuje się niezwykłą melodyjnością. Jest też kilka kompozycji utrzymanych w średnim tempie jak choćby otwieracz „Betrayer Of Kings”, czy też krótki „Furor's Reign” który zaliczam do najostrzejszych utworów na płycie, a wszystko za sprawą agresywnie brzmiącego motywu gitarowego. Nie zabrakło też obowiązkowej ballady i w tej roli „All Hail To The Queen” się sprawdza znakomicie, pokazując że kapela radzi sobie z bardziej emocjonalnymi utworami. Wyrównany materiał charakteryzujący się niezwykłą melodyjnością i dynamiką, tak można by podsumować wywód nad zawartością. Niby nic odkrywczego tutaj nie ma, to jednak słucha się tego przyjemnie, nie brakuje urozmaicenia, nie brakuje zapadających motywów, do tego mamy naprawdę jakże atrakcyjne dla ucha wyczyny wokalisty czy gitarzystów. A to wszystko ma znaczenie przy ostatecznym rozrachunku. Choć album nie jest zły jak to niektórzy uważali w owym czasie, to jednak kapela się nie przebiła i po wydaniu tego albumu się rozpadła. I na dzień dzisiejszy można zapomnieć o jakichkolwiek spekulacjach, że kiedyś wrócą, zwłaszcza kiedy w 2007 roku wokalista Ron Johnson zginął w wypadku motocyklowym. Choć nie ma go już wśród nas, to jednak zawsze można odpalić ten lp i oddać hołd temu muzykowi za „Betrayer Of Kings” który powinien być znany szerszej publiczności. Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz