piątek, 30 grudnia 2011

PREDATOR - Easy Prey (1986)


Lata 80 w heavy metalu to nie tylko wysyp bardzo dobrych płyt, ale też często okres najbrzydszych, najbardziej kiczowatych okładek, które mogą śmieszyć sposobem wykonania, które ocierają się o brzydotę. Jedną z wielu takich okładek zdobi jedyny album amerykańskiej formacji PREDATOR. Kapela powstała w 1984 roku i jej specjalnością jest speed metal, który opiera się właściwie na jednej osobie, a mianowicie Jeffie Prentice, który pełni rolę zarówno wokalisty i gitarzysty. Z obu funkcji wywiązuje się znakomicie. Śpiewa zadziornie i świetnie pasuje ten jego młody, jeszcze nie ukształtowany wokal do tego co wygrywa na gitarze. A wygrywa naprawdę ostre, dynamiczne partie gitarowe, które nie są pozbawione finezji i właściwie momentami można śmiało to zaliczyć do shredowych popisów. Te cechy wyraźnie zostały uwypuklone na debiutanckim albumie „Easy Prey” z 1986 roku. Ale można tam też wyinterpretować inne plusy. Jednym z nich na pewno będzie sekcja rytmiczna, która w swej dziedzinie jest po prostu fascynująca. Dostarcza nie tylko dynamikę, szybkość i szaleństwo, ale też urozmaicenie i odpowiednie tło dla popisów Jeffa. Również śmiało można uznać za zaletę również takie nieco surowe, rasowe brzmienie, które idealnie zostało dopasowane do umiejętności Jeffa, zwłaszcza tych wokalnych. Ale to wszystko miałoby mniejsze znaczenie gdyby materiał byłby nudny i przewidywalny. Na szczęście taki nie jest i głównie jest on ukierunkowany dla fanów CHASTAIN, WITCHKILLER, THRUST, czy też RUNNING WILD z 2 pierwszych albumów, ale znajdą tutaj też coś dla siebie fani EXCITER, a także fani debiutanckich płyt ANTHRAX, MEGADETH. Zawartość właściwie jest bardzo wyrównana i właściwie pod tym względem mamy 10 killerów. Tak jak wcześniej wspomniałem motorem napędowym jest Jeff, zwłaszcza jego umiejętności wygrywania bardzo atrakcyjnych riffów, czy solówek. Już na wstępie mamy krótkie intro, które daje lekki przedsmak jego talentu. Po tym krótkim intrze mamy już dynamiczny „Easy Prey” który cechuje się ciężkim riffem i rozbudowaną solówką, które zostaje odegraną z pasją i polotem, zresztą jak większość na tym albumie. Nie brakuje na krążku bardziej rozpędzonych kompozycji, gdzie mamy w tle szybką sekcję rytmiczną, a na pierwszym planie energiczny, pełen melodyjności motyw gitarowy. To właśnie odzwierciedla nieco power metalowy „Shrieks of Terror”, czy też oparty na riffie RUNNING WILD „ Master Of the Night”. Ci którzy mają wątpliwości co do geniuszu gitarowego Jeffa, niech posłuchają sobie dwa instrumentalne kawałki w jego wykonaniu, a mianowicie rozbudowany „Hawk Mistress”, czy też ocierający się o thrash metal „Over The Edge”. Nieco więcej luzu mają w sobie z kolei dwie jakby bardziej hard rockowe kompozycje, czyli prosty „Siberia” i czy bardziej stonowany „Road To Glory”, w którym można doszukać się coś z QUIET RIOT. Mocne wejście jest też do „Demon Witch”, które nawiązuje do „Killers” IRON MAIDEN, zaś zamykający „Tortured” to najbardziej klimatyczna kompozycja z całego albumu, która pod względem stylistyki można śmiało zaliczyć do ballady. Słabych utworów nie ma, nie ma wad i jedynie co jest dla mnie nie zrozumiałe, to że po wydaniu tak świetnego krążka, zespół się rozpadł. Szkoda, bo start mieli znakomity. Przykład albumu, który nie należy przed wcześnie skreślać z powodu okładki. Ocena: 9.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz